Białorusini protestują od dwóch miesięcy, ale reżim nie upadł, co więcej, ponownie nasilają się represje a Łukaszenka zapowiada dokręcanie śruby. Z drugiej strony Kirgizi poradzili sobie ze znienawidzoną władzą, praktycznie w jedną noc. W białoruskich sieciach społecznościowych pojawiają się głosy: od nich trzeba się uczyć, a nie kwiatki rozdawać siłowikom.
Zdaniem analityków pokojowy charakter białoruskich protestów nie jest słabością, ale siłą.
Czy wydarzenia na Białorusi z sierpnia mogły rozwinąć się tak jak Kirgistanie? Od początku podkreślono pokojowy charakter białoruskich protestów – to minus czy plus? Czy mają one jakąś perspektywę – czy przeciwnie, władze nic nie zrobią z tymi „spacerami w wolnym czasie”? Wreszcie, jeśli sobie wyobrazimy, że białoruska rewolucja wygrywa, zmiata starego satrapę, czy Moskwa będzie interweniować z pomocą siły zbrojnej?
Kirgistan – zupełnie inna rzeczywistość
Zacznijmy od tego, że paralele między historią białoruską i kirgiską można czynić ale tylko bardzo umownie. W Kirgistanie reżim polityczny nie jest tak surowy i monolityczny jak na Białorusi. Obecny prezydent Sooronbaj Dżeenbekow jest już piątym w czasach poradzieckich i prawdopodobnie wkrótce fotel zajmie szósty prezydent.
Kirgizi mają już doświadczenie z udanymi rewolucjami, ale w ich systemie politycznym opozycja jest obecna, istnieje wiele grup wpływów. Co więcej, bardzo silny jest tam czynnik rywalizacji klanów. (Fabułę można opisać w taki sposób: mieszkańcy północy próbują wyprzeć południowców, którzy zajmowali dotąd kluczowe stanowiska). Ogólnie można powiedzieć, że możliwości zmiany rządu jest tam więcej – zarówno drogą wyborczą, jak i przez ulicę. To też wynika z tego, że struktury siłowe nie są tak liczne, nie są tak dobrze wyposażone i zmotywowane, jak na Białorusi, gdzie Aleksander Łukaszenka przez 26 lat swojego panowania z miłością rozwija i pielęgnuje „pięść władzy”.
„W Kirgistanie ludzie zaczęli szturmować parlament dopiero wtedy, gdy siły bezpieczeństwa pokazały, że nie będą go bronić” – powiedział w komentarzu dla Naviny.by politolog Jurij Drakochrust. Według niego na Białorusi zarówno siły bezpieczeństwa, jak i protestujący zachowywali się inaczej w obliczu wybuchu kryzysu politycznego. Ci pierwsi byli bardziej zdecydowani, nie wykazywali zamiaru poddania się, a wśród drugich tylko nieliczni „byli gotowi do, powiedzmy, zdecydowanych działań”.
„Chcą chodzić i chorować – niech chorują”
Owszem, w pierwszych dniach po wyborach prezydenckich 9 sierpnia doszło do starć z milicją, tu i ówdzie budowano barykady, ale wyglądały one czysto symbolicznie – nie były to bynajmniej barykady jak w 1905 roku w carskiej Rosji, gdzie wybuchały prawdziwe bitwy.
Wbrew spekulacjom oficjalnej propagandy, podczas białoruskiej rewolucji nie zaobserwowano żadnych ataków na władze i wydaje się, że nie były one planowane.
Okrucieństwa sił bezpieczeństwa wobec zatrzymanych w pierwszych dniach wywołały nową, jeszcze silniejszą falę protestów – ale już można powiedzieć, idealnie pokojowych. A kiedy ogólnokrajowy strajk się załamał, a Władimir Putin dał do zrozumienia, że jest gotów wesprzeć Łukaszenkę siłą, ten najwyraźniej ożywił się jeszcze bardziej.
8 października na spotkaniu dot. COVID spokojnie skomentował niedzielne marsze swoich przeciwników w sposób czysto epidemiologiczny: „Jeśli chcą iść i zachorować, niech chorują”.
Krótko mówiąc, fala pokojowych protestów nie wstrząsnęła jeszcze monolitem systemu. Tak, analitycy wciąż mówią o oznakach jego erozji, ale może to potrwać jeszcze wiele lat?
Alternatywą byłaby wojna domowa
Łatwo jest wyśmiać protestujących Białorusinów za karnawałowy charakter wieców, za zdejmowanie butów przed wejściem na ławkę, zbieranie po sobie śmieci. Niektórzy mówią, że w tym tempie to przez kolejne sto lat nie pozbędą się reżimu. Ale tutaj warto się zastanowić: jaka może być alternatywa?
Pokojowy charakter białoruskich protestów to wciąż plus, a nie minus – mówi Walery Karbalewicz, ekspert z centrum analitycznego Strategia (Mińsk), w komentarzu dla Naviny.by.
„Nawet w teorii działanie bez przemocy jest skuteczniejsze niż działanie z użyciem przemocy” – powiedział analityk. Jego zdaniem przypadek Białorusi wzbudza sympatię społeczeństwa, Zachodu i stawia reżim w sytuacji, w której zmuszony jest on do szukania wymówek.
Jednocześnie „jakiekolwiek siłowe działania wobec instytucji państwowych spowodowałyby wojnę domową na Białorusi”. W grudniu 2010 r. (po sfałszowanych wyborach prezydenckich) „wyłamane drzwi [Domu Rządowego] postrzegano jako zamach stanu. Myślę, że teraz byłoby tak samo”, twierdzi ekspert.
Karbalewicz przypomniał, że kiedy 23 sierpnia protestujący zbliżyli się do Pałacu Niepodległości, Łukaszenka wziął w ręce karabin maszynowy, a jego sekretarz prasowa powiedziała wtedy, że „tak zwani protestujący poszli, można by rzec, na rodzaj szturmu na budynek, ale potem się przestraszyli”.
Łukaszenka i jego funkcjonariusze bezpieczeństwa „czekali na to i byli gotowi strzelać” – twierdzi Karbalewicz.
Dodajmy, że Łukaszenka ogłosił zamiar swoich przeciwników politycznych, by szturmować Pałac Niepodległości, jeszcze 10 sierpnia, tuż po wyborach. Powiedział wówczas: „W Nowogródku i Koreliczach chcieli szturmem przejąć władze”.
Wydaje się, że gdyby coś takiego się wydarzyło, byłby to długo oczekiwany prezent dla władz. I wtedy mieliby całkowicie wolne ręce, zacząłby się terror.
Warto też podkreślić, że Rosja bacznie przygląda się białoruskiej historii. Komentatorzy zaczęli mówić w tym kontekście o solidarności niedemokratycznych przywódców. Zwracają uwagę, że dla Putina fundamentalne znaczenie ma to, aby – mówiąc slangiem autorytarnej propagandy, nie dopuścić do zwycięstwa kolorowej rewolucji.
Czy to oznacza, że jeśli reżim Łukaszenki naprawdę się zachwieje lub upadnie, Kreml nieuchronnie wprowadzi tu swoje wojsko? W przypadku takiego scenariusza perspektywa białoruskich protestów wygląda fatalnie. Na Białorusi problemem jest nawet próba zrzucenia „rodzimego” reżimu, jak więc stawić opór rosyjskiej armii?
Ukraiński politolog Witalij Portnikow przewiduje: „Jeśli obalicie Łukaszenkę, to na wasze terytorium wkroczą wojska rosyjskie, i jakaś część terytorium zostanie okupowana. <…> Jeśli nie jesteście na to gotowi<…>, to zostańcie w domu i nie zawracajcie sobie głowy”.
„Istnieje groźba inwazji rosyjskiej, ale nie jest ona tragiczna” – mówi Karbalewicz. Zwraca uwagę, że podczas obecnych białoruskich protestów „nie podnosi się kwestii zwrotu geopolitycznego”, co odróżnia sytuację od ukraińskiego Majdanu w latach 2013–2014.
Według Drakochrusta „jeśli na Białorusi rozpocznie się siłowe obalanie Łukaszenki, prawdopodobieństwo, że Putin przybędzie na czołgach jest naprawdę bardzo wysokie”. Ale prawdopodobieństwo to będzie znacznie mniejsze, jeśli zmiana władzy nastąpi w wyniku pokojowej presji, bez szturmu na pałac prezydencki, podobnie jak miało to miejsce w Armenii w 2018 roku.
W rezultacie Putin doskonale znalazł wspólny język z nowym ormiańskim przywódcą Nikolem Paszynianem.
Jeśli wyobrazimy sobie, że na miejsce Łukaszenki wchodzi Władimir Makiej (obecny minister spraw zagranicznych), Roman Gołowczenko (premier), czy nawet Wiktor Babaryko (więzień polityczny, były rywal Łukaszenki w sierpniowych wyborach), to dlaczego Putinowi miałoby to być ni na rękę?
„Swoją drogą, myślę, że jednym z powodów, dla których Białorusini nie podejmują zdecydowanych działań, jest czynnik rosyjski, czynnik Majdanu. Białorusini, być może podświadomie, nie chcą Putina z jego czołgami. Czują przez skórę, że może się to zdarzyć, dlatego chcą osiągnąć swoje cele pokojowo” – podkreślił Drakochrust.
Naród przerósł wodza reżimu dzięki jego filozofii brutalnej siły
Tak, Kirgizi przeprowadzili już trzecią rewolucję, czy jak wolicie – zamach stanu. Ale wszystko to wygląda jak déjà vu, ponieważ po każdym przewrocie ci, którzy przejęli władzę, zaczynają płodzić korupcję, nepotyzm – krótko mówiąc, wykolejać kraj. Czy to jest konstruktywne?
Rzeczywiście, teraz w Kirgistanie być może nastąpiła „tylko kolejna zmiana warty, zmiana władzy klanu, ale nic więcej”, zauważa Drakochrust. Pokojowy protest na Białorusi może doprowadzić do bardziej znaczących zmian, bo w tym przypadku możemy mówić o poważnych zmianach w masowej świadomości, o politycznym dojrzewaniu narodu.
I faktycznie, być może głównym osiągnięciem ostatnich miesięcy jest ukształtowanie się Białorusinów jako narodu w sensie politycznym. Masy Białorusinów duchowo przerosły wodza reżimu dzięki jego filozofii brutalnej siły. Ci, którzy protestują, brzydzą się przemocą. Chcą osiągnąć nie tylko odejście Łukaszenki, ale także odejście w przeszłość jego systemu – cynicznego, niemoralnego, okrutnego, zbudowanego na strachu, upokorzeniu, gwałcie i przemocy.
Choć droga ta jest niełatwa, to daje nadzieję, że w końcu powstanie nowoczesna wolna Białoruś – z rządami prawa i szacunkiem dla ludzi.
oprac. ba na podst. naviny.by
4 komentarzy
Andrew
10 października 2020 o 16:22Tam już dawno wszystko jest ustalone. Dyktator krok po kroczku rozmontowuje Białoruś przy akompaniamencie Radzieckich tanków. My tutaj w Polsce bardzo się cieszymy że żelazna kurtyna przesuneła sie z Odry na Buga..
Andrzej
11 października 2020 o 10:28Be strajków w zakładach niewiele osiągną.
ktos
12 października 2020 o 09:01Bo na Bialorusi powinny byc strajki takie jak byly w Polsce, ze caly kraj staje. Wtedy to przemawia do wladzy. A to ze strajkuje 10 osob to kogo to obchodzi?
Wielkopolanin
14 października 2020 o 12:16Zastąpienie Łukaszenki Makiejem to tylko miękka białorutynizacja.Kraj na etapie Polski po 56r.