Za portalem Polacy Grodzieńszczyzny publikujemy siódmy fragment książki działacza ZPB z Lidy Aleksandra Siemionowa. Książka wydana w 2011 roku nosi tytuł „Polak z Wyboru”.
Znajomość języka ojczystego jest dla każdego niezbędna jak chleb powszedni. Bez znajomości języka nie mamy nawet dostępu do rzetelnej informacji o Polsce, bo jesteśmy zdani tylko na rosyjskojęzyczne kanały telewizyjne, a tam nie ma obiektywnych informacji.
Odrębna sprawa to sprawa języka polskiego w kościele katolickim na Białorusi. Pisałem o tym już w 1993r. w artykule „Język polski w kościołach białoruskich” i nic się od tamtej pory nie zmieniło, a jeżeli się zmieniło, to niestety na gorsze. Rozmawiałem o tym z pewnym księdzem (obywatelem RP) na wiejskiej parafii w okolicach Lidy. Ksiądz zgodził się ze mną, że nie można przechodzić w kościołach na język białoruski, chociażby z tego powodu, że lud tutaj zawsze modlił się po polsku, a wszyscy, którzy chodzą do kościoła uważają siebie za Polaków. Parafrazując słynne powiedzenie generała – gubernatora Murawiowa ksiądz powiedział mi: „czego nie zrobił rosyjski bagnet i nie zrobiła rosyjska szkoła, zrobił ksiądz katolicki”. W pierwszej chwili nie zrozumiałem co ksiądz miał na myśli, ale kiedy dotarł do mnie sens tych słów, ciarki mi przeszły po ciele. Ksiądz miał rację, bo właśnie niektórzy gorliwi i tchórzliwi księża zaczęli „białorutenizację” kościoła katolickiego na Białorusi.
Oczywiście, nie można stawiać znaku równości między rusyfikacją a białorutenizacją ale, jeżeli w kościołach Polacy będą zmuszani do modlitwy w języku białoruskim wszelkie działania na rzecz odrodzenia polskości na Białorusi okażą się bezzasadne i bezcelowe. O tym, w jakim języku ma być sprawowana liturgia w Kościele katolickim powinni decydować parafianie, a nie władze, czy ksiądz. I nie wyobrażam sobie, żeby Polacy chcieli się modlić w innym języku niż ojczysty.
Martwi mnie również duży odsetek Polaków na Białorusi, którzy z różnych powodów nie zainteresowali się do tej pory ani językiem polskim, ani kulturą polską ani Polską w ogóle. Nie interesuje ich żadna narodowość, żadna religia, żyją wyłącznie własnymi sprawami. Stali się prawdziwymi „homo sovieticus”. Czy musimy ich spisać na straty? Czy może należałoby pomóc im odnaleźć drogę do Polski. Może dałoby się przynajmniej ich dzieci i wnuki uratować. Tylko jak to zrobić? Myślę, że jest to ważne zadanie na przyszłość dla wszystkich polskich organizacji.
Jest jeszcze wiele innych, drobnych spraw, na które nikt do tej pory nie zwracał uwagi, ale które też są ważne w kształtowaniu świadomości narodowej. Od wielu lat „dręczę” wszystkich znajomych, młodych Polaków, którzy planują powiększenie rodziny, pytaniem, jakie imię dadzą swojemu synowi lub córce i tłumaczę, że Polak powinien wybierać polskie imię. Ja swego czasu w biurze paszportowym zrobiłem awanturę urzędniczce, która nie rozumiała, albo raczej nie chciała rozumieć, że dla mnie „Andrzej” to nie to samo co „Andriej” i musiała mi wpisać w rubryce „syn” imię Andrzej. Jeżeli czuję się Polakiem i chcę być Polakiem, to powinienem tę polskość manifestować w każdej sytuacji, tym bardziej, że konstytucja Białorusi daje nam takie prawo i złośliwym urzędnikom można tę konstytucję zawsze pokazać.
Słucham czasem w miejscowym radio „Koncertu życzeń” i zawsze się przy tym zastanawiam, dlaczego nigdy nie słyszę tam polskiej piosenki, chociaż połowa zamawiających i ich adresatów – sądząc po imionach i nazwiskach – to Polacy. Oczywiście, trzeba sobie zadać trochę trudu, żeby pokonać biurokratyczne przeszkody, ale można to zrobić. Moja żona, wiedząc że lubię „Czerwone Gitary” chciała mi kiedyś zrobić przyjemność i zaniosła do lidzkiego radia płytę CD z nagraniem tego zespołu i poprosiła o puszczenie jednej piosenki z dedykacją dla mnie. W studio radiowym zapanowała konsternacja. Nikt nie wiedział czy można puścić polską piosenkę. Trzeba było wykonać kilka ważnych telefonów, żeby przekonać się, że nic nie stoi na przeszkodzie. To są drobiazgi, ale one też są ważne, jeżeli chcemy być Polakami świadomymi, a nie tylko z urodzenia. Nie mamy powodów, żeby się swojej polskości wstydzić. Wręcz przeciwnie, mamy wiele, bardzo wiele powodów do dumy.
Możemy być dumnie przede wszystkim z naszej historii. Jesteśmy przecież narodem, który zawsze miał dobre wojsko, ale nigdy nie podbijał sąsiednich narodów. Jeśli walczył, to tylko we własnej lub cudzej obronie. Wiem, że dla wielu moich ziomków brzmi to niewiarygodnie, ale taka jest prawda. Historia, ta prawdziwa historia dostarcza nam na potwierdzenie tych słów aż nadto dowodów. Wystarczy przypomnieć tylko te bitwy, które przeszły do historii jako wydarzenia o największym znaczeniu nie tylko dla Polski ale dla całej Europy. Są to: bitwa pod Grunwaldem (1410 r.), pod Wiedniem (1683 r.), pod Somosierrą (1808 r.), „cud nad Wisłą” (1920 r.),pod Monte Cassino (1944 r.). Możemy być dumni z naszych wielkich rodaków, których długi szereg zaczyna się od Kopernika a kończy na Janie Pawle II. Możemy być dumni z naszych pięknych zwyczajów i tradycji. Jesteśmy jedynym narodem, który zachował nie tylko w kościele, ale i w domu starochrześcijański zwyczaj łamania chleba jako symbol wzajemnej życzliwości i pojednania, (wigilijne dzielenie się opłatkiem) Czy to mało? Jeśli to nas nie przekonuje to przypominajmy sobie naszych miejscowych bohaterów: Ludwika Narbutta, Adama Mokrzeckiego czy bohaterskiego oficera AK Macieja Kalenkiewicza. Ilu lidzkich Polaków wie, za co oni oddali życie?
A ilu naszych lidzkich Polaków wie, że Armia Krajowa była największą w historii wszystkich wojen i najlepiej zorganizowaną armią konspiracyjną, że w czasie II wojny światowej przez cały czas funkcjonowało Polskie Państwo Podziemne wraz ze wszystkimi strukturami administracyjnymi. Czy jest jakiś inny naród z taką historią? Od 25 lat o tym przypominam, walczę z zacieraniem polskości Lidy i całych Kresów, i będę to robił aż do końca. Tak mi dopomóż Bóg!
Aleksander Siemionow/polacygrodzienszczyzny.blogspot.com/
2 komentarzy
stanisław
11 lutego 2014 o 16:38W ubiegłym roku na dworcu autobusowym w Wilnie wszedłem do salonu prasowego z zamiarem kupna polskiej gazety. Na pytanie czy są polskie gazety, pani odpowiedziała, że nie ma. Po chwili jednak dodała, że jest „Kurier Wileński”. Salon był bardzo dobrze zaopatrzony we wszelkiego rodzaju prasę rosyjskojęzyczną.
Podolak
16 lutego 2014 o 21:36Byłem na Ukrainie we wrześniu 2013 r. Uderzyło mnie to, że msze są odprawiane w języku ukraińskim. W diecezji kamieniecko-podolskiej nie ma zdaje się ani jednego kościoła, w którym by były odprawiane msze w języku polskim. A w latach 30. było jeszcze tam kilkanaście (kilkadziesiąt?) polskich szkół. To straszne. Podolak