Grupę Armii „Północ” feldmarszałka Wilhelma von Leeba tworzyła 4. Grupa Pancerna gen. Ericha Hoepnera, 16. Armia gen. Ernsta Buscha i 18. Armia gen. Georga von Küchlera. Wspierała ją I Flota Powietrzna Luftwaffe (830 samolotów, w tym 203 myśliwce i 271 bombowców). Siły te współdziałały z 9. Armią Polową i XXXIX Korpusem z 3. Grupy Pancernej gen. Hermanna Hotha z Grupy Armii „Środek”. Łącznie – 787 tys. żołnierzy, 8348 dział i moździerzy oraz 679 czołgów i dział pancernych. Dowodzony przez gen. Fiodora Kuzniecowa Front Północno-Zachodni w dniu wybuchu wojny liczył trzy armie, 25 dywizji, w tym cztery pancerne i dwie zmechanizowane oraz jedną brygadę strzelecką i trzy brygady powietrznodesantowe. W sumie 440 tys. żołnierzy, 7467 dział i moździerzy oraz 1514 czołgów i 1814 samolotów.
Blitzkrieg był na północy – podobnie jak na innych odcinkach frontu – piorunujący. Już w pierwszym tygodniu operacji „Barbarossa” 29 dywizji opanowało Litwę i po sforsowaniu Dźwiny wdarło się na Łotwę. 2 lipca 1941 roku grupa pancerna Hoepnera uderzyła na południe od Jeziora Pskowskiego z zamiarem odcięcia Rosjanom ostatniej drogi odwrotu. Ci mimo wzmocnień szybko ulegli, a na domiar złego w czasie odwrotu znad Dźwiny gdzieś zawieruszył się ze swoim sztabem Kuzniecow. W trybie alarmowym dowódcą Frontu Północno-Zachodniego mianowano gen. Piotra Sobiennikowa. Jednak i to nie zmieniło sytuacji.
6 lipca Niemcy zajęli Ostrow, trzy dni później Psków, wychodząc na rubież rzeki Wielikaja. W ciągu 18 dni Grupa Armii „Północ”, pokonując średnio 25 km na dobę, zajęła kraje nadbałtyckie, zadając dotkliwe straty wojskom Frontu Północno-Zachodniego i posiłkom przysłanym przez Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa: poległo lub dostało się do niewoli 90 tys. czerwonoarmistów, utracono też 2523 czołgi, 3651 dział i moździerzy, 990 samolotów. Katastrofą zakończyła się ewakuacja garnizonu radzieckiego i okrętów Floty Bałtyckiej z Tallina do Kronsztadu i Leningradu w końcu sierpnia: na niemieckich polach minowych zatonęło 68 okrętów i jednostek wspierających oraz 30-40 tys. żołnierzy i cywilów. W stolicy Estonii w ręce niemieckie wpadło mnóstwo sprzętu wojskowego i blisko 11,5 tys. czerwonoarmistów, których nie zdążyli się zaokrętować.
Ostatnią przeszkodą na drodze do Leningradu był system radzieckich umocnień ciągnący się od jeziora Ilmen wzdłuż rzeki Ługa aż do Zatoki Fińskiej. Jednak wobec kłopotów z zaopatrzeniem i udzielaniem wsparcia zagonom pancernym i zmotoryzowanym, które co prawda uderzeniami flankowymi błyskawicznie wychodziły na tyły przeciwnika i zadawały mu dotkliwe straty, jednak narażały się na odcięcie od zaplecza, niemiecki blitzkrieg stopniowo wytracał swój impet. Do pierwszego kryzysu doszło 14 lipca, kiedy LVI Korpus Pancerny von Mansteina, po sforsowaniu Ługi w rejonie Iwanowskiego, został odcięty przez kontratakujące wojska sowieckie. Od zagłady ocaliła go odsiecz Dywizji SS „Totenkopf”. To przesądziło, że Hitler wstrzymał ofensywę do czasu uzupełnienia strat oraz przegrupowania wojsk i podciągnięcia ich do rubieży łuskiej. Dzięki temu Rosjanie mieli mniej więcej miesiąc na zorganizowanie obrony Leningradu.
Pod komendą marszałka Klimenta Woroszyłowa (w połowie września zastąpi go gen. Gieorgij Żukow) i przy masowym udziale cywilów ruszyły zakrojone na szeroką skalę prace przy wznoszeniu linii umocnień, które miały rozciągać się aż do Ługi. Natomiast szef leningradzkich struktur partyjnych i członek Rady Wojennej Frontu Północnego Andriej Żdanow zaczął organizować 200-tysięczną armię pospolitego ruszenia (tzw. Armię Ochotniczą). Formacja, w której większość rekrutów przeszła jedynie wstępne, tygodniowe przeszkolenie wojskowe, nie mogła odznaczać się – może z wyjątkiem patriotyzmu – walorami bojowymi. Jeden ze frontowców gorzko wspominał, że „pospolitacy” „wyglądali opłakanie: wielu z nich bez umundurowania, karabiny mieli tylko najstarsi, a pozostali – nic”.
Nic więc dziwnego, że kiedy Niemcy wznowili ofensywę wszystkie przygotowania radzieckie szybko wzięły w łeb. Póki co jednak Hitler planując zajęcie Leningradu pokładał duże nadzieje w Finlandii, która nie mogąc liczyć na pomoc państw zachodnich, i na domiar złego od zakończenia wojny zimowej będąc się pod presją ZSRR, zdecydowała się na współpracę z Niemcami. Jednak fińskie elity polityczne i głównodowodzący armii marszałek Gustaw Mannerheim chcieli ową współpracę z III Rzeszą ograniczyć do minimum. Jak pokazały wydarzenia z lipca-sierpnia 1941 roku podstawowym celem Finlandii było odzyskanie ziem, które straciła w wyniku wojny zimowej z ZSRR. Co ciekawe: w lipcu 1941 roku, podobnie jak półtora roku wcześniej, to nie ona była agresorem.
Naloty na miasta fińskie i prowokacje graniczne Rosjanie rozpoczęli już w końcu czerwca. W odpowiedzi 31 lipca do natarcia ruszyła dywizja fińska „Karelia”, która przy wsparciu niemieckiej Armii „Norwegia” gen. Falkenhorsta próbowała opanować Półwysep Kolski oraz obszar między jeziorami Ładoga i Onega. Co prawda Murmańska nie udało się zająć, ale do końca sierpnia w ręce wojsk niemiecko-fińskich dostały się Sortawala i Pietrozawodsk, a Rosjanie zostali wyparci aż do rzeki Świr. W tym czasie Armia Południowo-Wschodnia rozpoczęła ofensywę na Przesmyku Karelskim, zajmując 29 sierpnia Wyborg, zaś dwa dni później Terioki. Tym samym Finom udało się dotrzeć do rzeki Siestra, wzdłuż której w 1939 roku przebiegała granica sowiecko-fińska. Rezultaty dotychczasowych działań były dla głównodowodzącego armii fińskiej marszałka Gustawa von Mannerheima wystarczające, dlatego też nakazał wstrzymanie działań. Zignorował też naciski Hitlera i odmówił uczestniczenia w ataku na Leningrad. Wiele wskazuje na to, że presję na Mannerheima, aby w sojuszu z Hitlerem nie posunął się za daleko, wywierały rządy Wielkiej Brytanii i USA. Tak czy inaczej linia frontu w Karelii utrzyma się aż do czerwca 1944 roku.
2 sierpnia Niemcy wznowili natarcie w kierunku Leningradu. Wtedy Hitler był jeszcze przekonany, że najpierw należy uporać się z „kolebką rewolucji”, dopiero potem przyjdzie czas na Moskwę. 8 września Wehrmacht zdobył Szlisselburg, odcinając tym samym ostatnie połączenie drogowe Leningradu z pozostałą częścią ZSRR. Do 23 września wojska von Leeba próbowały zdobyć miasto i zapewne dopięłyby swego, gdyby nie Hitler, który nakazał wstrzymać natarcie i przekazać 4. Grupę Pancerną Mansteina GA „Środek”, przygotowującej się do ataku na Moskwę. Ostatecznie szanse na zdobycie Leningradu pogrzebała kontrofensywa wojsk sowieckiego Frontu Wołchowskiego, które pod koniec grudnia 1941 roku odzyskały Tichwin, przywracając połączenie kolejowe z bazami zaopatrzeniowymi na wschodnim wybrzeżu jeziora Ładogi. W ten sposób pod Leningradem działania wojenne przybrały charakter wojny pozycyjnej, w której żadna ze stron nie była w stanie uzyskać przewagi. Hitler zamierzał Leningrad zamorzyć głodem, Stalin zaś uznał, że obrona miasta zwiąże siły wroga, które nie zostaną użyte na innych odcinkach frontu. Taka sytuacja potrwa do 1943 roku.
Mimo czasu i możliwości władze partyjne i miejskie Leningradu nie zrobiły nic dla ludności cywilnej w obliczu zbliżających się wojsk niemieckich, a ich zaniedbania było wprost zbrodnicze. Głównym winowajcą był Żdanow, który w połowie sierpnia odrzucił sugestię zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Anastasa Mikojana o możliwościach dostaw żywności do miasta. W rozmowie telefonicznej zapewnił Stalina, że nie ma takiej potrzeby.
Dwa tygodnie później było już za późno. 4 września, a więc kilka dni przed zamknięciem się pierścienia niemieckiej blokady, S. Siemin, zastępca przewodniczącego Leningradzkiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z sytuacji aprowizacyjnej w Leningradzie, alarmował Żdanowa: „Już w końcu sierpnia zapasy mąki w rejonach i miejscowościach podmiejskich [Leningradu] uległy wyczerpaniu. Tak więc wydane kartki na chleb nie mogą być zrealizowane… Powodem takiej sytuacji jest przerwanie dostaw mąki. We wrześniu planowano wydzielić dla okręgu [leningradzkiego] 25 tys. ton mąki i 1500 ton kaszy, jednak wobec przerwy w dostawach mąki, powstaje groźba zaprzestania zaopatrywania robotników w chleb… W związku z tym Komitet Wykonawczy Leningradzkiej Rady Obwodowej przyjął następujące środki zaradcze: zostały zmniejszone normy chleba dystrybuowanego w systemie kartkowym oraz zabroniona jego sprzedaż na wolnym rynku w rejonach wsiewołoskim, pargołowskim i oranienbaumskim… Proszę zlecić Komitetowi Wykonawczemu Leningradzkiej Rady Miejskiej przeznaczenie dla okręgu [leningradzkiego] 2600 ton mąki, co pozwoli do 15 września zabezpieczyć zaopatrzenie w chleb miejscowości podleningradzkich”.
1 września w Leningradzie i obwodzie leningradzkim został wprowadzony system kartkowej reglamentacji chleba. Dzienne normy były następujące: robotnicy i pracownicy inżynieryjno-techniczni – 600 g., pracownicy umysłowi i emeryci – 400 g., dzieci do 12 lat – 400 g. Do końca listopada te racje ulegały stopniowemu zmniejszeniu: w końcu września robotnikowi przysługiwało – 400 g., pracownikowi umysłowemu 200 g., emerytom i dzieciom po 200 g.; 13 listopada dla pierwszej kategorii już 300 g., pozostałym po 150 g., zaś 20 listopada głodowe racje chleba wynosiły, odpowiednio po 250 i 125 g. Zresztą cóż to był za chleb. Raczej produkt chlebopodobny, coś w rodzaju gliniastej masy z niewielką zawartością mąki, z przewagą surogatów, które pozwalały zachować spoistość i wagę wypieku, a nie wartość energetyczną. Nad opracowaniem „mieszanki” pracowały najtęższe umysły. Dodajmy, że na kartki wydawano tylko chleb, o resztę trzeba było się troszczyć samemu.
Obniżone normy żywnościowe nie dotyczyły milicjantów, strażaków, pracowników prokuratury i trybunału wojennego, dyrektorów zakładów przemysłowych i głównych inżynierów, wybitnych ludzi kultury i nauki oraz wyższego aparatu partii, administracji, komsomołu i związków zawodowych, których racje żywnościowe były o wiele większe i bogatsze kulinarnie (ryby, mięso, zdarzała się i czekoladka). Oprócz tego przysługiwały im ciepłe obiadki w specstołówkach. Przy tej okazji dochodziło do pokątnego handlu i spekulacji żywnością, co trzeba przyznać partia z reguły surowo karała (wydaleniem z partii, pozbawieniem stanowiska, a niekiedy sądem wojennym).
Leningradczycy, praktycznie do połowy sierpnia, byli trzymani w błogiej nieświadomości nadciągającego niebezpieczeństwa i nie zdążyli przygotować zapasów. Propaganda wmawiała, że faszystowski agresor zostanie błyskawicznie odparty. Otuchy dodawały buńczuczne prognozy: „jeśli wróg wsunie swój świński ryj do naszego sowieckiego ogrodu, to zostanie szybko rozgromiony we własnym gnieździe”. Kiedy na przełomie sierpnia i września to wszystko okazało się blagą było już za późno.
Sygnałem, że Leningrad znalazł się w opałach, było wprowadzenie kartek na żywność. Dopiero wtedy leningradczycy rzucili się do gorączkowych zakupów. Jeden z nich wspominał: „Mimo, że ceny skoczyły, ostatnie produkty szybko znikały z półek sklepowych, a następnego dnia od rana pod sklepami ustawiały się tasiemcowe kolejki. Nasza gosposia Nastia także od rana biegała po sklepach, żeby kupić konserwy, mąkę, kaszę i słodycze. Ale można tego było kupić tylko po kilogramie. Jako ostatnie z półek sklepowych znikały puszki z dalekowschodnimi krabami i ikrą, ale dla prostych ludzi to nie było jedzenie. Bardziej przewidujący wyprawiali się do podmiejskich wsi po ziemniaki, taszcząc je z powrotem całymi workami”.
Takie wyprawy były bardzo ryzykowne, szczególnie w rejon Pułkowa położonego na południowy-zachód od miasta. W końcu sierpnia, wobec ciężkich walk toczonych w tamtej okolicy, miejscową ludność przesiedlono do Leningradu. Na początku września, wobec trudności aprowizacyjnych, większość wróciła do swoich gospodarstw, aby zebrać z pól ziemniaki i warzywa. Niemieccy artylerzyści nie musieli się nawet wstrzeliwać: mając jak na dłoni tyraliery cywilów strzelali do nich niczym do kaczek. Zginęło tam mnóstwo ludzi. Aż do nastania zimy po ziemniaki i kapustę wielu mieszkańców Leningradu wyprawiało się w równie niebezpieczny rejon putiłowski, w południowo-zachodniej części miasta. Stamtąd do linii frontu i niemieckich pozycji było około 4-5 km.
Następstwa kryzysu aprowizacyjnego pogłębiał fakt, że w lipcu zostały zamrożone konta oszczędnościowe mieszkańców. Miesięcznie mogli podjąć tylko 200 rubli (w końcu września kilogram ziemniaków kosztował 7 rubli). W następnych miesiącach wobec braku pieniędzy, które Moskwa przestała przysyłać, wiele zakładów wstrzymało wypłacanie pensji.
Podobną beztroską władze Leningradu wykazały się w przypadku rozśrodkowania niektórych kategorii leningradczyków. O ile zadbano o demontaż i transport za Ural wielu fabryk i zakładów wraz z personelem, o tyle przez długi czas nie zawracano sobie głowy emerytami i dziećmi. Zamiast tego, bez jakiejkolwiek refleksji w obliczu zbliżającego się zagrożenia, przewożono dzieci do okolicznych kolonii pionierskich i ośrodków letniskowych. W czerwcu przebywało tam na wakacjach już 387 tys. maluchów i młodzieży. Do końca lipca wywieziono poza miasto w sumie 1 432 415 osób. Wobec zbliżania się wojsk niemieckich wszystkie z powrotem ewakuowano do miasta. Oczywiście były z tym problemy, bo brakło taboru kolejowego, którym transportowano wojsko i uzbrojenie oraz wywożono z niego „transporty strategiczne”, m.in. zwierzęta z miejskiego zoo. W każdym bądź razie w momencie zamknięcia się pierścienia blokady ewakuacja z Leningradu jak największej ilości dzieci stanie się jednym z najtrudniejszych problemów, który do końca nie zostanie rozwiązany: w ogarniętym głodem mieście będą funkcjonowały szkoły i domy dziecka.
Na uwagę zasługuje jeszcze jeden epizod, na temat którego, z powodu utajnienia archiwów, historycy kruszyli kopie. Otóż Stalin, licząc się z upadkiem Leningradu, zamierzał po ewakuacji wojsk i materiałów strategicznych wysadzić w powietrze dużą część miasta oraz okręty Floty Bałtyckiej i statki handlowe stacjonujące w Leningradzie i Kronsztadzie. Tajne przygotowania do operacji, którą nazwano planem „D”, przeprowadzano we wrześniu i październiku pod nadzorem przysłanej z Moskwy specjalnej grupy operacyjnej NKWD pod dowództwem zastępcy Ławrientija Berii Wsiewołoda Mierkułowa. Prócz jednostek Floty, które zamierzano zatopić na torach żeglugowych pomiędzy Leningradem i Kronsztadem, podjęto przygotowania do zaminowania 380 budynków, zakładów przemysłowych, mostów na Newie oraz stacji telefonicznych i wodociągów. Jednak Stalin w porę zorientował się, że Niemcy nie są w stanie zdobyć miasta, i nie wydał rozkazu o jego zniszczeniu. Inna sprawa, że przy podkładaniu ładunków wybuchowych panował tak duży bałagan (były też wypadki sabotowania zarządzeń), że do końca września zdążono zaminować tylko część obiektów. Również utajnienie operacji pozostawiało wiele do życzenia, skoro Niemcy wiedzieli o niej od połowy września.
Niemiecki wywiad wojskowy i służba wywiadowcza Sicherheitsdienst (SD) zbyt późno zabrały się do zbierania informacji o potencjale militarno-gospodarczym ZSRR. Obraz sił i możliwości przeciwnika, poza kwestiami czysto militarnymi, w wielu dziedzinach był niewystarczający. Zaniedbano zwłaszcza gromadzenie i analizę wiadomości dotyczących społeczeństwa sowieckiego oraz jego możliwości demograficznych. Wynikało to z braku źródeł informacji. Dość powiedzieć, że w 1938 roku niemieckie MSZ zlikwidowało kilka ze swoich konsulatów na terenie ZSRR, m.in. w placówkę w Leningradzie. Inna sprawa, że sprawnie działający kontrwywiad sowiecki w końcu lat 30-tych rozbił kluczowe siatki szpiegowskie Abwehry działające na terenie ZSRR. Jednostronny i obarczony ideologią obraz przeciwnika doprowadził do popełnienia przez naczelne dowództwo niemieckie, Hitlera oraz dowództwa poszczególnych grup armii szeregu fatalnych błędów strategicznych, których wynikiem było fiasko szturmu Leningradu, a następnie klęski pod Moskwą i Stalingradem.
Dowództwo GA „Północ” i brigadeführer Stahlecker, dowódca przydzielonej do niej Einzatzgruppe A – wychodząc z błędnej oceny potencjału Leningradzkiego Okręgu Wojskowego – optymistycznie zakładali, że Leningrad zostanie wzięty z marszu już w drugiej połowie lipca. Planowano, że jako pierwsza do miasta wkroczy Dywizja SS „Totenkopf”, która z przydzielonymi jej dwoma komandami operacyjnymi z Einzatzgruppe A spacyfikuje je. Notabene, szef SD Reinhardt Heydrich przewidział podobną procedurę przy zajmowaniu Moskwy. Wobec fiaska operacji zajęcia Leningradu i objęcia go blokadą ludzie Stahleckera zainstalowali się w Krasnogwardiejsku (40 km na południowy-zachód od Leningradu), gdzie zbierali informacje o sytuacji w zablokowanym mieście oraz koordynowali operacje przeciw oddziałom sowieckiej partyzantki.
I trzeba przyznać, że dopiero wtedy wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności wywiadowczych. We współpracy ze specami wywiadu 18. Armii szybko zlokalizowali nie tylko najsłabsze punkty w obronie miasta, ale także zakłady przemysłu ciężkiego i maszynowego, fabryki przetwórstwa mięsnego, piekarnie i magazyny z produktami żywnościowymi. Zbombardowanie w połowie września położonych w centralnym rejonie miasta na Wielkiej Newie, magazynów Badajewa, oraz dzielnicy przemysłowej w rejonie wołodarskim na południowo-wschodnich przedmieściach Leningradu, gdzie spłonęła znaczna część zapasów mąki, a także składy żywności i materiałów pędnych, nie było dziełem przypadku.
Tak samo celnie diagnozowali przez cały okres blokady nastroje poszczególnych grup leningradczyków. Już we wrześniu wiedzieli o narastającym w mieście kryzysie aprowizacyjnym (znane im były szczegóły racjonowania żywności na kartki, której zapasy szacowano na miesiąc), nastrojach wśród aparatu partyjnego („w obliczu wkroczenia wojsk niemieckich znaczniejsi komuniści wolą się nie wychylać”), i robotników kilku zakładów („w fabryce Kaganowicza wielu ma dość propagandy komunistycznej, jednak póki co wolą siedzieć cicho, aby nie zostać rozstrzelanymi za kontrrewolucję lub sabotaż”). Jednak całokształt doniesień agenturalnych wskazywał, że póki co w mieście dominuje wola obrony do ostatniej kropli krwi (do formowanych batalionów obrony i jednostek pomocniczych masowo wstępowali robotnicy i inne kategorie zawodowe). Również niemiecka propaganda, rozpowszechniana zwłaszcza za pomocą ulotek zrzucanych z powietrza, spotykała się z nikłym odzewem. „Być może większe szanse sukcesu miałaby propaganda adresowana do rosyjskich kobiet” – zasugerował w tej sytuacji jeden z niemieckich oficerów wywiadu.
W listopadzie dwuipółmilionowy Leningrad znalazł się w katastrofalnym położeniu. Wobec wyczerpania zapasów materiałów pędnych wstrzymano, z wyjątkiem zakładów przemysłowych, dostawy energii do odbiorców prywatnych i wielu instytucji (szkół, placówek kulturalno-naukowych, niektórych urzędów). Stanęły wodociągi i komunikacja miejska. Na domiar złego w połowie listopada wystąpiły silne mrozy. Wtedy do użytku – za łaskawym zezwoleniem władz – powróciło prawie już zapomniane urządzenie, którym leningradczycy ratowali się przed zamarznięciem w czasach komunizmu wojennego – piece burżujki. Opalało się je czym popadnie: meblami, tkaninami, książkami. Jednak na niewiele się to zdawało, bo jak ogrzać mieszkanie, w którym z okien, w wyniku bombardowań i ostrzału artyleryjskiego, wypadły szyby.
Ludzie zaczęli umierać masowo, całymi rodzinami: na dystrofię, spowodowaną długotrwałym wygłodzeniem organizmu, oraz na choroby będące wynikiem ogólnego osłabienia organizmu z głodu i wyziębienia. W grudniu zmarło prawie 53 tys. ludzi, co dorównywało śmiertelności w mieście za 1940 rok. Śmierć zebrała o wiele obfitsze żniwo na początku 1942 roku: w styczniu odnotowano – 73 tys. zmarłych, w marcu – 90 tys., a w kwietniu aż 102 tys. Szacuje się, że w sumie przez cały okres blokady – a więc od 8 września 1941 roku do 27 stycznia 1944 roku – w Leningradzie z powodu głodu, zamarznięć i bombardowań zmarło od 649 tys. (ustalenia leningradzkiej komisji śledczej powołanej do zbadania zbrodni popełnionych przez niemiecko-faszystowskich okupantów) do około miliona osób. Szacuje się w całym obwodzie leningradzkim w czasie okupacji niemieckiej zmarło i zginęło około 1650 tys. obywateli sowieckich.
Dane leningradzkiego NKWD i państwowego przedsiębiorstwa Pochówek – instytucji, które zobowiązane były prowadzić statystyki śmiertelności w czasie blokady – bliższe są pierwszej z wymienionych liczb, jednak z pewnością są zaniżone: przez pierwsze tygodnie głodu rodziny rejestrowały fakt śmierci swoich krewnych, jednak później z reguły nie miał już tego kto czynić. Z braku pożywienia ludzie chwytali się wszystkich sposobów: jedzono psy, koty i inne wszelakie zwierzęta domowe, szczury, myszy i ptaki. Z kosmetyków i innych substancji chemicznych (klej, gliceryna, wazelina) sporządzano galaretki i pasty.
W zimie 1941/1942 w Leningradzie doszło też do wypadków kanibalizmu oraz – na mniejszą skalę – nekrofagii. Morderstwa dotyczące pierwszej kategorii kwalifikowano jako pospolity bandytyzm i karano śmiercią. W grudniu odnotowano 26 przypadków, w styczniu 1942 roku 366, a w pierwszej połowie lutego 494.
Wiosną 1942 roku, wobec groźby wybuchu epidemii, władze miejskie i partyjne zagoniły mieszkańców, a przynajmniej tych co byli zdolni utrzymać w rękach miotłę lub łopatę, do oczyszczania miasta. W tym czasie Żdanow i spółka wpadli też na wspaniały pomysł racjonalizatorski, dzięki któremu chciano uniknąć powtórzenia się głodu. Zezwolili mianowicie na zaadoptowanie podwórek, sadów, skwerów i parków na potrzeby kolektywnych i indywidualnych ogródków warzywnych. Obliczono, że nadaje się do tego około 2,5 tys. ha ziemi (do 100 mkw. miało przypadać na jednego mieszkańca uczestniczącego w projekcie), m.in. sady Letni i Michajłowski, Pole Marsowe, skwer wokół Miedzianego Jeźdźca oraz przed soborami Isakijewskim i Kazańskim. W kursach ogrodnictwa wzięło udział blisko 130 tys. ludzi, a akcja, która objęła 276 tys. leningradczyków, zakończyła się sukcesem. Zbiory były dość obfite.
100-150 ton dziennego zaopatrzenia, które dostarczano do miasta drogą lotniczą, było kroplą w morzu potrzeb. Jedyną nadzieją był transport wodny wzdłuż południowego wybrzeża Ładogi, na 30 kilometrowej trasie Kokoriewo-Kobona. Parowce zaczęły kursować nią już 12 września. Jednak 15 listopada chwycił silny mrozy, który uniemożliwił żeglugę. Przewidywano, że dostatecznej grubości pokrywa lodowa pozwoli wznowić transporty dopiero w końcu miesiąca, jednak już trzy dni później saniami dostarczono do Leningradu pierwszy transport prowiantu. Przy budowie trasy – wytyczenie szlaku, odśnieżanie, a w początkowym okresie, kiedy lód był jeszcze kruchy, wzmacnianie go deskami i matami – uczestniczyło kilka tysięcy osób. Transport samochodowy ruszył w grudniu, a w końcu miesiąca lód był na tyle wytrzymały, że tą dwukierunkową lodową szosą kursowały też czołgi. Otrzymała ona kodową nazwę WAD-101 (Wojenno-awtomobilna doroga).
Do kierowania ruchem na trasie, jej ochrony przeciwlotniczej, a także obsługi parku transportowego i baz zaopatrzeniowych utworzono specjalne jednostki, które liczyły 19,5 tys. żołnierzy. Zakładano, że po rozkręceniu przedsięwzięcia, będzie nią można dostarczać 2000 t zaopatrzenia na dobę. Niestety do końca roku udało się wycisnąć tylko 360 ton. Żdanow, który osobiście miał zdopingować żołnierski kolektyw do większego wysiłku, jak zwykle stchórzył. Z misją do czerwonoarmistów posłał jednego ze swoich politruków: demonstracja kawałka chleba, którym żywili się leningradczycy, wystarczyła. Zwiększając wielkość i częstotliwość konwojów 18 stycznia 1942 roku osiągnięto cel. Później wydajność jeszcze śrubowano.
Między grudniem 1941 a kwietniem 1942 roku w ten sposób dostarczono do Leningradu 262,5 tys. ton produktów i półproduktów spożywczych, ok. 23 tys. ton węgla, blisko 35 tys. ton benzyny i materiałów pędnych oraz 32 tys. ton amunicji i uzbrojenia. Natomiast zimą 1942-1943 roku 214,5 tys. ton materiałów. W styczniu-kwietniu 1942 roku przez WAD-101 ewakuowano z miasta 554 tys. dzieci, kobiet, emerytów, chorych i rannych. Wobec silnej obrony przeciwlotniczej i działań specjalnej eskadry myśliwskiej (z powodu wysokich strat Niemcy decydowali się na naloty tylko w nocy lub o świcie), niemieckiemu lotnictwu nie udało się przerwać komunikacji. Dodajmy, że w lecie 1942 roku po dnie Ładogi pociągnięto rurociąg i kabel energetyczny, co nie tylko odciążyło transport na „drodze życia”, ale pozwoliło utrzymać produkcję zbrojeniową w zakładach Leningradu.
Jesienią 1942 roku Hitler zaczął wycofywać z frontu pod Leningradem najwartościowsze jednostki, które przerzucił pod Stalingrad. Tym sposobem liczebność wojsk GA „Północ” uległa nie tylko zmniejszeniu, również ich wartość bojowa pozostawiała wiele do życzenia, tym bardziej że uzupełnienia były niewystarczające. 25 stycznia 1943 roku, po 498 dniach blokady, w wyniku operacji „Iskra” wojskom frontów Leningradzkiego i Wołchowskiego udało się, kosztem ogromnych strat, utworzyć 10-kilometrowy korytarz wzdłuż południowego brzegu Ładogi.
Początek „Iskry” zdawał się zapowiadać superoperację: rano 12 stycznia po dwugodzinnym przygotowaniu artyleryjskim i lotniczym wojska ruszyły do ofensywy przy ogłuszającym wtórze, odtwarzanych przez gigantofony melodii „Wstawaj strana ogromnaja” i „Miedzynarodówki”. Mimo takiego wstępu Rosjanom szło dalej jak po grudzie i nie udało się im odzyskać położonej na południe od Ładogi miejscowości Mga, w której znajdował się ważny węzeł kolejowy. Co prawda dzięki błyskawicznemu położeniu linii kolejowej na początku lutego ruszyły do miasta dostawy zaopatrzenia, jednak z racji bliskości linii frontu transporty kolejowe narażone były na ostrzał. Poza tym podkłady kolejowe, ułożone w podmokłym terenie, zdawały egzamin do wiosennych roztopów. W dalszym ciągu więc zaopatrzenie do Leningradu odbywało się jeziorem.
Dopiero rok później wojskom sowieckim udało się rozbić 18. Armię niemiecką i odrzucić to co pozostało z GA „Północ” na linię rzeki Ługa. Ostatnim akordem bitwy o Leningrad była operacja wyborsko-pietrozawodzka w czerwcu-lipcu 1944 roku, kiedy wojska frontów Leningradzkiego i Karelskiego rozbiły armię fińską. Szacuje się, że w bitwie o Leningrad poległo blisko 877 tys. żołnierzy sowieckich.
Opr. TB
fot. Sowiecka bateria przeciwlotnicza na tle Soboru Isakiejewskiego w czasie obrony Leningradu//wikipedia
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!