W tym tekście pragnę przekazać relacje z ubogiej wioski Bnebil (tur. Bulbul) Tur Abdinu. To wioska chrześcijan syriackich, która zajmuje głęboką i szeroką dolinę w górach. Położona jest 15 km od miasta Mardin i ok. 10 km od klasztoru Zafaran, w którym rezydowałam wraz z przyjaciółką.
Słynne w okolicy źródło Nahrasi nawadnia rozległe sady, plantacje winorośli i niewielkie gaje oliwne. Uprawa warzyw, owoców i hodowla owiec oraz kóz to podstawa egzystencji mieszkańców tej zapomnianej wioski.
Jesteśmy tu od wczesnego poranka, mamy spędzić tu całe przedpołudnie. Chcemy odwiedzić świątynie wczesnochrześcijańskie, niektóre kute w litej skale, a także złożyć wizytę byłemu diakonowi (szames) z monasteru Mar Gabriel, Azizowi Jedlasowi i jego rodzinie.
Bnebil zamieszkuje jedynie dziesięć rodzin chrześcijańskich, syriackich, czyli ok. siedemdziesięciu osób, w tym tylko pięcioro dzieci. Pozostali to przeważnie ludzie starsi, często już niedołężni. Zastanawiam się, czy pięcioro dzieci zapewni przyszłość tej wczesnochrześcijańskiej wiosce? Młodzieży syriackiej prawie nie ma – wyemigrowała w rożne strony świata w poszukiwaniu lepszego życia w wolności. Ogromny żal, a nawet bunt wewnętrzny ogarnia odwiedzającego pielgrzyma, gdy patrzy na walące się domy byłych mieszkańców, dziś emigrantów żyjących z dala od ojczystej ziemi.
Natomiast do zabytkowej wsi Bnebil zdążyli się już „wkupić” Kurdowie. Nabyli ziemie i domy od emigrantów; są już dwie rodziny. Rozpaczliwie okaleczone domy często służą jako miejsca dla zwierząt. We wsi nie ma nawet przyzwoitej drogi, a tylko rozdeptana ziemia i błoto.
U Aziza Jedlasa gospodarstwo składa się z dwóch izb i walących się budynków wokół, ale życzliwość, serdeczność i gościnność jest wielka. Owoce i herbatę gospodarz podaje sam. Rozżalony opowiada o swojej sytuacji, a w takiej samej jest przecież większość mieszkańców starochrześcijańskiego Tur Abdinu.
Czterej bracia i siostra mieszkają na stałe w Brukseli i nieźle sobie tam radzą. Aziz natomiast, pozostawiony jako jedyny opiekun starszych dziś i schorowanych rodziców oraz niesprawnej siostry, musiał zrezygnować z powołania duchownego, pozostawić klasztor Mar Gabriel, gdzie był diakonem, i zająć się bliskimi i ojcowizną. Założył rodzinę, doczekał się trzech synów. Najstarszy ma 11 lat. Bracia z Belgii uważają, że pozostał na całej ojcowiźnie i traktują to jako wielkie ustępstwo ze swej strony. Spracowany, znękany nie może sobie poradzić z uprawą jałowej ziemi. Jedynymi pomocnikami są nieletni synowie i osiołek. Synowie do tej pory nie chodzą do szkoły, bo nie ma jej we wsi i okolicy.
Mieszkańcy Tur Abdinu żyją jakby odizolowani od świata kultury, postępu, oświaty. Zastanawiam się, dlaczego nasi bracia i siostry w Chrystusie, członkowie Kościoła Syriackiego są tak bardzo zapomniani?
Sympatyczny przewodnik i jego matka oprowadzają nas po historycznej wiosce Bnebil. Odwiedzamy kościoły z najdawniejszych czasów. W górach otaczających wioskę sa groty – pustelnie pierwszych chrześcijan. Jest ich ok. 1500 oraz wykuty w litej skale, trudno dostępny, niewielki kościół pw. św. Stefana, który później przeniesiono do wioski. Zwiedzamy zapomnianą świątynię wypełnioną zwałami gruzu i gałęzi. Ciemna, o bardzo grubych ścianach, w stylu charakterystycznym dla tego regionu, powstała prawdopodobnie w IV wieku. Obok wznosi się smukła wieża – nowszy dom Boży św. Jakuba z Ufry (Edessy). Obok kościoła jest stara nekropolia. Nieopodal stoi kościół syriacko-katolicki św. Józefa (Mor Josef), który jest jedną z nowszych świątyń w wiosce.
Najciekawszy jest skalny kościół na początku wioski, od strony miasta Mardin. Świątynia pod wezwaniem Mar Bahnana, syriackiego świętego, głosiciela Ewangelii, który działał na tych ziemiach, należy do najstarszych tej okolicy. Przypomina mi grotę-świątynię świętych Piotra i Pawła w Antiochii Syryjskiej, dziś tureckiej Antakyi. Pochodzi z pierwszych wieków naszej wiary. Niska, trudno dostępna, ciemna, z niewielkim wejściem. Wewnątrz ołtarz kuty w litej skale i starochrześcijańska chrzcielnica wykonana z jednej bryły kamienia. Przy wejściu zwraca uwagę dorodne drzewo figowe. Sklepienie skalnego kościoła jest po prostu oblepione gniazdami jaskółek, które goszczą tu zamiast wiernych. Po lewej stronie również wykuta w skale obszerna sala zgromadzeń dla wiernych tzw. diwan.
W Bnebil jest także kościół protestancki. Budynek jest w opłakanym stanie. Strach do niego wejść. Wewnątrz grasują myszy i szczury. Na podwórku przed zdewastowaną świątynią siedzi staruszka, kobieta rozmawiająca sama z sobą. Jest jedyną strażniczką tego świętego obiektu. Maz, pastor protestancki, zmarł kilka lat temu, dzieci wyemigrowały. Jedynie ona pozostała na ziemi ojców i jak mnie informuje przewodnik, nigdy nie zmieniła obrządku, pozostała syriacką chrześcijanką, wierną starej tradycji.
Najburzliwszą historię we wsi przeszedł kościół Matki Bożej. Kilkakrotnie zamieniany przez muzułmanów na meczet za dnia, nocą wracał do wiernych Chrystusowi. Dziś jest nieużywany, bardzo zaniedbany, wewnątrz zwały gruzu i kamieni. Przed kościołem rośnie wiekowa, rozłożysta oliwka, która być może pamięta czasy powstania tego świętego miejsca. Mieszkańcy Bnebil w uroczystości i święta Matki Bożej palą tu kadzidła, świece i ognie. Zabierają gałązki owej świętej oliwki jako mbarki (arab.) na znak odwiedzin i błogosławieństwa.
W pobliżu wioski jest niewielki, zrujnowany klasztor, o pięknej nazwie syriackiej Buhuran (Bahury), czyli klasztor Kadzidła. Wioska Bnebil, szczycąca się aż siedmioma zabytkowymi kościołami, nie ma kapłana. Ostatni zmarł kilka lat temu po 50-letniej posłudze duszpasterskiej. Wierni pozostali bez opieki duchowej. Pełne wrażeń i zmęczone zwiedzaniem wracamy do domu naszego przewodnika. A tu niespodzianka… prawdziwa uczta przygotowana w największym pomieszczeniu domu Aziza. Stół obficie zastawiony jadłem. Gospodarz na naszą cześć ubił młode koźle. Żona Aziza przygotowała tradycyjną potrawę tych okolic Tur Abdinu, zwaną matfuny, co dosłownie oznacza „schowana”. Składa się z krojonych bakłażanów, papryki, pomidorów odpowiednio przyprawionych oraz dużych płatów koziego mięsa. Wszystko przygotowane w specjalnym glinianym garnku spuszczonym w żar, w głębokim glinianym piecu do wypieku tradycyjnego chleba zwanego tanur. Przepyszne, proszę mi wierzyć. W ten sposób udało mi się poznać smaki starej syriackiej kuchni Tur Abdinu. Natomiast mam wiele kłopotu z miejscowym chlebem. W żaden sposób nie mogę go ugryźć. Jest strasznie twardy i suchy. Okazuje się, że to normalne. Chleb w tym rejonie piecze się raz na jakiś czas, po czym się go suszy. Należy go spożywać, maczając w wodzie. Przypomina mi to czasy Powstania Warszawskiego i nasze dziecięce poczynania z sucharami.
W sali, gdzie spożywamy obiad, widnieje oprawiony, wypisany klasyczną piękna syriacką estrangelą tekst „Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario”. Tak jest tutaj w każdym chrześcijańskim domu Tur Abdinu.
Od byłego diakona Aziza dowiadujemy się, że w czasie podróży apostolskiej Benedykta do Turcji od 28 listopada do 1 grudnia w 2006 r., w sąsiadującym z Tur Abdinem Adijman trzysta rodzin, kiedyś zarejestrowanych jako muzułmańskie, oficjalnie uznano za chrześcijan syriackich. Zawsze pozostali wierni Chrystusowi, tradycji syriacko-aramejskiej i obyczajowi chrześcijańskiemu . Zastanawiam się, ileż tu jeszcze żyje na ziemiach Tur Abdinu takich zranionych rodzin?
Barbara Anna Hajjar
Tartus (Syria)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!