„Niebezpieczne miejsce pracy dla dziennikarzy płci obojga…” – tak redakcja radia „Echo Moskwy” nazwała rosyjską dumę i wycofała z niej swoich dziennikarzy. Nie ono jedna zresztą. Podobnie postąpiło wiele innych redakcji – dodajmy, że nie tych o najwyższym nakładzie i nie tych stojących najbliżej Kremla. Kilka innych bojkot ograniczyło do osoby Leonida Słuckiego, przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych oraz jednocześnie… Parlamentarnej Komisji do spraw Etyki.
O co poszło? O seks i politykę! Rzeczony Leonid Słucki (nie mylić ze znanym trenerem piłkarskim, byłym selekcjonerem reprezentacji) został pod koniec lutego tego roku oskarżony przez trzy dziennikarki seksualne molestowanie.
Dla przykładu Farida Rustamowa z rosyjskiej redakcji BBC tak opisała to zdarzenie: w marcu roku 2017 deputat Słucki w swoim gabinecie nazwał mnie zajączkiem i położył rękę na czole.
Deputat oczywiście zaprzeczył, zaś spiker Dumy poradził dziennikarkom, by zmieniły pracę, jeśli uważają parlament za niebezpieczne miejsce. Koledzy Słuckiego stanęli za nim murem i wytoczyli argumenty natury, jak już wspomniano, seksualnej i politycznej. Po pierwsze, inkryminowane zdarzenia miały miejsce od trzech lat do roku wcześniej i nagle się jakoś żurnalistkom przypomniały. Trzem naraz. Dziwne. Po drugie: wszystko wyjaśni się jeśli, jak zauważył przewodniczący Komisji Etyki, spojrzeć na kalendarz. Oskarżenie przeciw Słuckiemu miały charakter „celowy i zaplanowany”. „Członkowie komisji – kontynuuje jej szef – zwrócili uwagę, że zawiadomienie złożono (…) praktycznie jednocześnie, w podczas wyborów prezydenta Rosji…”
Posła nie ukarano, a media – powtórzmy, że nie wszystkie – zawrzały. Członków komisji oskarżono, że seksualne molestowanie uznała za normę.
Uczestniczące w bojkocie redakcje żądają dymisji Słuckiego. W odpowiedzi przewodniczący parlamentu oświadczył, że dziennikarze przystępujący do bojkotu sami pozbawiają się akredytacji w Dumie Państwowej, która jest, jak się wyraził „najbardziej otwartym z organów władzy”. Dotychczas było w niej akredytowanych 1001 dziennikarzy. Teraz, zgodnie z listą wywieszoną na tablicy ogłoszeń obok wejścia głównego, jest ich o tylu mniej, ilu bojkotujących.
Jest to największy skandal seksualny od czasu upadku Związku Sowieckiego i media nie omieszkały porównać go do jego zachodnich odpowiedników. Tam wybuchła kampania #metoo, a tygodnik „Time” nazwał tych wszystkich, którzy ją poparli „człowiekiem roku”. W Rosji, nie dość, że władza rzecz całą bagatelizuje, to jeszcze rosyjskie prawa w ogóle nie zna pojęcia „seksualne molestowanie”. Tak więc, nawet gdyby Słucki był winien, to nie poniósłby żadnej kary. Jedynym organem, który mógł go skazać za „nieetyczne zachowanie” była właśnie Wysoka Komisja do spraw Etyki, lecz ona, jako się rzekło, winy nie znalazła.
Oburzone tym orzeczeniem niektóre redakcje, obok bojkotu, wprowadziły dodatkowe sankcje. Strona kasparow.ru, od tej pory, gdy używać będzie zwrotu Duma Państwowa, doda określenie: „Państwowy Organ Popierający Molestowanie”. Natomiast dziennik internetowy „Takie sprawy” obok nazwy rosyjskiego parlamentu: „Organ prawodawczy, usprawiedliwiający molestowanie seksualne”.
W odruchu samoobrony deputowani zwali szeregi. Poseł z Tatarstanu nazwał dziennikarzy „sługusami, których kilka lat temu nazwano czwartą władzą” i przytoczył stare powiedzenie, że „jak kobieta nie chce, to mężczyzna nie nalega”. Język polski ma dosadny odpowiednik tego porzekadła, ale przytaczać go tu nie będziemy. Deputat dodał jeszcze, że „Wiele przeżył i wiele kobiet widział, a tych dziennikarek widzieć nie chce”.
Afera zaczęła zataczać coraz szersze i, chciałoby się powiedzieć głębsze kręgi. Redaktor Dawlietgildiew, oskarżył także Żyrinowskiego o molestowanie… swojej osoby. Syn Żyrinowskiego – niedaleko wszak pada jabłko od jabłoni – „dałby w mordę” za takie gadanie. Jego kolega z frakcji również głosowałby za takim rozwiązaniem: „… Jeśli on powiedziałby mi coś takiego na ulicy, dałbym mu w mordę bez gadania”.
Głos zabrał nawet były sekretarz prasowy patriarchy Wszechrosji i na swoim profilu internetowym ubolewa nad milczeniem duchowieństwa w tej sprawie.
Inny poseł obraził się na portal gazeta.ru i nie będzie się z nim spotykał.
Wszelako nie wszyscy przyłączyli się do zabawy. Agencja Informacyjna Regnum nazwała całą aferę „moskiewsko-hollywodzkim fleszmobem”. Wpływowa i poczytna gazeta „Moskiewski Komsomolec” zwiększyła liczbę swoich sprawozdawców parlamentarnych. Poparcie Słuckiemu wyraził także fundusz charytatywny w którego zarządzie on zasiada. Całe to zamieszanie nazwano „nieformalną wojną” i przypomniano, że fundusz wspiera i należy do niego wielka liczba wybitnych kobiet.
Co ciekawe, decyzję rady Etyki poparła jedna z jej członkiń zauważając, że „ była trzysta razy ładniejsza i nikt jej nie molestował. Sama się broniłam i bronię”.
Uczestników bojkotu jest jednak wielu i niewątpliwie akcja ma charakter polityczny. Gdzieś tam na samym dnie pachnie to wszystko trochę antyputinowsko. Nic o tym nie świadczy dobitniej niż słowa wspomnianego redaktora Dawlietgildiewa, który tak opisał rzekome homoseksualne karesy przystawiającego się doń Żyrinowskiego „…pomocnicy Żyrinowskiego odwieźli mnie razem z nim do partyjnej sauny, a on sam, podczas udzielania krótkiego wywiadu, tak łapał za dupę, że mikrofon latał w rękach”. No a przecież stary Żyrinowski, to nie jest nawet ćwierć takiego samca alfa jak Putin.
Na koniec warto dodać, że rosyjski oddział BBC i sama Farida Rustamowa do bojkotu się nie przyłączyli.
Jacek Matecki
fot. Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!