13 września 1812 roku w podmoskiewskich Filach Kutuzow i generałowie radzili, co dalej ‒ walczyć, czy oddać Moskwę Francuzom. Głosy rozłożyły się mniej więcej po równo, ale zdecydował Kutuzow: miasto nie będzie bronione. Generał-gubernator Moskwy Fiodor Rostopczyn pospieszył więc do miasta, opuszczonego już przez większość mieszkańców. Od kilku tygodni kiełkował mu w głowie makiaweliczny plan ‒ nie chciał dopuścić, aby wróg wzmocnił się kosztem Moskwy. Cel uświęcał środki. Tym bardziej, że car dał mu carte blanche.
Pożary wzniecane przez Rostopczynowskich dywersantów wybuchały już 13 września, a więc w przeddzień wkroczenia do miasta Wielkiej Armii. 14 września ogień ogarnął rozległe składy i halę handlową w Kitajgorodzie przy placu Czerwonym. Tego dnia, krótko przed wkroczeniem do miasta wojsk napoleońskich, duży pożar wybuchł w tzw. Karietnym Rjadie na ulicy Pietrowka, wychodzącej w kierunku północnych przedmieść miasta.
Po wejściu oddziałów Wielkiej Armii pożary zaczęły wybuchać także w innych miejscach. Rozprzestrzeniały się błyskawicznie i wieczorem 14 września sytuacja stała się niepokojąca. Ogień rozprzestrzeniał się we wszystkich dzielnicach Moskwy, a o jego rozmiarach świadczyła rozświetlająca nocne niebo poświata i wszechobecny dym. Zapłonęły również kwartały na Zamoskworieczu i za rzeką Jauzą. Ten pożar był o tyle niebezpieczny, że zagroził szpitalowi na Solance, w którym znajdowali się ranni rosyjscy żołnierze. Ogień dotarł też do ulicy Most Kuźniecki.
15 września ogień ogarnął Pokrowkę, dzielnicę handlową Kitajgorod i zachodnie kwartały miasta, w tym Arbat i cały trakt prowadzący do przedmieścia Smoleńskiego. Sytuacja była poważna. Do tej pory dowództwo nie zdawało sobie sprawy ze skali problemu i nie wydało rozkazu o gaszeniu pożarów – uważano, że wybuchały z powodu działań wojsk. Inną przyczyną rozprzestrzeniania się ognia – prócz celowych podpaleń – było to, że nie miał ich kto gasić. Jednostki wprowadzone do miasta były nieliczne i zbyt rozproszone, aby podjąć skuteczną walkę z żywiołem. Kolejnym elementem sprzyjającym rozprzestrzenieniu się ognia była drewniana zabudowa Moskwy.
Szansa opanowania ognia zmalała wieczorem 15 września, kiedy zerwał się porywisty, północno-wschodni wiatr. Wtedy pożar ogarnął cały Kitajgorod i zaczął rozprzestrzeniać się w kierunku wschodniego Biełgorodu i dalszych dzielnic w tamtym rejonie miasta. Żywioł osiągnął stadium ostateczne – burzy ogniowej. Wszystko przez zwartą, drewnianą zabudowę i brak szerokich arterii komunikacyjnych (alei, bulwarów). Szalejący ogromny pożar tworzył efekt kominowy – kolumna gorącego powietrza zasysała powietrze z otoczenia, zwiększając temperaturę płomieni, natężenie ognia i wiatru. W wysokiej temperaturze burzy ogniowej – od kilkuset do ponad tysiąca stopni Celsjusza – błyskawicznemu zniszczeniu ulega substancja organiczna i wszystkie materiały palne.
Następnego dnia pożar, który ogarnął już niemal całe Zamoskworiecze i Skorodom, zagroził Kremlowi. Zajęły się już północno-wschodnie baszty oraz – co gorsza – przylegający do nich arsenał. Na szczęście stacjonująca w tym rejonie stara gwardia poradziła sobie z żywiołem. Niebezpieczeństwo było duże, bo pożar arsenału niechybnie doprowadziłby do eksplozji prochowni. Dlatego Napoleon pospiesznie opuścił Kreml i przeniósł się do podmoskiewskiego pałacu Piotrowskiego. Dopiero 16 września Napoleon wydał – mocno spóźniony – rozkaz o gaszeniu pożarów.
Rano 18 września zaczął padać deszcz, który ugasił większość pożarów. Wprawdzie w następnych dniach ogień pojawiał się gdzieniegdzie, ale już nie czynił szkód. Pożar zniszczył ogromną część miasta. Po ustąpieniu z Moskwy Wielkiej Armii Rosjanie usiłowali określić straty poniesione na skutek żywiołu. Według obliczeń z 9158 domów spłonęło 6532.
Makiaweliczny plan Rostopczyna
Moskwa miała nie wpaść w ręce Napoleona. Latem 1812 roku rosyjska propaganda na różne sposoby sączyła do głów Rosjan tę ideę. Prym wiódł w tym generał-gubernator Moskwy i jej głównodowodzący hrabia Fiodor Rostopczyn. Jednak wraz ze zbliżaniem się wojsk napoleońskich do starej stolicy, coraz więcej moskwian zaczęło pozbywać się iluzji. Punktem zwrotnym była bitwa pod Możajskiem (Borodino), po której rozpoczął się eksodus ludności z miasta. Generał-gubernator nie zamierzał też oddawać go Napoleonowi bez walki. I nie chodziło o stawienie zbrojnego oporu. Z racji pełnionego urzędu i carskich pełnomocnictw Rostopczyn dysponował pełnią władzy cywilnej w mieście. W jego rękach był nie tylko nadzór administracyjny i zwierzchnictwo nad policją miejską, był też odpowiedzialny za przygotowanie Moskwy do wojny. Do jego obowiązków należała również koordynacja działań zmierzających do maksymalnego wykorzystania zasobów i rezerw materiałowo-produkcyjnych na potrzeby walczącej armii na podległym sobie terenie. Na wypadek niebezpieczeństwa utraty miasta miał też ewakuować urzędy miejskie i państwowe. O nadzwyczajności jego pełnomocnictw i pełni władzy w Moskwie świadczy fakt, że Aleksander mianował go nie tylko wojskowym gubernatorem Moskwy (6 czerwca 1812 roku, Rostopczyn zastąpił na tym stanowisku urzędującego od 1809 roku generała-marszałka Iwana Gudowicza), ale i głównodowodzącym miasta z równoczesnym mianowaniem go na generała piechoty (uwaga: z zaliczeniem starszeństwa od 1798 roku!).
Le comte Rosse-ton-chien
W następnych latach w Europie Zachodniej zaczęły dominować opinie, że sprawcami pożaru Moskwy byli Rosjanie z Rostopczynem na czele. Sprzyjały temu opublikowane na polecenie Napoleona w europejskich gazetach dokumenty z przejętego w Moskwie przez wywiad francuski archiwum Rostopczyna oraz postawa jego samego – nie tylko niezaprzeczającego swojemu udziałowi w przygotowaniu zniszczenia miasta, ale bezczelnie kreującego się na zbawcę ojczyzny. Również w Rosji opinia publiczna – mimo oficjalnej propagandy – stopniowo zaczęła przyjmować do wiadomości fakt, że winowajcą pożaru Moskwy jest jej generał-gubernator. Car, nie mogąc zignorować zdrowego rozsądku poddanych, zdymisjonował Rostopczyna, który przez jakiś czas przebywał w Petersburgu, ale na sugestie dworu, aby usunął się w cień, w maju 1815 opuścił Rosję. Oficjalnym powodem było poddanie się leczeniu hemoroidów u wód w Karlsbadzie. Na marginesie – Moskwa żegnała go bez żalu. Wszyscy po dziurki w nosie mieli bufona, stawiającego się w roli męża opatrznościowego. Po jego wyjeździe do Petersburga wielu z obawą pytało, czy w stolicy wybaczą mu rok 1812 i czy car przyśle go z powrotem do Moskwy. Sam Rostopczyn, rozżalony, że wciąż wypomina się mu ów rok, zamiast docenić jego zasługi w szybkiej odbudowie Moskwy, złośliwym kalamburem skomentował nominację na jego miejsce gen. Aleksandra Tormasowa, mającego rzeczywiste zasługi bojowe w 1812 roku: Moskwę przyhamowali! [ros. podtormozili]. Najwyraźniej za prędko szła! [odbudowa – aut.]. Tormasow zareplikował: W żadnym razie za prędko: przeciwnie, ona została zupełnie rozdeptana! [ros. rastoptana]. Rostopczyn spędził za granicą osiem lat. A tam bywało różnie: jako makiawielicznego sprawcę klęski Napoleona z otwartymi rękami podjęli go na audiencjach władcy Prus i Anglii. W 1817 roku osiadł w Paryżu, od czasu do czasu wyjeżdżał na leczenie do Baden, a także do Włoch i Anglii. I wtedy przyszedł czas, by stanął pod pręgierzem opinii publicznej. Podstarzały birbant bawił się szampańsko. Fillip Vigel (Weigel), rosyjski dworzanin pochodzenia szwedzkiego, urzędnik rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, autor fascynujących wspomnień, tak zapamiętał paryskie pląsy Rostopczyna i pozorną ambiwalencję gospodarzy: Nie szanując i nie kochając Francuzów, ich znany wróg w 1812 r. żył bezpiecznie wśród nich, bawił się ich lekkomyślnością, słuchał potocznych rozmów, wszystko zauważał, wszystko spisywał i zbierał wszelkie informacje, w czym pomagał mu Starynkiewicz. […] Szkoda tylko, że całkowicie porzuciwszy ambicję, oddawał się zabawom, nieprzyzwoitym jego wiekowi i wysokiej pozycji. […] Zupełnie inny niż Rostopczyn, inny niezadowolony, rozwścieczony Cziczagow, towarzyszył mu w jego rozrywkach. Nie wiem, czy Paryżanie mogą być dumni z tego, że sławni ludzie w ich murach, jak w obscenicznym miejscu, uważają wszystko za dopuszczalne. Ale jego kilkuletni pobyt w Paryżu nie był sielanką. W rzeczywistości Paryżanie traktowali go z podejrzliwością. Prawda, rojaliści – stara i nowa arystokracja – wprost nie wiedzieli, w co mają go całować z wdzięczności za pożar Moskwy, bez którego przecież nie udałoby się pokonać Napoleona. Rostopczyna poważali także Rosjanie, którzy tłumnie napłynęli do francuskiej stolicy wraz z rosyjskim korpusem okupacyjnym, stacjonującym we Francji do 1818 roku. Mimo to były generał-gubernator spotkał się z ostracyzmem. Dowodem współbrzmiący z jego nazwiskiem obraźliwy pseudonim, którym uraczyła go paryska gawiedź – le comte Rose-ton-chien (właśc. le comte Rosse-ton-chien, dosł. hrabia Pobij swojego psa) oraz kolportowane w Paryżu karykatury Rostopczyna z podpisem Podpalacz!.
Prawda o pożarze Moskwy
W 1823 roku ukazało się w Paryżu dwutomowe dzieło pióra markiza Georges’a de Chambraya Histoire de l’expédition de Russie, pierwsze obiektywne – według ówczesnych recenzji – studium wyprawy i katastrofy Napoleona w Rosji. Autor, uczestnik tej wojny (dostał się do rosyjskiej niewoli nad Berezyną), jednoznacznie obarczył Rostopczyna odpowiedzialnością za wywołanie pożaru Moskwy. Ten zaś w odpowiedzi opublikował broszurę La vérite sur l’incendie de Moscou (Prawda o pożarze Moskwy, 1823; rosyjskie tłumaczenie ukazało się w Moskwie jeszcze w tym samym roku), w której nieudolnie zmierzył się z corpus delicti. W miałkiej polemice, uaktualniając wersję swojego udziału w wydarzeniach 1812 roku, przedstawioną w wydanych kilka lat wcześniej wspomnieniach, ponownie zamieszał. Odrzucając oskarżenie o wydanie rozkazu podpalenia obiektów strategicznych, odżegnał się od dystrybuowania ładunków zapalających tłuszczy i wypuszczonym z więzień przestępcom. Według niego więźniowie zostali wywiezieni z Moskwy przed wkroczeniem wojsk napoleońskich, a „rakiety”, które znajdowano u złapanych na gorącym uczynku podpalaczy, mogły zostać wzięte z prywatnych wytwórni, w których przygotowuje się fajerwerki na święta, organizowane w Moskwie i za miastem. Natomiast ładunki zapalające, znalezione przez żołnierzy napoleońskich w jego domu na Łubiance, nazwał zwykłą amunicją, którą ktoś mógł przecież przerobić w ładunki zapalające. Przyznał, że nakazał opuszczenie miasta 2100 strażakom wraz z 96 wozami strażackimi, ale właśnie po to, aby nie zostali wykorzystani przez Napoleona do walki z pożarami. Kto więc, według Rostopczyna, spalił Moskwę? Pozostali w mieście włóczędzy, którzy wzniecali pożary dla rabunku, oraz mieszczanie i kupcy, którzy palili swój dobytek, nie chcąc, aby padł łupem najeźdźców. Główną cechą rosyjskiego charakteru nie jest chciwość, a raczej gotowość zniszczenia niż ustąpienia w kłótni, kończąc ją słowami: mojego nie oddam nikomu – tłumaczył Rostopczyn i dodał: W prywatnych rozmowach z kupcami, rzemieślnikami i prostymi ludźmi, słyszałem słowa, kiedy ze smutkiem okazywali obawę, że Moskwa dostanie się w ręce nieprzyjaciela, że lepiej ją spalić. […] W Moskwie jest cała ulica ze sklepami z powozami, na której mieszkają majstrzy od powozów. Kiedy armia Napoleona wkroczyła do miasta, to wielu generałów i oficerów rzuciło się do tego kwartału i, obchodząc wszystkie zakłady, wybrali sobie karety i oznaczyli je swoimi nazwiskami. Właściciele, zmówiwszy się, nie chcąc zaopatrywać nieprzyjaciela w karety, podpalili wszystkie swoje sklepy. W ten mało sprytny sposób były generał-gubernator bronił się przed zarzutami o podpalenie Moskwy.
Roztopczyn źle zniósł te oskarżenia. Samopoczucia na pewno nie poprawiały troski i rozczarowania związane z członkami rodziny: szalone paryskie życie jego najstarszego syna Siergieja, którego musiał wykupić z więzienia za długi karciane oraz przejście na katolicyzm jego żony Katarzyny Piotrowny i córek. Poważna choroba najmłodszej z nich, Elżbiety, zmusiła go do powrotu do ojczyzny, gdzie jako nominalny członek Rady Państwa przeszedł na emeryturę w randze szambelana. Elżbieta zmarła w marcu 1824 roku, co ostatecznie podkopało jego zdrowie. W grudniu następnego roku doznał paraliżu. W testamencie wydziedziczył żonę na rzecz młodszych dzieci. Zmarł w styczniu 1826 roku.
Ognisty balon Leppicha
Jak więc było z odpowiedzialnością Rostopczyna za pożar Moskwy? Sprawa wiąże się z projektem niemieckiego inżyniera Franza Leppicha, który latem 1812 roku w podmoskiewskiej posiadłości kniazia Repnina w Woroncowie zaprzątał uwagę moskwian budową sterowca, z którego Wielka Armia miała zostać zalana deszczem ognia, a ściślej – zbombardowana ładunkami zapalającymi. W zasadzie była to dezinformacja, bo pod przykrywką prac konstrukcyjnych Leppicha produkowano ładunki zapalające, których Rostopczyn użył do podpalenia strategicznych obiektów w centrum Moskwy. Balon na ogrzane powietrze był stosunkowo nowym wynalazkiem – za pomocą tego aparatu po raz pierwszy w powietrze wznieśli się bracia Montgolfier w 1783 roku. We Francji ich wynalazek próbowano wykorzystać w celach militarnych. Jeszcze przed Napoleonem rozpoczęto, a za jego panowania zintensyfikowano, prace nad skonstruowaniem balonu sterowanego – aerostatu, czyli sterowca. Stan ówczesnej metalurgii nie pozwalał jednak na wytworzenie stopu metalu o odpowiedniej sprężystości i wystarczająco dużej wytrzymałości mechanicznej, nadającego się do skonstruowania mechanizmu sterującego aerostatem. Co zrozumiałe, w powijakach była też aerodynamika, a więc nie rozumiano, że konstrukcja musi mieć własny napęd, nie mówiąc o barierze technicznej stworzenia takowego. Wprawdzie Francuzi snuli pomysły podboju Wysp Brytyjskich za pomocą takich machin latających, ale była to propaganda zgoła futurystyczna. Do wyścigu zbrojeń w opracowaniu konstrukcji aerostatu włączyła się Rosja. Początkowo organizowano mniej lub bardziej udane loty pokazowe. Pierwszego przelotu balonem w celach naukowych dokonał w czerwcu 1804 roku Jakow Zacharow, członek Rosyjskiej Akademii Nauk, wraz z belgijskim baloniarzem entuzjastą Étienne-Gaspardem Robertem ps. Robertson – wystartowali z Petersburga i w ciągu 3,5 godz. pokonali dystans około 60 km. Jednak stan rosyjskiej nauki uniemożliwiał prace nad stworzeniem i rozwojem konstrukcji balonu, w tym balonu sterowanego. Dlatego pokazy balonowe organizowali w Rosji z reguły cudzoziemcy – prócz Robertsona m.in. Francuz André-Jacques Garnerin. Pierwszym, który złożył władzom rosyjskim propozycję skonstruowania i wykorzystania w celach wojskowych balonu sterowanego był niemiecki inżynier i eksperymentator Franz Leppich. W 1811 roku próbował zainteresować projektem konstrukcji sterowanego balonu wodorowego Napoleona, ale ten, obeznany w inżynierii, wiedział, że przy ówczesnym stanie techniki niemożliwe jest skonstruowanie takiego aparatu. Odmówił więc finansowania fanaberii Leppicha i nakazał wydalenie go z terytorium Francji. Wtedy inżynier zaoferował swoje usługi Rosjanom za pośrednictwem ich przedstawiciela dyplomatycznego w Stuttgarcie Dawida Aleopusa, który zarekomendował go Aleksandrowi I. Car zainteresował się ofertą Niemca, tym bardziej że od początku swojego panowania wspierał projekty balonowe, m.in. Garnerina i gen. Siergieja Lwowa. Sprawę ściągnięcia Leppicha do Rosji trzymano w głębokiej tajemnicy – rosyjski wywiad wystawił mu dokumenty na fałszywe nazwisko Schmidt. Początkowo organizacją pracowni i warsztatów dla Leppicha zajmował się gen. Iwan Gudowicz, poprzednik Rostopczyna na urzędzie generała-gubernatora Moskwy. Rostopczyn, przejmując urząd i Leppicha, mimo że był podejrzliwy wobec niego, musiał wykonać wolę cara. Nie wtrącał się więc w pracę Niemca, traktując ją jako doskonałą przykrywkę do produkcji ładunków zapalających, które miały zostać użyte do podpalenia magazynów i fabryk w centrum Moskwy. Prócz tego, rozgłaszając informacje o postępach prac Leppicha w posiadłości kniazia Repnina w Woroncowie, odciągał uwagę moskiewskiej opinii publicznej od myśli, że Moskwa zostanie oddana Napoleonowi bez walki. Aby zagłuszyć myśli o zbliżającym się niebezpieczeństwie, umysły narodu zajmowała budowa na Wzgórzach Worobiowych jakiegoś wielkiego balonu, który, według szerzącej się plotki, po wzniesieniu się nad wojskami Napoleona, spuści ognisty deszcz, zwłaszcza na artylerię. Żarty żartami, ale zaproponowano mi miejsce w tym ognistym balonie. Odpowiedziałem: Jako pierwszy moskiewski wojownik, w godzinie próby wstąpię w szeregi pospolitego ruszenia, ale szczerze przyznam, że nie jestem przyzwyczajony ani do urzędniczego wywyższenia, ani do latania w powietrzu. Na wysokości zakręci mi się w głowie – wspominał hecę z balonem Schmidta-Leppicha Siergiej Glinka, publicysta, pisarz i gallofob.
Corpus delicti
Dowodów na udział Rostopczyna w spaleniu Moskwy jest aż nadto. Przed opuszczeniem miasta otwarcie odgrażał się, że nie pozwoli Napoleonowi wykorzystać zasobów starej stolicy. 12 września w liście do cara napisał: Odpowiadam przez Wami głową, że Bonaparte wejdzie do Moskwy również pustynnej, jak Smoleńsk. Z kolei w liście do księcia Bagrationa otwarcie groził: Naród tutejszy z powodu wierności władcy i miłości do ojczyzny zdecydowanie umrze u moskiewskich murów, a jeśli Bóg mu nie pomoże w jego dobrym przedsięwzięciu, to, w myśl rosyjskiej zasady: nie oddając łotrowi, obrócić miasto w popiół, i Napoleon otrzyma zamiast zdobyczy miejsce, gdzie była stolica. O czym byłoby niegłupio dać mu znać, żeby nie liczył na miliony i magazyny z chlebem, bo dostanie ruiny i popiół. Wykonawcą rozkazu podpalenia strategicznych obiektów w Moskwie był Gawrył Jakowlew, znany z brutalności śledczy moskiewskiej policji. Ze swoim oddziałem wybierał i oznaczał czerwoną kredą budynki, w których zostały podłożone ładunki zapalające. Podobne zadanie otrzymał również policjant Piotr Woronienko. Oczywiście nieuprawnione byłoby twierdzenie, że Rostopczyn rozkazał spalić całe miasto. Rozkaz taki był niewykonalny i bezsensowny. Najpewniej polecił zniszczyć jedynie największe składy towarów i manufaktury w Kitajgorodzie, Biełgorodzie oraz na Zamoskworieczu. Kolejne zniszczenia, które poczynił ogień, były wynikiem niesprzyjających warunków atmosferycznych oraz grup cywilów, którzy – kierując się sobie znanymi pobudkami – spontanicznie wzniecali pożary. O planowym odcięciu oddziałów napoleońskich od możliwości wzmocnienia się kosztem Moskwy świadczył również fakt, że w czasie pożaru zostały wysadzone w powietrze również barki ze zbożem, cumujące na rzece Moskwie. Katastrofalne zniszczenia pożaru wprawiły w szok samego Rostopczyna, który zdawał sobie sprawę, że cały gniew opinii publicznej może obrócić się przeciwko niemu. Świadczyłoby o tym spalenie przez niego swojej posiadłości w Woronowie. Oficjalnie nigdy nie przyznano, że za zniszczenie Moskwy odpowiada carski urzędnik Rostopczyn. Uznanie jego winy wiązałoby się z wypłatą astronomicznych odszkodowań, a przed tym bronił się Aleksander I i jego następcy. Zresztą sam Rostopczyn w liście do cara z września 1812 roku pisał: Jakby nie zakończyła się wojna, będzie Pan musiał karmić do trzech milionów osób, którym nic nie pozostało, i którzy nie wysiali swoich pól oziminą. W ten sposób carska administracja uchyliła się od wsparcia finansowego odbudowy Moskwy, która siłami samych mieszkańców przeobraziła się z miasta szlacheckiego w kupiecko-urzędniczo-rzemieślnicze.
Opr. TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!