W Pińsku poszłabym do kościoła, klękłabym przed wizerunkiem Chrystusa, utonęłabym w modlitwie. A tu? Tu Boga nie ma. W świętym kąciku, gdzie kiedyś wisiały ikony, nasi gospodarze wywiesili portret Stalina, Lenina i jakieś gramoty swojego przybranego „syna” Daniły, który obecnie odbywa służbę wojskową. Chętnie bym to zerwała i podarła na strzępy, ale nie jestem u siebie w domu. Czasem nieczuła jestem na krzywdy mi wyrządzone, żyję jak pies, co ma założoną obrożę, a mimo to cieszy się, że żyje i merda ogonem!
Zobacz także: Pierwsza i druga część wspomnień i listów p. Kazimiery Mielewczyk.
Akan-Burłuk, dnia 22 lipca 1940 r.
Kochana Jolu! Otrzymałam Twój list. Dlaczego Ty, pracowity leniuszku,, tak mało piszesz? Biedactwo, tak ciężko pracować musi! Biedactwo, jakże Ci współczuję! Ja w te upały nawet w cieniu nic nie robiąc – ledwo wytrzymać mogę. Nawet wyobrazić sobie nie jestem w stanie jak można się czuć ciężko pracując! Najgorsze, że zmuszają Was do roboty. Szczęściem – nas nie. Kochanie, obietnicy, że pojadę na sianokosy jeszcze nie spełniłam. Chyba potem, bo teraz mam okazję jechać z gospodarzem do Konstantynówki, stamtąd do Was blisko, więc zawitam koniecznie! Obawiam się tylko, czy Cię zastanę w domu. Postaraj się na początku sierpnia być w domu, może uda się to także innym dziewczynkom – Hali, Lodzi i Hani. Tak się cieszę na możliwość spotkania z Wami i wyobrażam sobie, że dla mnie będzie to chwila szczęścia i radości, a pragnęłabym, żeby i Wam było ze mną miło.
Jolu, odnośnie tego adresu w Moskwie, to nasze Panie już go znały i pisały Wam, a teraz oczekują odpowiedzi. Miały nikłą nadzieję, że uda im się skontaktować z mężami. Ale teraz, gdy im przekażę wiadomość od Ciebie, że niektóre Panie od Was miały już wiadomość pozytywną – ucieszą się zapewne.
Ja też jestem opalona, choć nie opalałam się specjalnie, ani tak jak Ty – z konieczności, podczas pracy w stepie. Moja Ty mała męczenniczko! List ten piszę w ogródku. Przez otwarte okno dochodzi do mnie głos naszej gospodyni – wściekłe wrzaski i przekleństwa, bez wyraźnego powodu, nawet nie wiadomo, pod czyim adresem. Ludzie muszą się jakoś wyładować. Ale po mnie to nie spływa jak po gęsi, od razu rozbolała mnie głowa i łzy duszą się w gardle, ale nie płaczę. To chwilowe. Wolałabym nie reagować tak mocno na te dzikie ekscesy. Wolałabym być głazem.
Piątą już noc sypiam w ogródku pod drzewem (a właściwie krzewem) akacji. Lecz sen nieprędko przychodzi. Kiedy tak leżę i patrzę w rozgwieżdżone niebo, czuję się jedną z nich – tracę poczucie przyciągania ziemi i ogarnia mnie lęk, jak bym była zawieszona między niebem a ziemią. Ale przynajmniej mam tu oczywiste powietrze i pchły nie gryzą.
Komponuję sama melodie i układam słowa piosenek – odpowiednie do nastroju. I śpiewam przy akompaniamencie gitary, która jest nielitościwie rozstrojona. Ta próbka mojej „twórczości” jest daleka od doskonałości, ale sprawia nieznaną mi dotąd przyjemność.
Akan-Burłuk, 28 lipca 1940 r.
Kochana Jolu! Wybacz, że nie odpisałam Ci natychmiast. Ale miałam tu niezwykłych gości.. Gościli u mnie koleżanka Grażyna Lenkiewiczówna i kolega z Pińska – Kola Sacharewicz. Mieszkają w sąsiedniej wsi Jakszy – po drugiej stronie jeziora – odległej o 12 km od Akanu. Gościli u mnie 3 dni, a potem udałam się z nimi do Jakszy i tam spędziłam jeszcze kilka dni. Wracałam stamtąd już sama, i to było emocjonujące, ale nie zabłądziłam. Trzymałam się brzegu jeziora i nawet nie spotkałam nikogo po drodze. Była to dla mnie cudowna odskocznia od codzienności. W Jakszy mieszka sporo Polaków, m.in. Krystyna Gargółówna z matką i Tadeuszem Dorywalski, który jak wiesz, pojechał z Krysią w nieznane dobrowolnie – z miłości. Stanowią uroczą parę, na którą wszyscy patrzą z rozrzewnieniem (Polacy i tubylcy).
Razem z listem od Ciebie nadszedł list od cioci z Warszawy – pierwszy kontakt z rodziną. Ciocia donosi w nim, że jakiś czas mieszkał u nich nasz Ojciec. Obecnie, jak pisze, jest w Lubelskim. Nie pojmujemy, dlaczego? Tatuś nie miał tam żadnej rodziny. Ważne jest, że żyje, ale łamiemy sobie głowy, jakie losy go tam zapędziły? Ufamy, że pojechał tam dobrowolnie. Poza tym pisze, że ma jego adres, ale nam go nie podaje, oraz że nie da mu znać o naszym obecnym pobycie w Kazachstanie, gdyż się zamęczy tą wiadomością, a pomóc nam i tak w niczym nie może. Zdaje mi się, że ciocia coś przed nami zataiła, list jest niewesoły, pełen niedomówień. Wynika z niego, że był pisany w czasie agonii Frani… Jak się słyszy, wiadomości obecnie są lepsze. Nasz bohater dostaje w skórę od A. A „nasi” podobno umacniają płotki przy krainie kwitnącej wiśni. Politycy podobno twierdzą, że ta zawierucha skończy się dla nas pomyślnie!
Jolu, przykro mi, że masz jakieś zastrzeżenia w związku z ewentualnym moim pojawieniem się u Ciebie, że będzie nie dość należyte przyjęcie. Ja niczego nie oczekuję prócz Twego towarzystwa, łyżki zupy, a spanie bardzo mi odpowiada na sianie pod gołym niebem. Ja właśnie ostatnio śpię u nas w ogórku i bardzo mi służy! Nie jesteś w stanie odstraszyć mnie od tego postanowienia i zjawię się u Ciebie tak szybko, jak to będzie możliwe, choćby pobyt miał trwać godzinkę. Cieszę się, że masz wiadomość od swoich sióstr. Myślę, że będziemy miały sobie dużo do powiedzenia. Żyję tu tylko wspomnieniamim i tęsknotą. Czy to wszystko, co było, ma już nigdy nie powrócić? Był piękny sen, a teraz jest koszmar. Czasami pragnę, żeby zasnąć do czasu, aż skończy się to wszystko. Aż przyjdzie chwila, gdy potężny dzwon obudzi nas znów do normalnego życia.
Akan-Burłuk, 6 sierpnia 1940 r.
Kochana Jolu! Odpisuję Ci natychmiast, bo jutro środa i będę miała dużo pracy. Muszę umyś podłogi, nanosić do beczki wody, ogród podlać, wreszcie, umyć się, no i zaczerpnąć wolnego oddechu poza domem. Wiesz, co nam powiedział priedsiedatiel? W lecie skaczecie, a w zimie będziecie płakać z głodu i zimna. To była aluzja do naszego „próżniactwa”. Mówił dalej, że dla pracujących będzie i chleb, i drzewo, wszyscy będą mogli dostać, a ci co nie pracują – niech się sami starają. Ale my jesteśmy zdania, że i o pracujących niewiele troszczyć się będą…. Mają ważniejsze sprawy na głowie.
To dziwne, słyszymy tu, że nad Pińskiem „fruwały jaskółki” i zrzucały niespodzianki, tylko nie wiadomo co i od kogo? Papież wyjechał do Ameryki – czyżby ucieczka przed faszystami? Hiszpania ofiarowała Anglii swoją przyjaźń i proponuje swą pomoc razem z Portugalią. Hitler podobno wygłaszał mowę z prośbą o pokój, w odpowiedzi na co Anglia zbombardowała 12 miast niemieckich, w tym także Berlin. W tutejszych gazetach jak zwykle „nic ważnego nie zaszło”. Tak piszą wciąż. Z Pińska piszą, że będziemy tu najwyżej jeden sezon, radzą nie żałować naszych już niemodnych łachów i dobrze się odżywiać (?). Musimy nabrać sił, gdyż będą nam potrzebne. W Pińsku codziennie odprawia się nabożeństwo i modlą się w naszej intencji. Gościł tam 3 tygodnie polski teatr ze Lwowa. Co za sensacja.
Profesor Arnold chodzi wraz z innymi profesorami na kursa, gdzie obrywa dwóje i tak samo jak kiedyś my oczekuje z niecierpliwością dzwonka oznajmiającego przerwę… Teraz pewnie nas trochę rozumie i może nie będzie już tyle dwój stawiał. Podobno jednak mówi, że będzie jeszcze gorszy. Niech będzie! Byleśmy jak najszybciej znowu się spotkali! Może chcesz do niego napisać? Podobno bardzo cieszy się z naszych listów. Oto adres: Arnold Kazimierz, Pińsk, Kowalska 6 a.
Akan-Burłuk, 27 sierpnia 1940 r.
Kochana Jolu! Tak długo nie odpisywałam Ci na Twój liścik, ponieważ prasowałam 3 dni bez przerwy, potem 3 dni odpoczywałam i nareszcie znalazłam sposobność do pisania. Wyobraź sobie, że nasza gospodyni, która nas tak nieludzko wykorzystuje jak służbę, chce żeby jej płacić za mieszkanie. Tutaj od Polaków żądają po 50 rubli miesięcznie z opałem gospodarza, a nawet często bez opału żądają tyle. Przecież oni dobrze wiedzą, że nie mamy żadnych dochodów, za pracę nie płacą, więc skąd brać pieniądze? Przecież oni nas nie żywią, a jakim prawem nas tak eksploatują fizycznie, a za zawszony kąt każą sobie płacić? Gdzie szukać opieki, ratunku?
A tymczasem podobno Anglia nadal bombarduje Niemcy, podobno sięgają do Białej Podlaskiej, gdzie była fabryka samolotów, której Niemcy nie zdążyli zniszczyć w wojnie z nami. Wuj Władysław S. Przemawiał przez radio do wszystkich Polaków w Polsce i do nas – będących tak daleko od ziemi Ojczystej i od swoich rodzin. Dawał otuchy i wyraził wiarę, że już niedługo się odnajdziemy i połączymy.
Sońka podobno przygotowuje się do wojny. W każdym razie – zima ta, która nas czeka, będzie pierwszą i ostatnią. O tym nas zapewniają. A więc, trzymaj się, Kochanie! W najbliższą sobotę wybieram się do Ciebie. Najpierw do Prywolnego, potem do Korsakówki i wreszcie do Matwiejewki! Oczywiście, to jest moim pragnieniem, ale czy uda mi się go zrealizować – zobaczymy.
Nasz panie narzekają, że już od 10 sierpnia nie nadchodzą do nich paczki od rodzin. Może to już początek tego, na co czekamy? Podobno już cywilnym osobom nie zezwala się na przejazy pociągiem.
Może przynieść ze sobą zdjęcia, jakie tu mam? Mam już 35 listów od koleżanek i kolegów. Wciąż je czytam i przeglądam, to przecież jedyny łącznik z naszym dawnym światem. Zaniedbałam swój pamiętnik, ale mam nadzieję zimą odrobić zaległości. Ciekawe, co tu można robić zimą? Ty rysuj widoki syberyjskie, a ja będę opisywała. W Polsce będziemy zapoznawać nasze koleżanki i kolegów z Syberią. Tych oczywiście, którzy tu nie byli. My tego i tak nigdy nie zapomnimy, prawda? A jednak czasami nie obejmuję grozy naszej obecnej sytuacji, czasami nawet wydaje mi się, że nie jest wcale tak źle… i wówczas mówię, że życie to jednak ciekawa rzecz i żyć warto! Czasami znów – czuję bezgraniczny strach i ból, przerażającą samotność, chociaż jest ze mną matka i siostra. Czasami wydaje mi się, że jestem bliska szaleństwa i nie wiem co czuję i o czym myślę…
W Pińsku poszłabym do kościoła, klękłabym przed wizerunkiem Chrystusa, utonęłabym w modlitwie. A tu? Tu Boga nie ma. W świętym kąciku, gdzie kiedyś wisiały ikony, nasi gospodarze wywiesili portret Stalina, Lenina i jakieś gramoty swojego przybranego „syna” Daniły, który obecnie odbywa służbę wojskową. Chętnie bym to zerwała i podarła na strzępy, ale nie jestem u siebie w domu. Czasem nieczuła jestem na krzywdy mi wyrządzone, żyję jak pies, co ma założoną obrożę, a mimo to cieszy się, że żyje i merda ogonem! Często płaczę, lecz coraz rzadziej, i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Teraz już dokładnie wiesz, co robi Twoja koleżanka, której kiedyś jedynym zmartwieniem był strach przed dwóją. Teraz cierpimy wszyscy, tylko każdy inaczej. A jednak nie wolno nam się poddawać, musimy wierzyć w szczęśliwy koniec wojny i nasz powrót do Polski! Bo inaczej to wszystko nie miałoby sensu. Trzymaj nosek do góry!
CDN
fot. CC BY-SA 3.0
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!