W ciągu dwudziestu lat panowania Łukaszenki, takiej inwazji zagranicznych gości w Mińsku nie było. I to jakich gości. Wszyscy spośród tych odwiedzających ostatnio Białoruś, to europejscy politycy, analitycy, dziennikarze i inne postacie, które przez 20 lat w sposób bezkompromisowy krytykowali Łukaszenkę i jego reżim – pisze lider Europejskiej Białorusi Andriej Sannikow na portalu Karta97.
I nie chodzi o to, że tylko wspominali okazjonalnie, ale robili to wielokrotnie w sposób bardzo zasadniczy… Wszystkie te ich radykalne wypowiedzi i oceny były całkowicie uzasadnione i przynajmniej w jakimś stopniu przyczyniły się do ochrony ludzi, dla których życie przy białoruskim reżimie jest dziś nie do zniesienia, często też ratowały życie.
I co się stało? Zmienił się reżim? Nie ma już więźniów politycznych? Jest mniej represji? A może na Białorusi pojawiły się możliwości przeprowadzania uczciwych wyborów? A presja na media jest mniejsza? Nie, nie, nie.
Po prostu pod pretekstem sytuacji na Ukrainie, Europa radośnie wróciła do starych nawyków – do polityki obłaskawienia dyktatorów. Dla niej to i Ukraina stoi kością w gardle, zachciało im się do Europy i zmuszają teraz do psucia dobrych stosunków z Rosją. Janukowycz był ogólnie rzecz biorąc nie był takim złym gościem, a rozmowy z nimi były szczere. Nie wymagał wiele, tylko pieniędzy, w przeciwieństwie do tych, którzy teraz broni żądają.
No cóż, nie wyszło z Janukowyczem, a przecież już prawie reformy zaczął wprowadzać. Musimy zatem spróbować z Łukaszenką. To taki stary zwyczaj Europejczyków: wychowywać sobie dyktatorów. Tyle tylko, że dziwnym trafem ich wysiłki prowadzą do wzmocnienia dyktatur, a przy okazji – giną ludzie.
Pielgrzymowanie na Białoruś zapoczątkowała baronessa Catherine Ashton, przybyła do Mińska pod koniec sierpnia 2014 roku, przypadkiem dokładnie w urodziny dyktatora. Ta sama Ashton, która po 19 grudnia 2010 roku obiecała, że żadnych kontaktów na wysokim szczeblu z reżimem Łukaszenki nie będzie.
Europejczycy wszystko dokładnie przemyśleli: Ashton właśnie kończyła swoje urzędowanie jako Wysoki Przedstawiciel UE, a odchodzący polityk może przecież zapomnieć o swoich wcześniejszych deklaracjach politycznych. Tak czy nie?
Przecież powód był szlachetny: negocjacje pokojowe. To, że miejsce dla negocjacji wybierał nie kto inny tylko Kreml, którego celem było kontynuowanie agresji, a nie jakieś tam dążenie do pokoju, można było nie zauważyć. Najważniejsza była konstatacja, że cel jest szczytny, i dla niego nawet do dyktatora pojechać nie wstyd.
Dalej jeszcze więcej, nawet europejski lider, kanclerz Niemiec przyjeżdżała, czego już w ogóle nie można było sobie wyobrazić. Tak samo jak pozostali, w szlachetnym celu – przeprowadzenia rozmów pokojowych, ale z jakiegoś powodu znów była to decyzja Kremla.
Ostatnią na dzień dzisiejszy oficjalną wizytą był przyjazd delegacji wybitnych europejskich polityków i analityków, organizowany przy wsparciu ministrów spraw zagranicznych państw europejskich, w trakcie którego spotkali się oni z przedstawicielami białoruskiego rządu. Przypomnijmy, tego który nie został podobno legitymizowany przez świat, ze względu na zbrodnie przeciwko własnemu narodowi. Dla nich nawet zablokowane niezależne strony internetowe na chwilę odblokowali. Pojadą o to znowu zablokujemy.
Europejska Rada ds. Zagranicznych przyjechała, żeby – jak stwierdził Carl Bidt „zrozumieć sytuację na Białorusi”. Swoją wizytę na Białorusi nazwali „podróżą poznawczą”. To znaczy, że przez dwadzieścia lat jeszcze nie zrozumieli. Nie rozumieją jeszcze istoty reżimu i skali represji. No tak, sytuacja geopolityczna się zmieniła. Należy wykorzystać wszelkie dostępne środki, trzeba przeciwstawić się Rosji.
Najbardziej skutecznym sposobem radzenia sobie z Rosją jest oczywiście, nie pomoc Ukrainie, ale pomoc prorosyjskiemu dyktatorowi Łukaszence. No bo jak mu nie pomóc, gdy on Osetii Południowej i Abchazji nie uznał, a i w sprawie Ukrainy stara się być pośrednikiem, choć aneksję Krymu wsparł.
Według takiej logiki, następna wizyta studyjna powinna odbywać się w Korei Północnej, która przez przypadek też nie uznała Osetii i Abchazji, a aneksję uznała. Tam też ciągle taki niezrozumiały reżim istnieje.
Niezręcznie jakoś tak podpowiadać uznanym europejskim ekspertom i politykom, niezręcznie przestrzegać ich, że wszystkie te gierki z Zachodem już były, że całe to „przywracanie pokoju” przez dyktatora podporządkowane jest jednemu celowi: wyciągnięcia od Zachodu pieniędzy, żeby zachować władzę, bezwzględną wobec narodu i łaskawą dla zachodnich kredytów.
A wszystko to dzieje się nie tylko za zgodą Kremla, ale także przy jego wsparciu. Kreml musi walczyć z Ukrainą, musi zniszczyć Ukrainę, potrzebuje na to środków, dlatego na swoich dyktatorów pieniędzy teraz nie ma.
A u Łukaszenki sprawy gospodarcze źle się mają. Eksport spadł o 30 proc. Pieniędzy katastroficznie brakuje. Jego reżim może przetrzymać pod warunkiem, że otrzyma pożyczki z Zachodu, a przede wszystkim, pożyczki z MFW. Dyktaturę w 2010 roku uratowała pożyczka MFW, po tzw. „liberalizacji”, która zakończyła się krwawą bitwą na Płoszczy. Wtedy też przyjeżdżali eksperci, politycy, wybitni dziennikarze brali wywiady u dyktatora.
Tę „liberalizację” rozpoczął również w imieniu Europy wysoki przedstawiciel UE Javier Solana. Tamci też byli mądrzy, mówili, że wiedzą jak trzeba postępować. W efekcie wpompowali w reżim dużo pieniędzy, a opozycja i społeczeństwo obywatelskie pozostali nawet bez wsparcia moralnego.
Teraz też w ruch poszły stare metody wyłudzania kredytów. Dla pieniędzy można i o wiodącej roli Stanów Zjednoczonych w świecie wspomnieć (Aleksander Łukaszenka podczas wywiadu, jakiego udzielił londyńskiej „Blumberg TV” powiedział: „Nie wiem czego tu chcą Amerykanie, w Europie wschodniej, a na Ukrainie przede wszystkim, ale jeśli chcą żeby zapanował tu pokój i stabilizacja, jak najszybciej muszą włączyć się do tego procesu.”), tam i tak nie pamiętają jego rasistowskich wypowiedzi pod adresem prezydenta.
Wcześniej szef Narodowego Banku Białorusi, dla zmiękczenia MFW mówił, że nie może przeprowadzić żadnych reform, ponieważ musi utrzymywać kołchozy. Teraz będą inne argumenty; „Jak to jest, nie dacie nam kredytu? A Angela Merkel się zgadza. A jeszcze u nas sam Carl Bildt był, ten sam, który napisał na Twitterze wcześniej, że jakoby dni Łukaszenki są już policzone. No i Francois Hollande …”.
W Europie w końcu zaczęli zwracać uwagę na lobbystów Putina, którzy zajmują wpływowe stanowiska w polityce, analityce i mediach. Zaczęto mówić o relacji biznesowych tych lobbystów z kremlowskim reżimem. Może i dojdzie do tego, że zostanie określona poważna strategia wobec Rosji. Na razie przynajmniej związki z kremlowską dyktaturą zaczęły dotkliwie uderzać po reputacji Europejczyków.
Z dyktatorem Putinem zadawać się – niebezpiecznie, ale już z Łukaszenką, który ze swojego kraju zrobił poligon doświadczalny dla Kremla, można. I lobbować za nim w Europie też można. Wystarczy wymyślać dla takiego lobbingu ładne hasła, typu „poszukiwanie pokoju”, lub „misja poznawcza”.
Kiedyś Łukaszenka wymyślił sobie takie święto – Dożynki. Nie mają one nic wspólnego z tradycją ludową zbioru urodzaju. Organizowane jest to święto jako rozrywka dla dyktatora i jego czeladzi, według najbardziej absurdalnych kanonów radzieckich: pośpiesznie malowane domy, zalewanie kałuż asfaltem, przebieranie pracownic w jednakowe stroje i pośpieszne wtrącanie za kratki wszystkich tych „niebłogonadiożnych”.
A jak się już dyktator zabawi, farba z domów płatami odchodzi, drogi się zapadają i okazuje się, że nie można doliczyć się pieniędzy przeznaczonych na tę imprezę, ktoś je rozkradł. Na dożynki nikt z własnej woli nie przyjeżdża, tam wszystko jest zaplanowane, ludzie dowożeni są wg. grafiku. Wszyscy wiedzą czym się one kończą, ale pokornie w nich uczestniczą.
Łukaszenka nie mógł sobie nawet wymarzyć, że jego dożynki będą miały wymiar międzynarodowy, że przybędą na nie z zamorskich krajów dobrowolnie, bez przymusu. Przyjadą wiedząc, jak kładzie się asfalt w kałużach, i jak wszystko to się kończy. Wiedząc, że nic wspólnego z demokracją lub wartościami europejskimi, te podróże nie mają.
Można byłoby tych wszystkich wizyt nie zauważać, gdyby nie ich następstwa, katastrofalne dla Białorusi.
Po każdej zorganizowanej przez dyktaturę „liberalizacji”, w której Europejczycy ochoczo chcą uczestniczyć, giną jacyś ludzie – nasi przyjaciele, krewni, rośnie liczba więźniów politycznych. Po każdej „liberalizacji” okaleczane są losy setek tysięcy ludzi. Każda „liberalizacja” ratuje reżim wiszący na włosku i oddala Białoruś od Europy.
Kresy24.pl za charter97.org/fot: ria.ru
2 komentarzy
Frodo
1 kwietnia 2015 o 23:39Ci wszyscy politykierzy powinni jechać w tej chwili do Pani premier Litwy na korepetycje albo odrobić lekcje z zakresu znajomości historii a nie się szwędać po jakiejś Białorusi. Mała Litwa, która ma za sąsiada terroryste wykazuje więcej stanowczości i trzeźwości wobec Rosji niż ci wszyscy mądrale z krajów mniej narażonych na bezpośrednią konfrontacje z Rosją razem wzięci.
grzech
2 kwietnia 2015 o 08:03trzeźwości nie tylko wobec Rosji ale i Polski. Litwa nas traktuje jak wroga (terrorystę) i tak samo się odnosi wobec Polaków z Wileńszczyzny.