Reakcja światowych mediów wskazuje, że spotkanie Trumpa z Putinem w Helsinkach nie należało do udanych. Konferencję prasową obu prezydentów konserwatywny Commentary Magazine określił jako katastrofę. Nie było ono, jak zdążył zauważyć to minister Szczerski „drugą Jałtą”, bo też nie mogło, gdyż w znaczniej mierze nie był to szczyt dwóch państw, co raczej szczyt dwóch przywódców, konkretnych osób, o niełatwej osobowości.
Przywódców, którzy są ze sobą powiązani na wiele różnych zaskakujących sposobów. Już dawniej zauważono, że Trump, choć jest przywódcą państwa znacznie silniejszego, w stosunku do Putina wykazuje pewną miękkość, mniejszą niż np. w stosunku do europejskich przywódców hardość czy zdystansowanie.
Nie wynika to z fascynacji Putinem, choć trzeba przyznać, że prezydent USA zawsze bardziej cenił sobie ludzi „konkretnych” i takich, z którymi można coś uzgodnić, z którymi można dobić targu. Trump nie lubi dyplomacji, woli negocjacje. Konkret, a nie rytuał. Słabi w jego oczach politycy europejscy to gorsi partnerzy przy ustalaniu politycznego deal’u.
Obok tego są też ciągnące się od 2016 r. sprawy mieszania się Rosjan w wybory w USA i wpływania na ich wynik; ponadto ciągle powracająca kwestia ewentualnej współpracy ekipy Trumpa ze służbami Kremla. Już same pytania i wątpliwości w tych sprawach stanowią podważenie moralnej i politycznej legitymizacji Trumpa. Dlatego też prezydent zwykł reagować na nie zawsze w sposób bardzo ostry i jednoznaczny, co nie zawsze znaczy: mądry. A Putin, na nieszczęście prezydenta USA, jest tym, który może go ostatecznie pogrążyć, nawet nie tyle ukazując dowody współpracy Trumpa i FSB, co wyłącznie przekazując taką sugestię opinii publicznej.
Putin jest też jedynym, który może Trumpa „oczyścić”. Dlatego też prezydent USA tak chętnie chwyta się zapewnień Putina, o tym że jego służby nie maczały palców w wyborach w 2016 r. Przeczą temu liczne dowody. Paul Ryan lider Republikanów w Kongresie i spiker Izby Reprezentantów, w reakcji na wypowiedzi Trumpa, sam stanowczo stwierdził, że nie ma żadnych wątpliwości, że rosyjskie służby starały się wpływać na elekcję prezydenta USA.
Jak długo Putin będzie rządził na Kremlu, tak długo Trump będzie musiał czuć zagrożenie z jego strony. Dlatego sugestie, że prezydent USA był w Helsinkach, aby załatwiać swoje prywatne sprawy, nie są od rzeczy.
Przechodząc do spraw sensu stricte politycznych należy w pierwszym rzędzie zastanowić się tak nad celami jak i ewentualnymi następstwami spotkania w Helsinkach dla relacji obu państw. A wcześniej trzeba postarać się zrozumieć oczekiwania obu przywódców oraz sytuację międzynarodową obu państw zaangażowanych w rozmowy. W sprawie pierwszej z perspektywy Trumpa istotne było wybadanie, na ile może on z Władimirem Putinem prowadzić jakąkolwiek sensową, realizującą interesy USA, politykę. Na ile może mu zaufać. Jeśli Rosja ma choćby w bardzo ograniczonym zakresie być partnerem Waszyngtonu, to Trump chciał zrozumieć intencje prezydenta Rosji.
Putin podczas konferencji prasowej stwierdził, że nie ma dziś żadnych powodów, które mogłyby tworzyć napięcia w relacjach między państwami. Trump również (także w tweetach, w których bronił swojego stanowiska) oskarżał swojego poprzednika w Białym Domu, jako odpowiedzialnego za złe relacje z Rosją. Stanowisko Trumpa należy rozumieć jako część gry politycznej, on jak i jego administracja są w pełni świadomi, jakie są przyczyny takich, a nie innych relacji z Moskwą.
Nie chodziło więc o wymuszenie na Putinie jednoznacznych deklaracji w sprawie Ukrainy czy Syrii, w tym pierwszym temacie stanowisko Waszyngtonu jest niezmienne. Raczej o dowiedzenie się na ile putinowska Rosja może działać przewidywalnie, na konkretnych odcinkach. I wydaje się, że dla USA dużo ważniejszym niż Europa Wschodnia regionem jest Bliski Wschód oraz czekające Trumpa negocjacje w sprawie nowego porozumienia dotyczącego broni nuklearnej (wynegocjowany przez Obamę New START traci ważność po 2021 r.).
Trump mógł mieć nadzieję, że Putin odsłoni się i przedstawi, jakie posiada plany w stosunku do Syrii oraz krajów sąsiednich – w tym Ukrainy. Wedle słów samego Trumpa rozmawiano o szeregu bardzo różnych spraw. Trump nie wymienił pośród nich Ukrainy, lecz mało prawdopodobne, aby pytania w tej sprawie w ogóle się nie pojawiły podczas ich dwugodzinnych rozmów.
Na ten moment można stwierdzić, że spotkanie to było dla Putina znacznie ważniejsze niż dla prezydenta USA, pozwoliło mu ponownie odgrywać rolę równorzędnego partnera dla Waszyngtonu (w rzeczywistości on sam jak i jego państwo nie jest takim partnerem). Dużym błędem Trumpa było to, że nie podważył on przekazu Putina, który sugerował, że Rosja jest ponownie jednym z supermocarstw.
W jego przypadku sprawa ma się tak, że przywódca Rosji musi, póki ma dość dobrą koniunkturę polityczną w Europie, wykonać zasadniczy zwrot, który pozwoli mu wybrnąć z trudnej sytuacji w jakieś jest obecnie Rosja. Chodzi tak o liczne konflikty w jakie jest ona zaangażowana, słabą sytuację ekonomiczną i perspektywę katastrofy demograficznej.
Z tych powodów Rosja nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Wycofanie się z konfliktów nie może oznaczać jednak rezygnacji z interesów jakie ma Kreml. Putin powoli buduje nową sieć wpływów, również poprzez budowanie relacji w przywódcami Europy Zachodniej i Centralnej (ma tutaj wiele możliwości – od Pragi i Budapesztu po Rzym), którzy z kolei często pozostają w konflikcie z Waszyngtonem. Nie oznacza to wcale, że Europa gotowa jest na przyjęcie jakiejś wersji rosyjskiego ładu. Lecz oznacza to gotowość na inicjatywę ze strony Rosjan, wręcz oczekuje się jej. Na zasadzie, że tylko Moskwa może zaproponować rozwiązania problemów, jakie sama powoduje: w Syrii czy na Ukrainie.
Jeśli nie dojdzie do jakiegoś przełomu Assad winien do końca br. opanować większość Syrii, wyeliminowawszy uprzednio wszystkie ogniska opozycji. W temacie Ukrainy najważniejszy jest pytanie czy w najbliższym czasie dojdzie do wznowienia tam działań wojennych na wschodzie. Wspólne interesy USA i Rosji mogą, czy raczej muszą, dotyczyć kwestii zakończenia wojny w Syrii. Rosja siłą rzeczy stała się ważnym graczem w regionie i bez niej trudno będzie ustanowić tam jakikolwiek trwały porządek. Rosja też, w przeciwieństwie do USA, utrzymuje w miarę dobre relacje ze wszystkimi najważniejszymi państwami na Bliskim Wschodzie. Moskwa wydaje się być dziś jedyną siłą, która potrafi wpłynąć na Assada i przymusić go do współpracy.
Bez dobrej woli ze strony Moskwy nie da się także zakończyć konfliktu na Ukrainie, też z tego powodu, że polityka Kremla jest główną jego przyczyną.
USA pozostają, pomimo różnych fluktuacji, obrońcą obecnego światowego porządku, wolności i suwerenności narodów oraz wolności przepływu i komunikacji. Oczywiście spełniają tę rolę w swoim interesie.
Geopolityczne położenie gwarantuje Ameryce z jednej strony bezpieczeństwo, z drugiej dostęp do oceanów i najważniejszych dróg komunikacji. Sprawy Ukrainy, Gruzji czy Morza Południowochińskiego to test możliwości USA. Rosja dąży do rewizji tego porządku (co najmniej od 2008 r. otwarcie) do zbudowania własnej strefy wpływów, która będzie zabezpieczeniem jej interesów.
Podobne zamierzenia ma Pekin. USA nie godząc się na budowanie takich stref, jednocześnie nie są w stanie wyeliminować Rosji z gry, która zarzuciła liczne kotwice utrzymujące ją na pozycji jednego ze znaczniejszych krajów w świecie.
Problem w tym, że jakiekolwiek porozumienia z obecnymi władzami Kremla są bardzo nietrwałe. Od czerwca br. trwa ofensywa wojsk syryjskich (wspomaganych przez Rosjan) na południu w regionie prowincji Daraa, która formalnie objęta jest układem o zawieszeniu broni. Nie jest to zresztą pierwszy raz, gdy takie układy były są przez stronę rosyjską łamane. O tym, że porozumienia mińskie to nic nieznacząca formalność nie trzeba w ogóle wspominać.
Marco Continetti w tekście dla Foreign Policy, zasugerował, jak może wyglądać ewentualne porozumienie między Rosją a USA. Na zasadzie wymiany usług: wycofanie Amerykanów z Syrii w zamian za wycofanie się stamtąd sił irańskich, Krym za porozumienia START, na stole negocjacyjnym może także leżeć temat sankcji, Nord Streem 2, relacje Moskwy z Chinami itp.
Czy takie układy są realne? Wydaje się, że raczej jest to o tyle mało prawdopodobne, że Rosja może mieć wiele oczekiwań, lecz ani obietnica wycofanie Irańczyków z Syrii, ani propozycja nowych porozumień w sprawie Ukrainy nie są warte np. „oddania” Rosji Krymu. Kreml ma wiele oczekiwań, lecz sam nie ma wiele propozycji, które Amerykanie mogliby uznać za warte poświęcenia choćby części swoich (i swoich sojuszników) interesów.
Łazarz Grajczyński
fot. kremlin.ru, Creative Commons Attribution 4.0 International
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!