„Powiedziano nam, że wszystko jest w porządku, a wydziałowi edukacji przekazano, że to koronawirus”. 31 maja w Głusku zmarła kobieta wychowująca dwanaścioro dzieci, z czego siedmioro adoptowanych.
54-letnia Tamara Sawina wraz z mężem wychowywała dwanaścioro dzieci, mając pięcioro własnych rodzina przysposobiła jeszcze siedmioro.
Historia jej śmierci jest jak setki jej podobnych na Białorusi: kobieta źle się poczuła, rentgen wykazał zapalenie płuc. Skierowano ją do szpitala. 67-letni mąż pani Tamary Alfred, i jedna z jej starszych córek również zostali hospitalizowani. Wykonano im testy na koronawirusa, okazały się pozytywne.
Jak pisze internetowa gazeta Nasza Niwa, kilka dni później Tamara Iwanowna zmarła. Lekarze zapewniali rodzinę, że to nie koronawirus zabrał im matkę..
Jednej z córek kobiety powiedziała Naszej Niwie, że nie wierzy w to, co usłyszała od lekarzy;
„Głusk to małe miasteczko, wszyscy się znają. I wiem, że lokalny wydział edukacji został poinformowany o trzech pozytywnych wynikach testów w naszej rodzinie – to tata, mama i moja siostra Karolina. Mama zrobiła test, zanim poddano ją intensywnej terapii. Nalegałam na to, kłóciłam się z lekarzami. W rezultacie mogliśmy pochować mamę tak jak chcieliśmy. Ale postanowiliśmy zamknąć trumnę, związać ją folią i potraktować antyseptycznie”.
Tamara Sawina została pochowana 2 czerwca.
Rodzina choć żyła skromnie, pomagała innym. Dzieci od najmłodszych lat uczono solidarności z potrzebującymi, angażowały się w wolontariat, pomagały medykom w walce z koronawirusem.
Teraz działacze ogłosili zbiórkę pieniędzy na osieroconą rodzinę.
oprac.ba na podst. nn.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!