Roszczenia terytorialne i przebieg granic zawsze odgrywały kluczową rolę w relacjach międzynarodowych. Jednak w stosunkach Rzeczypospolitej z Państwem Moskiewskim w XVI i XVII wieku równie ważnym było pojęcie granicy w wymiarze symbolicznym. Podporządkowany był mu właściwie cały obyczaj poselski, a więc procedura i ceremoniał negocjacyjny. Granica określała z jednej strony równowagę i prestiż stron, z drugiej – ich pozycję i stan relacji. I niewiele było tu miejsca na kompromis.
Przed rozpoczęciem właściwych negocjacji traktatowych – pokojowych lub rozejmowych – strony delegowały przedstawicieli, którzy często za pomocą wizji lokalnej ustalali miejsce i zasady obrad posłów i ich sekretarzy, a także liczebność towarzyszących im orszaków, w tym asysty zbrojnej. Ustalone na piśmie warunki delegaci opatrywali swoimi pieczęciami i podpisami oraz zaprzysięgali formułę przestrzegania przez posłów obyczaju dyplomatycznego, w tym nie sięgania po podstęp i przemoc. Grigorij Kotoszychin, diak Urzędu Poselskiego, który po ucieczce do Polski i osiedleniu się w Szwecji w pierwszej połowie lat 60. XVII wieku w swoim demaskatorskim dziele „Rosja za panowania Aleksego Michajłowicza” wyjaśnił, że o ile w czasie „szwedzkich zjazdów poselskich” posłów moskiewskich ochraniało zwykle około dwustu strzelców i tyluż konnych, o tyle w negocjacjach z Polakami i Litwinami – prócz kilku sotni strzeleckich – co najmniej pięciuset konnych wraz z artylerią. Dodajmy, że z grubsza miał rację, jeśli chodzi o zjazdy poselskie w mniej drażliwych kwestiach i spokojniejszych czasach, bo kiedy relacje między Państwem Moskiewskim a Szwecją i Rzeczpospolitą były naprężone lub państwa były w stanie wojny asysty wojskowe były znacznie liczebniejsze. Potwierdza to szereg relacji ze zjazdów poselskich na przestrzeni XVI i XVII wieku.
Kluczowym był wybór miejsca negocjacji. Delegacje poselskie obstawały przy prowadzeniu negocjacji w wyznaczonym przez siebie miejscu. Po zjechaniu na granicę lub linię rozgraniczają, delegacje poselskie rozbijały swoje namioty i z reguły próbowały wymusić miejsce obrad każda w swoim. Przy czym osobliwemu rytuałowi przeciągania przeciwnika na swoją stronę towarzyszyły pogróżki i pokrętna kazuistyka. Przykładem, szwedzko-moskiewskie negocjacje rozejmowe nad rzeką Siestrą/Systerbäck w Karelii w czerwcu 1575 roku. Wprawdzie przedstawiciele Jana III Wazy na czele z baronem Claessem Flemmingiem, jako strona dominująca w konflikcie wojennym prowadzonym w trzech prowincjach – w Karelii, Ingermarlandii i wschodnich Inflantach – zrezygnowali z przymuszania posłów Iwana Groźnego do obrad w swoim namiocie i, przewidując ich opór doktrynalny, zaproponowali przeprowadzenie negocjacji na przerzuconym przez rzekę moście pod baldachimem. Mimo to zaoponował wielki poseł, członek dumy bojarskiej, kniaź Wasyl Sicki-Jarosławski, namiestnik nowogrodzki, który odpowiedział, że „nie godzi się czynić spraw wielkiego hosudara na moście”. Po konsultacji z carem zgodził się jednak na mostowe pertraktacje, jednak pod warunkiem, że Szwedzi przedłużą baldachim do stojącego u wylotu mostu moskiewskiego namiotu. W ten sposób Moskwicini postawili na swoim, bo mimo zarzekania się, że baldachim miał chronić przed deszczem, to terytorium pod nim symbolizowało strefę neutralną, w której dominujący Szwedzi zostali zmuszeni do pertraktowania na moskiewskich warunkach. Inna sprawa, że strona moskiewska, aby osłabić wydźwięk poniżającego ją rozejmu, formalnie potraktowała go nie jako traktat międzypaństwowy, ale zawarty między Szwecją a Wielkim Nowogrodem (wszak ze strony moskiewskiej podpisał go namiestnik nowogrodzki).
W każdym razie takie rozwiązanie, choć w zmodyfikowanej formie, tzn. łączenia namiotów poselstw, przyjęło się również w praktyce polsko-litewsko-moskiewskich i tatarsko-moskiewskich relacji dyplomatycznych.
Tzw. namioty do zjazdów poselskich, tworzone z namiotów dogadujących się stron, były ustawiane według stron świata (wschodnio-zachodni w negocjacjach polsko-litewsko-moskiewskich; południowo-północy – w tatarsko-moskiewskich), z dwoma przeciwległymi wejściami. Na czas negocjacji odsłaniano i podwiązywano przylegające kotary, rozkładając je na tym, co było pod ręką – kijach, tykach, drągach, żerdziach. Tak skonstruowany namiot zjazdowy symbolizował więc terytoria pograniczne dwóch sąsiadujących państw, rozłożone kotary – strefę neutralną przedzieloną granicą, zaś sklepienia namiotu – kopułę nieba. Formalnie więc delegacje poselskie przebywały na terytoriach swoich państw i negocjowały w równowadze oraz w obliczu Boga.
Równie ważny był ustawiony w strefie neutralnej stół poselski (Podczas zjazdów z posłami krymskimi Moskwicini siadywali na ławce, wysłannicy chana na dywanie. Członkowie świt poselskich stali, pośrednicy – jeśli uczestniczyli w zjeździe – siadywali na ławkach ustawionych wzdłuż stołu.). Często jego ustawienie również było punktem sporu, bowiem strony, chcąc wymusić swoją przewagę, próbowały ustawiać go niesymetrycznie.
Symboliczne przeciąganie liny dotyczyło właściwie każdego szczegółu procedury i ceremoniału negocjacyjnego. Licytacja o osiągnięcie przewagi prestiżowej zaczynała się z chwilą wchodzenia delegacji do namiotu poselskiego. Obie strony pilnowały, aby nie znaleźć się w nim przed adwersarzami, chcąc uniknąć poniżającego oczekiwania – choćby przez kilka sekund.
Po odsłonięciu kotar, członkowie poselstw w dowód szacunku dla strony przeciwnej i jej mocodawcy zobowiązani byli do obnażenia głów. Często, demonstracyjnie, przeoczano ten element obyczaju. Do tych despektów dochodziło najczęściej na wstępnym etapie wielosesyjnych negocjacji, kiedy strony wzajemnie badały rutynę negocjacyjną, kondycję psychiczną i pozycję negocjacyjną oraz granice kompromisu przeciwnika.
Do o wiele poważniejszych spięć i sporów dochodziło natomiast podczas odczytywania listów pełnomocnych i przy formułowaniu aktów końcowych negocjacji, w których pomijano elementy tytulatury władcy strony przeciwnej, podważając w ten sposób nie tylko przynależność i status spornych terytoriów, ale też ideologię państwowo-dynastyczną państwa przeciwnego. Ta kwestia była stałym polem konfliktów w relacjach polsko-litewsko-moskiewskich relacjach, a na początku XVII również moskiewsko-szwedzkich. Do drugiej połowy XVII wieku Rzeczpospolita nie uznawała carskiego statusu władców moskiewskich. Z drugiej strony, od 1613 roku Państwo Moskiewskie negowało prawa do carskiego tronu królewicza Władysława, który, jako Władysław IV, zrzekł się ich za sowitą gratyfikacją w traktacie pokojowym w Polanowie w 1634 roku. Dodajmy, że w lipcu 1650 roku Jan Kazimierz musiał potwierdzić deklarację zmarłego brata w ramach powtórnej ratyfikacji traktatu polanowskiego. Z kolei, Moskwa w relacjach ze Szwecją przez dekadę nie uznawała statusu królewskiego Karola Sudermańskiego, uważając za legalnego władcę Zygmunta III, zdetronizowanego przez Riksdag w 1599 roku. Borys Godunow, Dymitr Samozwaniec i Wasyl Szujski w korespondencji dyplomatycznej drwiąco tytułowali go „arcyKarłem”, czyli skróconą i obraźliwą formą tytułu wielkiego księcia (w wypadku Karola – Finlandii). Sytuacja uległa zmianie w 1609 roku, kiedy Państwo Moskiewskie i Szwecja zawarły w Wyborgu sojusz skierowany przeciwko Rzeczypospolitej. Co ciekawe, stronę moskiewską reprezentował namiestnik nowogrodzki kniaź Michaił Skopin-Szujski, a korzystnych dla Skandynawów postanowień granicznych traktatu nie uznał Wasyl Szujski.
Na wybór miejsc zjazdów poselskich miały wpływ również warunki atmosferyczne. Ze zrozumiałych powodów zimowe chłody i jesienno-wiosenne słoty wykluczały negocjacje w namiotach. W takiej sytuacji zjazdy poselskie organizowano w domostwach – z reguły prawidłowo rozplanowanych i ocieplanych chatach. Kluczowe były też kwestie logistyczne, bo do przeprowadzenia nierzadko żmudnych negocjacji potrzebne było zaplecze lokalowe i aprowizacyjne. Słowem, oprócz wyboru osady, która mogłaby posłużyć do przeprowadzenia negocjacji, potrzebna była wystarczająco zasobna okolica, w której mogłyby stacjonować orszaki poselskie i kilkusetosobowe oddziały asysty wojskowej. Stąd, często w kwestii wyboru miejsca zjazdu poselskiego improwizowano. W połowie stycznia 1582 roku Rzeczpospolita i Państwo Moskiewskie zawarły 10-letni rozejm, który zawieszał toczącą się od 1578 wojnę. Obrady delegacji poselskich z udziałem legata papieskiego Antoniego Possevina zaplanowano w Jamie Zapolskim, osadzie położonej między Porchowem a granicą powiatu pskowskiego. Taki wybór wskazywał na przewagę państwa polsko-litewskiego i jego roszczenia do pobliskich ziem pogranicznych: armii Stefana Batorego wprawdzie nie udało się zdobyć Pskowa, jednak okupowała jego okolice. W wyniku wizji lokalnej okazało się jednak, że w Jamie Zapolskim nie da rady przeprowadzić zjazdu, bo w wyniku działań wojennych wszelkie zabudowania są w zgliszczach. Ba, nie ostał się nawet kawałek płotu, do którego można by przywiązać konia. Wobec tego obrady przeniesiono do Kiwerowej Gory, 15 km na południe, w pobliże Pskowa. Moskwicini liczyli, że choćby w ten sposób osłabią hańbiąco ciężkie warunki rozejmowe. Jednak polsko-litewska delegacja – książęta, wojewoda bracławski Janusz Zbaraski oraz wojewoda wileński i hetman wielki litewski Krzysztof Radziwiłł, a także pisarz wielki litewski Michał Haraburda – dopilnowali, aby w obu wersjach traktatu jako miejsce obrad wpisano Jam Zapolski.
Nie mniej osobliwie przebiegały obrady poselstw szwedzkiego i moskiewskiego w styczniu 1616 roku w Dederynie. Przypomnijmy, ich celem było zakończenie trwającej od 1611 roku szwedzkiej okupacji Wielkiego Nowogrodu wraz z regionem. Zjazd poselski w Dederynie okazał się wstępem do żmudnych negocjacji, które zakończyły się dopiero zawarciem traktatu pokojowego Stołbowie w marcu 1617 roku. Wizja lokalna w Dederynie ujawniła, że ze względów proceduralnych żadna chata we wsi nie nadaje się do obrad. Te próbowano prowadzić w namiocie poselskim (regulaminowo zestawionym z dwóch, z kotarami pomiędzy), jednak z powodu siarczystego mrozu trzeba było przenieść je do jeszcze nieistniejącej izby. Początkowo za kontynuowaniem obrad w namiocie twardo obstawali zarówno Szwedzi jak i Moskwicini – rzecz jasna, z powodów prestiżowych. Sprawę przesądził protest pośredników: reprezentującego stronę moskiewską dyrektora Kompanii Moskiewskiej i stałego przedstawiciela Jakuba I Stuarta przy dworze carskim Johna Merricka, oraz szwedzką – wysłanników Stanów Generalnych Niderlandów barona Reinholda van Brederode zu Wessenbergena, Dircka Jacobsza Bassa i burmistrza Amsterdamu Alberta Joachimiego, którzy w takich warunkach odmówili uczestnictwa w rozmowach. W ciągu kilkunastu godzin sklecono dwuizbową chałupę z piecem i korytarzem, jako strefą neutralną. Dodajmy, że dla Moskwy były to pierwsze negocjacje dyplomatyczne z udziałem delegacji rozjemczych.
W podobnych warunkach przebiegły rokowania rozejmowe między Rzeczpospolitą a Moskwą w Dywilinie w grudniu 1618 roku. Poprzedziły je długotrwałe kłótnie o miejsce zjazdu poselskiego. W ramach wstępnych pertraktacji, prowadzonych pod Smoleńskiem od września 1615 roku, Moskwicini obstawali, aby negocjacje pokojowe przeprowadzić właśnie w okolicach tego pogranicznego grodu. Tyle że Smoleńsk od 1611 roku był w rękach Rzeczpospolitej, choć od 1613 obłożony dziurawą blokadą przez zdemoralizowane oddziały moskiewskie. O kwestii wyboru miejsca pertraktacji przesądziła moskiewska ekspedycja królewicza Władysława i niszczycielski rajd armii kozackiej hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego latem 1618 roku. Wprawdzie królewiczowi nie udało się osiągnąć żadnego z celów wyprawy i objąć tron carski, jednak wojska koronne i Zaporożcy pustoszyli północne i wschodnie rejony za moskiewską stolicą. W takiej sytuacji Moskwicini przyjęli narzucone im miejsce zjazdu poselskiego. Wybór padł na czternastodymową wieś Dywilino – ok. 4 km na północ od klasztoru Troicko-Siergiejewskiego. Stosunkowo mało spustoszona okolica pozwalała na zakwaterowanie i zaprowiantowanie królewicza i hetmana litewskiego Jana Karola Chodkiewicza oraz członków delegacji poselskiej – kanclerza litewskiego Lwa Sapiehy, biskupa kamienieckiego Adama Nowodworskiego, referendarza litewskiego Aleksandra Gosiewskiego i delegata sejmowego Andrzeja Męczyńskiego – wraz z orszakami i większością kilkunastotysięcznej armii polsko-litewskiej. Dostojnicy rezydowali we wsiach „na gościńcu perejasławskim” – Rohaczowie, Swatkowie i Rubaczowce, wojsko założyło obozy w okolicznych osadach. Posłowie moskiewscy – bojarzy Fiodor Szeremietiew i kniaź Daniło Mezecki, oraz okolniczy Artiem Izmaiłow i diacy Iwan Bołotnikow i Matwiej Somow – kwaterowali w klasztorze Troicko-Siergiejewskim.
Trwające ponad tydzień obrady toczyły się w chacie położonej w centrum wsi. Izbę poselską podzielono na dwie eksterytorialne części, które oddzielał symetrycznie ustawiony stół. To była strefa neutralna. Symetryczne nie było natomiast jej wyposażenie. Siedzącym w zachodniej części izby polsko-litewskim posłom było niewątpliwie cieplej, bo za plecami mieli piec. Za to po moskiewskiej stronie było okno, co przy wcześnie zapadającym zmroku stanowiło ważny atut (Poszczególne sesje obrad rozpoczynano wczesnym popołudniem i wątpliwe, aby kontynuowano je przy świecach.). Dodajmy, że żaden uczestnik obrad nie mógł opuścić pomieszczenia przed ich zakończeniem.
Prócz kluczowych punktów negocjacji – zachowania praw królewicza do tronu carskiego i wymiany jeńców i więźniów – sporną kwestią okazał się przebieg granicy. Kanclerzowi litewskiemu, mimo oporu Moskwicinów, udało się w większości wynegocjować jej korzystny przebieg. Rzeczypospolitej przypadły Nowogródek Siewierski, Trubczewsk, Krasnyje Gorodiszcze, Siebież, Newel, Starodub. Dodajmy, że podczas przekazywania miast i terytoriów obie strony chwytały się typowych dla wzajemnych relacji sztuczek. Przed przekazaniem Newla władze moskiewskie przesiedliły na swoja stronę granicy jego mieszkańców wraz inwentarzem i ogołociły miasto z artylerii. Z kolei, wycofujący się z Wiaźmy polsko-litewski garnizon ogołocił z mosiężnych pokryć dachy zabudowań tamtejszego kremla, zaś cerkwie pozbawił dzwonów.
Opr. TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!