
Collage: AI / Gorbilet
Tym razem “Jezioro Z-Łabędzie” nie przeszło.
W świecie kultury zawrzało po tym jak pod presją masowej krytyki organizatorzy prestiżowego włoskiego festiwalu Un’Estate da Re w Pałacu Królewskim pod Neapolem odwołali występ rosyjskiego dyrygenta Walerija Giergijewa, który otwarcie popiera agresję Rosji na Ukrainę i przyjaźni się z Putinem.
Byłby to pierwszy koncert tego dyrygenta w Unii Europejskiej od początku wojny. “Ten występ mógłby wysłać niewłaściwy sygnał” – ocenił włoski minister kultury Alessandro Giuli. Przeciwko koncertowi wypowiedziała się też Julia Nawalna, wdowa po zamordowanym przez Kreml opozycjoniście Aleksieju Nawalnym.
“Rosyjskiemu Ministerstwu Kultury nie udało się powtórzyć numeru z rurą, przez którą niedawno rosyjscy żołnierze dostali się do Sudży w obwodzie kurskim, by zaatakować od tyłu ukraińskie siły. Putinista Giergijew nie dostał się ‘rurą kontaktów kulturalnych’ do Włoch, by odstawić tam koncercik” – pisze rosyjski emigracyjny publicysta i filmowiec Aleksander Niewzorow.
Według niego, “Rosja natrętnie włazi do Europy, próbując odbudować swoją nadszarpniętą obecność kulturalną w cywilizowanym świecie i zdjąć z siebie odium krwawego kraju-ludożercy”.
“Giergijew to zajadły fanatyk ‘specjalnej operacji wojskowej’ przeciwko Ukrainie i rosyjskiej okupacji. Z jego dyrygenckiej pałeczki kapie krew Mariupola i Buczy. Jest on nie mniej odrażającą i przestępczą postacią, niż dowolny putinowski generał lub propagandysta wojny. Na szczęście tym razem posłano go na szczaw, ale Kreml będzie próbował dalej” – pisze publicysta.
Oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy będą ronić łzy nad niedoszłym koncertem, choć już śmierć kobiet i dzieci pod bombami nie wywołuje czemuś u nich takich emocji.
Jest takie grono pięknoduchów, którzy lubią powtarzać, że “sport i kultura powinny być poza polityką”. Może i powinny. Ale nie są, nigdy nie były i nie będą, czy nam się to podoba, czy nie. A w czasie wojny – potrójnie nie są. Nic co tak silnie działa na emocje, nie może istnieć w oderwaniu od świata zewnętrznego. Zresztą sam Giergijew nawet nie udaje, że “jest poza polityką”.
Także występy na zagranicznych zawodach sportowych są jednoznacznie związane z wartościami narodowymi, patriotyzmem, reprezentowaniem kraju i sami sportowcy tego nie kryją. Gdyby chodziło tylko o “szlachetną rywalizację”, to czemu Kreml tak zajadle walczy, żeby występowali oni pod rosyjską flagą, a nie jako “bezpaństwowcy”?
Olimpiada w Berlinie w 1936 roku, w Moskwie w 1980, w Soczi w 2014. Ach, cóż to były za apolityczne wydarzenia.
A muzyka? Cóż, wystarczy przypomnieć, czym była muzyka Wagnera dla Hitlera i jak III Rzesza wykorzystywała ją w swojej propagandzie. Dla sowietów kultura, choćby słynny rosyjski balet, była narzędziem tworzenia na świecie kłamliwego obrazu, że “nie jesteśmy takim dzikim krajem, jak twierdzicie na Zachodzie, zobaczcie jakie mamy wysokie wartości”. Ale byli dzikim krajem.
Natomiast dla obecnych władz Rosji ekspansja kulturalna jest nieodłączną częścią ideologii “ruskiego miru”. To soft power, mająca poprzez sympatię do rosyjskiej kultury budować poparcie dla krwawego reżimu Putina.
To także próba wmówienia Europie, że “nasza prawosławna cywilizacja stoi wyżej, niż wasza łacińska cywilizacja”. I zawsze znajdą się chętni, by w to wierzyć i to powtarzać, chociażby po to, by czuć się oryginalnym lub “na przekór Zachodowi”. To właśnie na tego typu ludzi jest to obliczone.
Jeszcze nie tak dawno słynny rosyjski wojskowy Chór Aleksandrowa bez przeszkód wojażował po całej Europie, a po Polsce w szczególności. I wykonywał pieśni Armii Czerwonej, które starszemu pokoleniu Polaków kojarzyły się jednoznacznie: z sowieckim ludobójstwem i imperializmem.
Wielu zgrzytało zębami, ale władze temu, niestety, nie przeszkadzały. A wielu bezkrytycznie chodziło tego posłuchać “bo to takie fajne piosenki i tańce”. I wychodzili pewnie z tych koncertów ze znacznie większą dozą sympatii do wrogiej nam armii, niż na nie wchodzili. Tak właśnie pierze się mózgi i urabia ludzi przy pomocy muzyki.
Więc może chociaż film jest “apolityczny”? Gdzieś tam może jest, ale nie w Rosji. Cała rosyjska kinematografia ostatnich dwóch dekad była świadomie nastawiona na produkcję maksymalnie atrakcyjnych wizualnie wysokobudżetowych obrazów będących czystej wody rosyjską propagandą militarną.
Wystarczy wspomnieć słynną “Dziewiątą kompanię”, która miała wcisnąć Zachodowi “słuszną wersję o dzielnych Rosjanach w Afganistanie”. Zgłoszono ją nawet do Oscara. Miała stać się “przeciwwagą dla Rambo”, który tak boleśnie niegdyś uderzył w obozie sowieckim w kult “niezwyciężonej armii rosyjskiej”, że na Kremlu pomstują na niego do dziś.
Świat filmu apolityczny? Gdyby tak było, to Kreml nie wykładałby jeszcze do niedawna grubych pieniędzy na nieustanne pielgrzymki do Moskwy części gwiazdorów zachodniego kina i na ich wspólne poklepywanie się z Putinem, a w niektórych przypadkach nawet na ich osiedlanie się w Rosji i nadawanie rosyjskiego obywatelstwa.
W przypadku Rosji nie ma więc “kultury apolitycznej” i incydent z dyrygentem Walerijem Giergijewem we Włoszech pokazuje, że przynajmniej część zachodnich decydentów zaczyna to w końcu rozumieć.
Zobacz także: Trump poradził Zełenskiemu, jak wygrać wojnę! Ten zbaraniał…
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!