Dziennikarze radia Svaboda odwiedzili niewielką wioskę Gruszewa (Hruszowa) niedaleko Kobrynia. Wybrali się tam w poszukiwaniu wspomnień po jednej z najpopularniejszych polskich pisarek okresu międzywojennego, Marii Rodziewiczównie.
Podróżnych przybywających do tej małej poleskiej miejscowości witają najpiękniejsze chyba na całej Białorusi przystanki autobusowe. Ich ściany zdobią pejzaże wykonane przez studentów uczelni plastycznej z Kobrynia, którzy w ten sposób zaliczają praktyki.
W Hruszowej, oprócz rzeczywiście oryginalnie zdobionych przystanków autobusowych, podróżnik znajdzie ślady dawnej przeszłości. Jak pisze Dmitrij Bartosiuk, zaraz po wyjściu z autobusu, oczom ukazuje się duży parterowy budynek, pomalowany na jadowicie zielony kolor, w którym mieści się wiejski sklep.
Tuż za sklepem zachowały się resztki starego parku. Góruje w nim majestatyczny 500 – letni dąb, przez Marię Rodziewiczównę nazwany „Dewajtisem”. Na nim zawieszona przez Towarzystwo Miłośników Wołynia i Polesia z Warszawy tabliczka informująca, że oto znalazłeś się w dawnej posiadłości Marii Rodziewiczówny, polskiej pisarki okresu międzywojennego. Tam też, w parku patrzą martwymi oknami opuszczone budynki dawnej szkoły, ufundowanej jeszcze przez pisarkę dla miejscowych i okolicznych dzieciaków. Dla nich też powstała ochronka i biblioteka. Teraz są tam domy kołchoźników.
Z jednym z nich mieszka Nikołaj Karasiuk, chudy starzec o twarzy pirata, który od urodzenia Hruszówki nie opuszczał.
– Pamięta pan Marię Rodziewicz?
– Niewiele, ale pamiętam. To była kobieta średniego wzrostu, szczupła. Ona była dobra. Parobków miała
Dziś trudno sobie nawet wyobrazić, że obskurny budynek magazynu to dawny arystokratyczny dwór.
– Tu gdzie stoi teraz magazyn, był dwupiętrowy dom. Na środku cztery filary były, domów które dziś stoją wtedy jeszcze nie było.
– Co się stało z domem w 1939 roku, gdy weszli sowieci?
– Książki wynosili….
-Po niej została biblioteka. A te książki, które po niej zostały, ludzie zabierali do domu?
– Nie. Może ktoś tam sobie jedną wziął. Ja nie brałem.
-Nie palili ich?
-A kto ich tam wie, palili, czy nie palili
– A pan nie czytał tych książek?
– Nie czytałem, chłopakiem młodym byłem. Partyzanci ich spalili w 1943 roku
-Po jakiego czorta je spalili?
– To taki wyczyn był. A jak wytłumaczyć po co cerkiew spalili? Wojaki…. Oni uważali to za wielki wyczyn.
Maria Rodziewiczówna wiele razy zmuszona była opuszczać ukochaną Hruszową. Po raz pierwszy kiedy wybuchła I wojna światowa, później w 1920 roku na pewien czas przeniosła się do Warszawy. Ale wracała wraz z nastaniem pokoju, by z nowymi siłami odbudować zrujnowany majątek. Ale w 1939 roku opuściła swoją posiadłość na dobre. Jej biblioteka została rozgrabiona. Ale miejscową ludność bardziej niż książki interesował skarb, który jakoby pani Maria miała pozostawić. Jeszcze do niedawna szukali go wszyscy okoliczni mieszkańcy.W końcu lat 80- tych, pułkownik milicji Giennadij Pieratowczyn był tu milicjantem:
– Wzywa mnie naczelnik i mówi, że przyszła do niego staruszka, która opowiedziała, że kiedy Maria Rodziewicz w 1939 roku wyjeżdżała, poprosiła do siebie ogrodnika czy też swojego stróża i ją, młodą wówczas dziewczynę, która pracowała u niej jako pokojówka. Poprosiła, by zebrali do worka wszystko co miało jakąkolwiek wartość, przede wszystkim srebra stołowe, i potem zakopali to wszystko w sadzie pod jabłonką. Staruszka przekonywała, że Maria Rodziewicz wyjeżdżając z Hruszowej niczego ze sobą nie zabrała. Kobieta zwróciła się nawet z tym do komitetu miejskiego partii, a stamtąd przyszło rozporządzenie, żeby odnaleźć skarb.
– Dwa dni szukaliśmy, chodziliśmy z wykrywaczem metalu, ale kobieta niczego nie pamiętała. Przecież zmienił się teren. Tam gdzie był sad, teraz stoją domy, w których żyją ludzie – opowiada emerytowany milicjant.
W Hruszowej pod numerem 100 mieszka pani Jewdokia Falkowicz, kobieta niedawno obchodziła swoje 103 urodziny.
Kiedy Dmitrij Bartosik wspomina o Marii Rodziewiczównie, staruszka o dobrotliwym spojrzeniu od razu się ożywia;
– Ona była pisarką. Chodziłam do niej pracować kiedy podrosłam. Dobra była pani. Nie sroga.
Kobieta wspomina czasy I wojny światowej, gdy została wraz z rodziną wywieziona do Kazania, zabójstwo cara Mikołaja, jak po rewolucji bolszewickiej nagle zapanował straszliwy głód, wreszcie jak po powrocie z tułaczki do rodzinnej wioski, wszyscy szybko przekonali się kim są bolszewicy. Tylko na pytanie jak się nazywa obecny „car”, pani Jewdokia nie potrafi odpowiedzieć.
Na dzisiejszej Białorusi Maria Rodziewicz nie jest tak popularna jak w Polsce. Choć dzięki lokalnym miłośnikom historii, takim jak pani Nina Marczuk, która z niezwykłą starannością zbiera wszystkie informacje dotyczące historii okolic Kobrynia, pamięć o autorce „Dewajtis” przetrwała.
Maria Rodziewiczówna urodziła się w 1864 roku. Już 30 dni po jej narodzinach, matka musiała ją pozostawić na wychowanie u swojej kuzynki. Rodzice Marii, za pomoc udzieloną powstańcom styczniowym zostali skazani na konfiskatę rodzinnego majątku i zesłanie na Syberię. Oboje współpracowali z Romualdem Trauguttem.
W roku 1937 Rodziewiczówna obchodziła 50-lecie pracy pisarskiej. Mieszkańcy Hruszowej i pobliskiego Horodca podarowali „Pani na Hruszowej” dzwon kościelny, który zawisł na dzwonnicy w Horodcu i został nazwany imieniem „Maria”.
Na nim wygrawerowana dedykacja: „Marii Rodziewicz – wdzięczni parafianie Horodeccy”. Na czaszy dzwonu tekst – „Ducha żarem, serca miłosierdziem, hojną ofiarnością, mocą żywego i pisanego słowa służyła sprawie Bożej i umiłowanej Polskiej Macierzy. Dzwonie, dzwoń! Głoś wieczną pamięć zasługi.” Historia dzwonu jest dość ciekawa. Przetrwał on wojnę, okupację. W latach 60 –tych został zdjęty z dzwonnicy i przeniesiony do piwnicy szkolnej, gdzie zapomniany przez wszystkich przeleżał do lat 70-tych, do czasu gdy zabrał go szef kobryńskiego komitetu wykonawczego…. Przez wiele lat jego los był nieznany.
Dzwon „Maria”, ciągle z wyraźną dedykacją znajduje się w bunkrze-mauzoleum poświęconym matkom żołnierzy radzieckich poległych w wojnie w Afganistanie, na tzw. Wyspie Płaczu w centrum Mińska.
Tyle szczęścia nie miał kościół w Horodcu, którym opiekowała się Maria Rodziewiczówna. Jak napisał autor, wiele widziałem ruin świątyń, ale żeby zupełnie nie pozostał żaden ślad…. W latach 60-tych odbywała się budowa szkoły. Mury kościoła zostały wmurowane w szkołę, a mogiły znajdujące się obok kościoła zostały zniszczone.
Po kościele nie pozostał nawet mały ślad…
Maria Rodziewiczówna z Hruszowej wyjechała w październiku 1939 roku. Od 1940 roku zamieszkała w Warszawie , gdzie przeżyła Powstanie Warszawskie. Zmarła już po ewakuacji stolicy. Jej grób znajduje się w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.
Kresy24.pl
7 komentarzy
wiktor
19 września 2013 o 12:32Pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Była córką Henryka Rodziewicza herbu Łuk i Amelii z Kurzenieckich. Rodzice Marii za pomoc udzieloną powstańcom styczniowym (przechowywanie broni) zostali skazani na konfiskatę rodzinnego majątku Pieniucha w Wołkowyskiem i zesłanie na Syberię. Matce będącej wówczas w ciąży z Marią, zezwolono na urodzenie dziecka i późniejszy o kilka miesięcy wyjazd opłaconym przez nią powozem.
wiktor
19 września 2013 o 12:33http://foto.volkovysk.by/karpyza-2/penyuxi-dom-gde-rodilas-mariya-rodevich.html
Tropiciel
26 lutego 2014 o 11:15Czy jest możliwe wykonanie fotografii dzwonu „Maria” w mauzoleum na Wyspie Płaczu?
sanator
28 kwietnia 2014 o 22:00Właściwym pytaniem byłoby, czy jest możliwe odzyskanie dzwonu „Maria” przecież to zagrabiony skarb polskiego dziedzictwa kulturalnego. Przy obecnej władzy niestety niemożliwy do zrealizowania. Szkoda tamtego kresowego świata, szkoda również że polskie instytucje nie dbają o te nieliczne po nim materialne pamiątki.
Leszek Rodziewicz
29 lipca 2015 o 22:20Dzwon zostanie wydobyty z Mauzoleum Żołnierzy Białoruskich, którzy polegli w Afganistanie. W odpowiedzi na starania Stowarzyszenia Rodu Rodziewiczów Dzwon”MARIA” zostanie wymieniony na taki sam dzwon ale z inskrypcją po białorusku czczącą żołnierzy białoruskich. Zgodnie z wolą władz białoruskich ma być on przeznaczony dla kościoła w Horodźcu.
Tropiciel
21 listopada 2015 o 10:32Wspaniała wiadomość! Wielkie dzięki za ciche, a skuteczne działanie.
Tropiciel
21 listopada 2015 o 11:29Przepraszam za refleks szachisty, ale nie znam Białorusi, a tymczasem okazuje się, że na Białorusi miejscowości o nazwie Horodziec (obecnie Łużki) jest kilka.
Jest też Horodziec w dawnym woj. poleskim, obecnie na Ukrainie (woj. wołyńskie).
Czy mógłby pan napisać o który Horodziec chodzi?
Ten z dworem Platterów na Szarkowszczyźnie, czy jakiś inny?
Jest też Horodziec z polskim cmentarzem wojennym z 1920 roku:
https://www.youtube.com/watch?v=wXfeTBmELZY
Bardzo proszę o więcej informacji, także na temat kościoła, do którego ma być przeniesiony dzwon Maria.