Może to zabawne, ale jednym z najważniejszych wkładów w historię polskiej orientalistyki XIX wieku jest francuskojęzyczna książka o koniach napisana przez człowieka, który sam jest niemal legendą. Mowa oczywiście o „Sur les chevaux orientaux et provenants des races orientales” Wacława Seweryna Rzewuskiego.
W dziewiętnastym stuleciu zapanowała w Europie moda na Wschód. Przyczynili się do tego zarówno Goethe, jak i Napoleon, no i oczywiście „Baśnie tysiąca i jednej nocy”. Ciągnęły więc do Orientu nowe rzesze podróżników i poetów, a celem ich peregrynacji nie była już jak dotychczas jedynie Ziemia Święta i przy okazji może jeszcze Egipt i Stambuł, ale także miejsca ważne dla muzułmanów i Półwysep Arabski.
Jednocześnie podupadające powoli państwo Osmanów głodne było przybyszy z Zachodu i, zwłaszcza tym wykształconym, oferowało lukratywne ścieżki kariery.
Niejeden z uczestników polskich zrywów narodowych znalazł więc tam właśnie nowy dom, a nieraz i, jak Józef Bem, nową religię. Najważniejszym może z nich, i to nie tylko dla Polaków, był Wacław Seweryn Rzewuski.
O tym jak pomnikową był on postacią w polskiej wyobraźni potocznej świadczyć może fakt, że pisali o nim Mickiewicz, Słowacki i Zofia Kossak, a malował jej dziad – Juliusz Kossak czy January Suchodolski. Polski emir rzeczywiście rozgrzewał wyobraźnię tak sobie współczesnych, jak i potomnych. Wbrew pozorom nie był to tylko złotobrody ataman, mitoman, który wyprowadzał jazdę z okopów Świętej Trójcy, ale cyzelowany intelektualista, bez mała uczony, co z największymi umysłami epoki się bratał, niejednej koronowanej głowie się przysłużył, a do tego sam bardem był niezgorszym. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Wacław Seweryn Rzewuski urodził się u schyłku Rzeczypospolitej jako syn ostatniego hetmana polnego Korony i targowiczanina, wielkiego zdrajcy, Seweryna Rzewuskiego. Wychował się we Wiedniu, gdzie dość wcześnie zaczął przejawiać zainteresowanie kulturą Wschodu. Jego pierwszym przewodnikiem po tym świecie był sam Jan Potocki, autor „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, drugim Ramiz Pasza, admirał, od którego nauczył się tureckiego i arabskiego, zaś trzecim Joseph von Hammer-Purgstall, dyplomata i uczony z prawdziwego zdarzenia. Z tym ostatnim Rzewuski założył „Mines de l’Orient. Fundgruben des Orients”, jedno z pierwszych w Europie czasopism orientalistycznych. Jako poddany austriackiego cesarza bił się z Napoleonem, a później, już po upadku „małego kaprala”, na polecenie króla polskiego i cara Aleksandra I udał się w wymarzoną podróż na Półwysep Arabski, by dla monarchy nabywać konie.
Przez dwa lata podróżował po tamtejszych krajach: Syrii, Iraku, Libanie i Palestynie – a jego opowieści z tych peregrynacji krążyły później w formie anegdot i zyskały sobie miano „awantur arabskich”.
Mieszkał, pił, jadł i spał z Beduinami, od kilkunastu plemion otrzymał tytuł emira oraz imiona Tadż al-Fahr („Korona sławy”), Abd al-Niszan („Sługa znaku”), co mogłoby wskazywać na fakt przechrzczenia się, Wydaje się jednak, że Rzewuski muzułmanina bardziej udawał, co zwłaszcza w okolicach Mekki mogło być komiczne, niż prawdziwie świadczyć, że się zbisurmanił.
Swoje spostrzeżenia z podróży zawarł w poetyckim tomie „Podróż do Palmiry” i niezwykłej „O koniach wschodnich i wywodzących się z ras orientalnych”. Nie jest to bynajmniej przewodnik hodowli koni, ale jedno z najważniejszych dziewiętnastowiecznych dzieł etnograficznych, dotyczących kultury Półwyspu Arabskiego. Manuskrypt do dziś jest przedmiotem pożądania Katarczyków i Saudów, którzy bardzo chcieli by mieć w swojej kolekcji oryginał tej jak ważnej dla ich pamięci kulturalnej książki. Nie wydaje się jednak, by państwo Polskie sprzedało ten zabytek.
„O koniach wschodnich i wywodzących się z ras orientalnych” nie znalazło jednak tak wielkiego poklasku wśród części romantycznych epigonów, który woleli „awantury arabskie”. Lucjan Siemieński pisał o niej na przykład w następujący sposób: „W rzeczy samej Rzewuski robił tę wyprawę w r. 1818 i szeroko się rozpisał o pielgrzymce do Mekki w swojej podróży. Atoli zbyt dużo miejsca trzebaby poświęcić opisowi tych niezliczonych ceremonii i urządzeń, jakie towarzyszą karawanie pielgrzymów. Szczegóły te, znajdujące się w różnych dziłach traktujących o Arabii, dosyć są nudne, dla każdego, co się nie interesuje wyłącznie tak etnografią tych krajów, jak
studiami nad charakterem i obyczajami mieszkańców”.
Notabene, Rzewuski do Mekki dotarł – odbił się jednak od bram miasta. Skreślony jego ręką, wyjątkowy w tamtym czasie, plan meczetu miasta grobu proroka, powstał na podstawie innych dokumentów i relacji, a nie osobistego doświadczenia.
Krótkie dwa lata spędzone na Bliskim Wschodzie stworzyły legendę polskiego emira. Legendę, która zresztą sam rozwijał i wspierał, Osiadłszy bowiem w rodzinnym majątku w Sawraniu zaczął żyć jak beduin. Ubierał się z arabska, otaczał poetami i kozakami, mieszkał pod namiotem i hodował konie. Odpowiada to doskonale jego wielokrotnie powtarzanej w Oriencie teorii, że polska to taka Arabia północy. Postanowił ją więc tam zorganizować.
Sawrański okres nie mógł trwać jednak wiecznie. O Rzewuskiego, w końcu żołnierza, który skończył elitarną austriacką szkołę wojskową, niedługo upomniała się Rzeczypospolita, i sprawa jej niepodległości. Już w 1825 roku wstąpił do Towarzystwa Patriotycznego, był nawet „pod śledztwem”, jednak udało mu się wywinąć. Gdy zaś w 1831 roku podchorążowie wywołali w Warszawie powstanie listopadowe, przystąpił do niego i jak na atamana przystało wystawi piękny oddział na swoich najlepszych arabskich koniach. Wszyscy zaginą w niewyjaśnionych okolicznościach podczas bitwy pod Daszowem.
To zaginięcie przydało jeszcze smaczku jego legendzie, bo w roku 1840 Feliks Hermanowicz, pełniący służbę u paszy egipskiego Muhammada Alego, napisał relację ze swojego spotkania z pewnym rodakiem na górze Dżebel Karat, znanym pod imieniem Hadajad Beja: „Ujrzałem przed sobą – mówił Hermanowicz – starca wysokiego wzrostu, z długą siwą brodą, z bystrem wejrzeniem, miernej tuszy, ubranego po arabsku w maszlaku”. Ów bej powiedział przybyłemu doktorowi, że mieszka tutaj od dawna, że „ma osiemdziesiąt osiem lat i wszelkie prawo mieszkania przy grobie Proroka”. Na pytanie o swoje polskie nazwisko odpowiedział: „Nazwisko moje Rzewuski, o resztę mię proszę nie pytać, bo już nie pamiętam i pamiętać nie chcę”.
Och, kusi takie zakończenie opowieści o autorze „Sur les chevaux orientaux…”. Możemy je raczej jednak włożyć między bajki. Tak już z XIX-wiecznymi relacjami było – poważni doktorowie często kłamali (Ignacy Żagiell się kłania), a zakochani w Oriencie watażkowie pisali poważne dzieła etnograficzne i nazywali je „O koniach…”.
Anna Rawia






Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!