
Aleksander Łukaszenka. Fot: belta.by
Dyktator Białorusi niespodziewanie ogłosił gotowość do „wielkiej umowy” ze Stanami Zjednoczonymi, i to jak najszybciej —zanim Waszyngton straci zainteresowanie. W tle pojawił się wątek możliwego przekazania Ukrainie amerykańskich rakiet Tomahawk, co – jak podkreślają obserwatorzy – zmienia układ sił i skłania Mińsk do szukania porozumienia z USA.
Aleksander Łukaszenka zadeklarował gotowość do ustępstw wobec Ameryki jako pierwszy, wierząc Donaldowi Trumpowi na słowo, i jak zauważa portal planbmedia.io, wydaję się niecierpliwić, jakby bał się stracić niepowtarzalną okazję na deal.
Łukaszenka zgromadził we wtorek wszystkich odpowiedzialnych za globalne stosunki międzynarodowe: premiera, szefa swojej administracji, sekretarza Rady Bezpieczeństwa, prokuratora generalnego i przewodniczącego KGB.
Nie wezwał ministra spraw zagranicznych. Ten był wówczas zajęty pilniejszymi sprawami w Afryce.
Jak zauważa planbmedia.io, z jednej strony szef MSZ i tak jest bezużyteczny w polityce międzynarodowej na wysokim szczeblu. Z drugiej zaś, kurtuazja nakazywałaby poczekać. Ale najwyraźniej czas ucieka. Przynajmniej ci, którzy byli na miejscu, wyglądali na nieco zdezorientowanych.
Słusznie? Oczywiście, że tak. Łukaszenka nagle ogłosił, że nadszedł czas, aby ogłosić Białorusinom decyzję o swojej wielkiej umowie z USA. Ale zanim to zrobi, chciałby najpierw skonsultować się z nimi, co dokładnie mówić dalej.
„Poinformujemy nasze społeczeństwo szczegółowo. Ale być może nadszedł czas, żeby coś o tym powiedzieć” – powiedział Łukaszenka. „Zanim jednak powiem cokolwiek o stosunkach białorusko-amerykańskich, chciałbym się z Państwem dzisiaj skonsultować”.
Jak wynika z doniesień medialnych, potwierdzonych zresztą przez stronę amerykańską, Trump już w sierpniu rozmawiał z Łukaszenką o ważnej umowie obejmującej uwolnienie 1400-1500 białoruskich zakładników politycznych. I od tamtej pory wielokrotnie o tym wspominał. Ale białoruskie władze udawały, że nie rozumieją aluzji. Tymczasem Łukaszenka wciąż czekał, aż Trump złoży mu bardziej hojną ofertę. A potem nagle:
„Możemy podjąć pierwsze kroki, oczekując, że Amerykanie spełnią swoje obietnice” – powiedział Łukaszenka we wtorek. „Jesteśmy gotowi zawrzeć z nimi wielką umowę”.
Stwierdził, że choć osobiście wkurza go fakt, że Stany Zjednoczone nadal wspierają instytucje demokratyczne, to jednak nie ma na to wpływu i… potrafi się z tym pogodzić.
„Amerykańska administracja, niestety, nadal prowadzi politykę promowania pseudodemokratycznych wartości” – powiedział Łukaszenka. „Cóż, to ich sprawa, gdzie wydawać pieniądze”.
Innymi słowy, czerwone linie, które Łukaszenka nakreślił w relacjach z Amerykanami, uległy znaczącej zmianie. I najwyraźniej jest ku temu jeden prosty powód. Sam Łukaszenka przyznał zresztą, że Amerykanie interesują się nim przede wszystkim jako łącznikiem z Putinem.
Ale grożąc przekazaniem Tomahawków Ukrainie, Trump wyraźnie daje do zrozumienia, że nie jest już tak zainteresowany negocjacjami z Putinem, jak kiedyś. A wraz z zainteresowaniem negocjacjami, korzyści płynące z Łukaszenki również schodzą na dalszy plan. Dlatego najlepiej działać szybko w sprawie umowy. W przeciwnym razie Trump może o niej zapomnieć.
Krótko mówiąc, miłe słowo i rakiety mogą zdziałać o wiele więcej niż tylko miłe słowo!
ba za planbmedia.io
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!