Teza może się wydać kontrowersyjna, a nawet prowokacyjna, ale postaram się ją udowodnić. Niedawno w Krakowie miała miejsce zorganizowana przez Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie wystawa „Mit Galicji”. Galicja przedstawiona była jako mityczna kraina szczęśliwości, ale i jako atrakcyjna marka turystyczna czy handlowa. W ramach wystawy odbyło się także wiele wydarzeń towarzyszących, m.in. konferencja, na którą zaproszono również ukraińskich badaczy.
Poruszając temat Galicji, nie sposób pominąć Lwowa, galicyjskiej stolicy. Mówiono więc o lwowskiej secesji, prezentowano prace lwowskich malarzy, nawiązujące do historii galicyjskiej, wspomniano o politycznym wymiarze mitu w realiach współczesnej Ukrainy. Chcę przedstawić jeszcze jedną lwowską odsłonę tego tematu. Nie ma wątpliwości, że mit Galicji na Ukrainie, a zwłaszcza we Lwowie jest również żywy, nawet jeśli funkcjonuje nieco inaczej niż w Krakowie.
W środowisku polskim mit żyje już dawno, zdążył nieco zblednąć, ale i rozwinąć się w różnych kierunkach. We Lwowie odwoływanie się do czasów galicyjskich to nowość, a więc występuje jeszcze w żywych, często przerysowanych barwach. Ciekawym przykładem w tym kontekście będzie zdjęcie, zamieszczone przez jednego z użytkowników internetu.
Przedstawia ono zaniedbane podwórko, trzech chłopców pozuje na tle obdrapanej z tynku ściany i okna zasłoniętego deską, obok stoi wózek ze słomą. Podpis: Lwów 1913, ulica Żółkiewska 74. Inny internauta skomentował ironicznie: „To jakaś wieś. Proszę nie wprowadzać ludzi w błąd. Wtedy we Lwowie myto ulice mydłem, wszyscy pili wyłącznie kawę z filiżanek, a panienki robiły tęczową kupkę”.
Najwyraźniej mit Galicji, w formie, w jakiej jesteśmy nim we Lwowie karmieni, niektórym już się przejadł. Lwowiacy narzekają na to, że w mieście jest za dużo (sic!) kawiarni i że przydałoby się jedną czy drugą zamienić na księgarnię. Są jednak i tacy, którzy w tym galicyjskim sosie czują się doskonale. Przypomnijmy, że w odróżnieniu od Krakowa, we Lwowie nie ma praktycznie ludzi z korzeniami z tego miasta.
W czasie II wojny światowej większość takich wysiedlono lub wymordowano. Współcześni lwowiacy to przybysze z podlwowskich wsi, ale także z dalekich stron, również z głębi Rosji oraz ich dzieci i wnuki. I to właśnie oni są nosicielami mitu. Jak powiedziałby Jarosław Hrycak, są jak aktorzy, którzy weszli w nowe dekoracje, włożyli kostiumy i zaczęli grać. Zaczęli przekonywać siebie samych, że są prawowitymi strażnikami lwowskich tradycji.
To przekonanie widać wyraźnie w nowoczesnej lwowskiej architekturze i dyskursie publicznym na jej temat. Silne lobby protestuje przeciwko budowom w starej czę- ści miasta. Vilen Kunappu, estoński architekt, powiedział o Tallinie: „Budowano tu w XVI, XVII, XVIII i XIX w., budowano w początkach wieku XX. Jeśli my nic nie zbudujemy, następne pokolenia będą myślały, że w ogóle nas nie było”. Przyzwolenie społeczne jest tylko w przypadkach, kiedy nowo powstające budynki „odpowiadają stylowo historycznej zabudowie”.
W ten sposób jak grzyby po deszczu wyrastają we Lwowie nowe, pseudosecesyjne gmachy i kamienice w stylu określanym przez niektó- rych „stylem Pszonki” od nazwiska byłego prokuratora generalnego z ekipy Janukowycza, właściciela pałacu pod Kijowem, który przepychem i kiczem przewyższał nawet siedzibę samego prezydenta. Na Spotkaniach Ossolińkich we Lwowie dr hab. Artur Jasiński, architekt, mówiąc o starej i nowej architekturze, nazwał takie działania wprost fałszerstwami architektonicznymi.
Każda epoka ma swój styl, który jest obrazem społeczeństwa, z którego po latach historycy będą czytać tak samo, jak z innych źródeł historycznych. Jasiński stwierdził także, że sprzeciw wobec nowoczesnej architektury wynika często z tego, że nowy budynek atakuje bezpośrednio ludzkie wspomnienia, zmienia miejsca znane z młodości. Myślę, że lwowski sprzeciw wynika z czego innego. To właśnie źle rozumiany mit Galicji, kompleksy i chęć legitymizacji siebie w tym micie.
Przekonanie, że walcząc o stary Lwów stają się prawdziwymi lwowianami, nawet jeśli są nowi w tym mieście, to dzięki nim jest zachowana ciągłość tradycji. To miasto tworzy ich, a nie oni miasto. Nowoczesna architektura w każ- dej epoce miała swoich przeciwników i zwolenników. Tak samo protestowano sto lat temu przeciwko secesji, jako bezstylowej i brzydkiej, dziś uważa się ją za jeden z największych atutów turystycznych Lwowa. Dyskutujmy o jakości powstającej architektury, ale nie o jej prawie do obecności w ogóle.
Co będą oglądać turyści w naszym mieście za kolejnych sto lat? Nie pozwólmy zrobić z naszego miasta martwego skansenu. Nie zapominajmy, że żyjemy w XXI, a nie w XIX wieku.
Katarzyna Łoza/Kurier Galicyjski 29 maja–15 czerwca 2015 nr 10 (230)
fot:ua2012.blox.ua
4 komentarzy
laga
9 lipca 2015 o 10:55Co to za dziwna nazwa nie wiadomo skąd Wołyń i Podole to Małopolska Wschodnia.
Maciej H.-Horawski
22 października 2016 o 11:15No, wszyscy wiedzą skąd nazwa, tylko jakaś laga nie wie? Galicja/Halicja/Hałyczyna to kraina wokół Halicza/Galicza (tak samo jak opolszczyzna wokół Opola)
Dynia
13 października 2015 o 12:37Dziwna nazwa? Nie wiadomo skąd? Chyba jeśli ma sie braki w wykształceniu.
1234 Jam
29 stycznia 2016 o 17:54Martwego skansenu?? Masz pani coś do skansenu. Skansen to historia, tradycja, idee w nim zawarte nigdy nie „martwe”, ale zawsze żywe. W ludziach którzy budują te skanseny wcale że nie ma buntu, chęci do prowadzenia wojny z nowoczesnym( w tym wypadku z architekturą). W tych ludziach jest wspomnienie Starego Lwowa- więc go budują. Ja wolę „martwy skansen” niż „wielce żywe i najbardziej nowoczesne jak się da lub nie da budowle”, wolę tradycję niż często bardzo brzydkie nowoczesne budynki ni jak nie pasujące do klimatu miast.