(O zwyczajach, chorobach, i leczeniu na Kresach)
Stanisław Karlik, po II wojnie światowej na Ziemi Lubuskiej:
„Kiedy byłem dzieckiem i się czegoś przestraszyłem, dziadek Grzegorz Suchocki trzymał mnie za rękę, coś szeptał i przelewał wodę przez kłódkę ! W kuchni byliśmy tylko my dwaj – dziadek i wnuczek. Chyba pomogło ?! Dziadek pochodził z Ziemi Pierszajskiej na Nowogródczyźnie.
Jak było w innych okolicach?
Maria Chilicka z Naliboków:
„ U nas przy przestraszeniu się przelewali wodę, ale po odciągnięciu koszuli od ciała. Przelewano wodę z kubka do miseczki – z naczynia do naczynia. Przy leczeniu chorób, przychodził do naszego domu dr Chwal. Już na Ziemiach Odzyskanych, sąsiadka p. Bieć z Borka – hutoru, potrafiła „zamawiać różę”.
Stefan Zielonko z Naliboków:
„Zamawianie róży to był grzech śmiertelny!”.
Jan Adamcewicz z Naliboków:
„ Kiedy miałem 13 – 14 lat, doznałem urazu nogi, która była spuchnięta i nie mogłem chodzić. Lekarstwa i maści od lekarza i aptekarza nie pomagały. Mama zabrała mnie do p. Zielonko, która mieszkała w Nalibokach przy ul. Nowogródzkiej. Pani Zielonko, położyła ręce na spuchniętą nogę i coś szeptała, a ja od czasu do czasu słyszałem „Zdrowaś i Ojcze nasz”.
Noga po niedługim czasie się zagoiła. Mama mnie ostrzegła aby nikomu o tym nie mówić, bo to był grzech iść do tej Pani.
W Nalibokach było kilku znachorów, którzy leczyli ludzi ziołami i korzeniami. W dzieciństwie Jan Adamcewicz, chodził do jednego z nich po korzenie dla ojca o nazwie „dziewięćsił”, które dawały więcej sił do pracy w polu.
Ksawery Suchocki, po II wojnie światowej na Ziemi Lubuskiej:
„Kiedy miałem wrzód na nosie, mama Emilia powiedziała – idź do p. Żylewiczowej ! Poszedłem. Wrzód wkrótce zniknął.
Tatjana Wilczyńska z Białorusi:
„ W moim dzieciństwie, przy przestraszeniu się babcia także przelewała wodę przez kłódkę. Pomagało!
Kiedy miałam 4 lata, użądlił mnie w tył głowy trzmiel. Bałam się spać, wtedy babcia kilka razy przelewała wodę, twarz trzeba było wycierać tylną stroną sukienki. Babcia coś przy tym szeptała.
Podobnie było przy strasznych snach. Babcia wtedy mówiła: „Dokąd noc idzie, tam sen idzie”!
Znajoma babci, podczas szycia przebiła sobie igłą palec prawej ręki i wdała się gangrena. Chirurdzy zamierzali palec amputować. Poszła do wróżki, która do „leczenia zastosowała schłodzony w piwnicy płyn brzozowy z liści zaprawionych alkoholem.
Palec został uleczony, chirurdzy nie mogli wyjść z podziwu ! Babcia zawsze na polach w okolicy Wołożyna, zbierała rumianek, koniczynę, pokrzywę…, i suszyła. Aktualnie ma 89 lat – mieszka w Mołodecznie.
Dziadek w młodości mieszkał w Orszy i zachorował – nie mógł stać ani chodzić. Poszedł do kobiety, która „odmawiała różę”. Wyzdrowiał na modlitwie i herbatce z trawy! W tamtych okolicach było kilka kobiet, które „zamawiały różę”.
Piotr Grygorcewicz z Suprośnej Słobody k. Stołpc:
„Naprzeciwko naszego domu mieszkała sąsiadka, która po zachodzie słońca toczyła jajkiem, modliła się i odmawiała różę. U nas, kiedy kogoś ugryzł pies i się przestraszył, to kazali pić tą wodę którą pił pies. W innym przypadku przestraszenia się, łapali pająka, ścierali go w wodzie i dawali do picia.
Ludzie zbierali dużo korzeni, które zaprawiali w alkoholu – często stosowali w schorzeniach żołądka.
Brat mojego dziadka, który zaginął w Rosji, był z zawodu felczerem.
Zenon Kłaczkiewicz z Sietryszcza k. Iwieńca:
„W Sietryszczu miała moc w „zamawianiu” od ukąszeń żmiji, siostra mojej babci Elżbiety, Urszula „Arszula” Doszczeczko. Jednego razu jałówkę ukąsiła żmija, nie wiedzieli co jej się stało, nikt nie wiedział jak się to stało, ale na wszelki wypadek poprosili tą Panią o „zamówienie”, i to pomogło, jałówka wyzdrowiała. Ludziom tak samo pomagała, „zamawiając” po ukąszeniu. Jako dziecko długo miałem ślad na nodze po ukąszeniu przez żmiję ale z wiekiem zarósł, miałem chyba około trzech lat i znalazłem w trawie ślicznie zwiniętą błyszczącą zabawkę, to była żmija, kiedy chciałem sobie ją podnieść to ona mnie ugryzła za nogę. Strasznie się wystraszyłem, narobiłem krzyku, w pobliżu ojciec orał pole, żmiję zabił a mnie zawiózł do zamawiaczki Jad został unieszkodliwiony a na nodze pozostał znak w rodzaju dwóch półksiężyców. Taka była moja styczność ze żmiją i zamawiającą kobietą. W Dalidowiczach była Pani Zadrejko „Alesia” Aleksandra, nasza sąsiadka, ona „zamawiała” od różnych dolegliwości, od róży, od przestraszenia – pamiętam, że lała wodę przez klamkę, ale swojej profesji nikomu nie przekazała. Ta Pani „Alesia” nastawiała też zwichnięte nogi, w dzieciństwie byłem kilka razy jej pacjentem. W Dalidowiczach była jeszcze jedna Pani, nazywała się Kniaziewicz, przezwisko „Mandrzurec”, mieszkała na drugim końcu Dalidowicz, ja i nikt z mojej rodziny nie byliśmy jej pacjentami. Jak było w Rudni, nie wiem, byłem mały kiedy Rudnia została spalona”.
Helena Chmielewska zd. Mińko, b. mieszkanka Iwieńca – relacja przekazana przez p. Bronisława Mińko:
„Zamawianie róży mama widziała na własne oczy. Był to sposób uzdrawiania przez znachorów (przeważnie kobiety) ludzi którzy mieli obrzęk(i) na nogach. Czy na innych częściach ciała to mama nie wie bo nie widziała, a znachorki niechętnie pokazywały innym szczegóły tego jak i
co się tak naprawdę robi, a małe dzieci mogły być od oglądania pewnych „dorosłych” spraw odsuwane. Polegało to na masowaniu miejsca i szeptaniu tajnej modlitwy, której tekst był „tajemnicą zawodową” znachorki zwanej „SZAPTUCHĄ” od słowa szeptać. Szept był na tyle cichy, że mama nie potrafiła powiedzieć dokładnie co to były za słowa i czy ta „modlitwa” miała słowa związane z religią chrześcijańską czy też były one może z pradawnych pogańskich jeszcze czasów. Był to pierwszy stopień pomocy choremu, zanim zdecydowano się na pomoc
drogiego lekarza. Jak pomogło – tym większa nagroda dla znachorki, a jak nie to widocznie
„taka była wola Boża” Zapłata dla znachorek była uiszczana w naturze np. osełka masła itp.
Jedna z tych znachorek powiedziała mamie, że ją może nauczyć „fachu”, ale do
tego nie doszło. Mama określiła to jako formę leczniczej terapii psycho-fizycznej.”
Tatjana Wilczyńska:
„Wróżby mają moc psychologiczną, bo przyczyny schorzeń często znajdują się w świadomości człowieka (psychosomatyka). Przodkowie nasi wierzyli w ich moc, i byli pewni, że wróżka może pomóc. Wiara to wielka siła!”
Stanisław Karlik
3 komentarzy
Stanisław Roslik kol,Ługo K.Zabłocia
1 marca 2013 o 11:50Mój dziadek Julian Buchwał wyjeżdzając na tzw.ziemie odzyskane w 46 r., przywiózł z sobą korzeń „dziewiasiłu”(w tłumaczeniu z białoruskiego na polski dziewięć sił) polska nazwa „oman wielki”.Korzeń ten wykopuje się co trzy lata, myje, suszy,można zalać spirytusem. W mojej rodzinie używa się go od dziesiątków lat, jak pamiętam nikt nie miał problemu z tzw. „podrobami”.Wiem jedno, nie ma lepszego lekarstwa na dolegliwości trawienne,grypę żołądkową.Działa natychmiastowo w przypadku wszelkiego rodzaju biegunek. Wnuk mój, jak mi powiedział syn, sam prosi jego o danie mu tego” specyfiku” jak go „brzuch” boli, a jest on „djablo” niedobry. Wyjeżdżając za granicę, zawsze zbieram z sobą ten korzeń lub intrakt.
maria
8 lutego 2016 o 21:56Moja mama opowiadała o zamawianiu na różę i jak żmija ukąsiła Nie jeżdżono do lekarza z tymi przypadkami. Wspominała o jakimś Janie i o jakiejś kobiecie. Ja widziałam jak od przestrachu wodę przelewali przez klucz .Ponoć pomogło. Widziałam jak uroki odczyniano i też pomogło i jak tu nie wierzyć?
Karolina
10 stycznia 2023 o 00:02Moja babcia urodzila się w Nalibokach i też odczyniala uroki. Tu u nas we wsi leczyła róże, ściągała uroki. Niestety zbyt młoda byłam żebym to rozumiała. Dziś już jej nie ma z nami…