Należy skorzystać z nieuniknionej katastrofy eurointegracji w dotychczasowym duchu po to, by wdrożyć delikatnie poprawiony projekt Intermarium – pisze w „Teologii Politycznej Co Tydzień” Dominik Szczęsny-Kostanecki, red. naczelny Portalu Kresy24.pl.
Bezpośrednim powodem napisania niniejszego artykułu była nieco żartobliwa mapa polityczna Europy w 2022 roku opublikowana przez opiniotwórczy Guardian – co ważne w kontekście Brexitu – w roku 2012, i na nowo przypomniana po brytyjskim referendum. Ujmując rzecz syntetycznie przerzucała ona dość swobodnie – ale nie bez przyzwoitej znajomości historii Starego Kontynentu – mosty z przeszłości w przyszłość, sugerując, że niepowodzenie integracji europejskiej nie spowoduje ucieczki do przodu – próby zbudowania innego „nowego”, ale nawrót ku politycznym tradycjom, niekiedy zupełnie świeżym, innym razem całkiem zamierzchłym, przy czym stara Unia w dzisiejszym kształcie geograficznym zostałaby zastąpiona przez szereg federacji – to chyba najbezpieczniejsze słowo – znoszących dotychczasowe linie podziału administracyjnego – zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. I tak na przykład rozkład unijnej konstelacji w Skandynawii sprokurowałby powrót do tradycji Unii Kalmarskiej (która rozpadła się prawie 500 lat temu) i – co się z tym wiąże – zniósłby formalną granicę między Norwegią z jednej strony, a Danią, Szwecją i Finlandią z drugiej. Atrofia tej samej Unii wywołałaby też – wedle mapy – ciekawe ruchy na Półwyspie Iberyjskim, przy czym nie chodzi tylko o emancypację Katalonii, co oczywiste, ale również o utworzenie nowego państwa pod nazwą Portugalicia, złożonego, jak sama nazwa wskazuje, z Portugalii i Galicji (rzecz jasna nie tej habsburskiej).
Oczywiście można by uznać całą sprawę li tylko za swego rodzaju ćwiczenie intelektualne – ćwiczenie z logiki historycznej, używając słów Andrzeja Ledera – i tym samym zamknąć sprawę. Co jednak jeśli te projekty mini-federacji przynajmniej w części są realne? Wtedy, jak sądzę, warto im się przyjrzeć. Warto również dlatego, żeby pomóc ewentualnym budowniczym takich struktur ocenić szanse ich przetrwania.
Na umownie rozumianej prawicy w Polsce panuje obecnie konsensus co do tego, że projekt federacji europejskiej poniósł klęskę, przy czym nie ma zgody, co do określenia jej źródeł. Jedni wskazywać będą piękno pierwotnego projektu Schumanna i Moneta, wynaturzonego przez kastę eurobiurokratów, którzy odebrali Unię obywatelom, tworząc koszmarny gąszcz nikomu niepotrzebnych regulacji i przepisów. Inni dowodzić będą, że przyczyn niepowodzenia szukać należy już w latach 50., kiedy powołano do życia post-arystokratyczną grupę prawników, kontrolujących procesy demokratyczne w państwach Zachodu (i tworzącym się superpaństwie europejskim), samemu natomiast będących wyjętymi spod jakiejkolwiek demokratycznej kontroli.
W moim odczuciu jest jeszcze jeden powód, który chyba ze względów psychologicznych nie bywa szeroko dopuszczany do polskiej świadomości: poszerzenie UE z roku 2004 jako początek końca. Przypomnijmy, że największe w dziejach (terytorialne, ludnościowe) powiększenie wspólnoty wprowadziło w unijny krwioobieg ok. 100 milionów zupełnie nowych ludzi. Ludzi postrzeganych jako ubodzy kuzyni, domagający się partycypacji w dobrobycie, ale jednocześnie stanowiący zagrożenie dla własnych obywateli na rynku pracy, co dobitnie pokazała kampania wykorzystująca polskiego hydraulika jako argument przeciwko unijnej konstytucji. Rzecz miała miejsce w roku 2005, przez co można ją traktować jako nierozerwalną genetycznie z przyłączeniem do Wspólnoty 10 krajów zaledwie rok wcześniej. Z drugiej strony zdecydowaną większość nowych wówczas krajów (demograficznie rzecz ujmując była to w ogóle większość przytłaczająca) stanowiły dawne KDL-e. Co z jednej strony warunkowało zupełnie inne niż na Zachodzie podejście do Rosji, ale również większą predylekcję do nieufności wobec tworzenia federacji, jaką de facto był Blok Wschodni.
Im bardziej stara Unia (umowne nazwijmy ją dawnym imieniem Wspólnoty Węgla i Stali) będzie uciekać do przodu, tym bardziej Europa Wschodnia będzie próbowała hamować rozpędzający się pociąg. Cudów nie ma: będzie musiało dojść do rozwodu. Prawdopodobnie będzie on tak samo aksamitny jak ten między UE a Wielką Brytanią. Na Węgrzech czy na Polsce nie będzie ciążyć odium twórcy precedensu. Być może zresztą Polska i Węgry jako enfants terribles zostaną delikatne wypchnięte z europejskiego klubu euro-entuzjastycznych zwolenników dobrego geszeftu naftowego z Rosją.
Tu pojawia się kwestia zasadnicza dla Polski. Czy winna ona przeorientować swoją politykę, by na powrót stać się europejskim czempionem Europy wschodniej, licząc na to, że dzięki temu zwiększy swoją pozycję negocjacyjną w rozmowach ze Wspólnotą Węgla i Stali? Nie wydaje się, żeby to był dobry pomysł. Role pomału zaczynają się odwracać i co raz bardziej to Unia jest brzydką panną na wydaniu, by przytoczyć słowa Władysława Bartoszewskiego. Pogubiona, duszona pętami rozlicznych regulacji, coraz mniej demokratyczna, wobec czego coraz mniej rozpoznawana jako swoja przez swych mieszkańców, naszpikowana niepoddającymi się akulturacji muzułmanami, opętana własną ideologią, która, mając być bronią przeciw konserwatywnemu (tradycjonalistycznemu) myśleniu, stała się upuszczonym we własnych szeregach granatem… Unia co chwila wstrząsana zamachami, pochłaniającymi 100-200 ofiar, życie w ciągłym strachu – nie wiadomo czy bardziej przed muzułmańskim zagrożeniem, czy przed popełnieniem myślozbrodni politycznej niepoprawności.
Polska powinna tedy wystąpić z własnym projektem politycznym i, jak się wydaje, taki projekt jest – w ramowym sensie – gotowy. To projekt Międzymorza, który w nieodległej przeszłości był szeroko dyskutowany na łamach Teologii Politycznej, wobec czego autor niniejszego tekstu czuje się zwolniony z obowiązku opisywania go od podstaw.
Co ciekawe, owa polityczna mapa Europy w 2022 roku, o której była mowa na początku tekstu, zawiera tenże projekt Intermarium. Oto od zatoki Fińskiej na północy po Chorwację i Bułgarię – z wyłączeniem Węgier – na południu rozciąga się (kon)federacja nazwana przez autora Unią Europejską. Rzecz jasna schlebia polskiej miłości własnej myśl, że z brytyjskiego punktu widzenia takie państwa, jak Polska czy Ukraina lepiej dziś stosują etykę protestancką w praktyce, niż protestancka de iure Holandia, czy Szwecja, ale chyba chodzi tu o coś więcej. O ile bowiem autor mapy nazywa to, czemu roboczo nadałem tytuł Wspólnoty Węgla i Stali, państwem Merkelreich – trafnie wskazując hegemoniczne ciągoty Niemiec z jednej strony i autorytaryzm sterników niemieckiego państwa z drugiej, Międzymorze posiadałoby nad swoim sąsiadem tę przewagę moralną, że nawet wyróżniająca się na tle innych podmiotów Intemrarium siła Polski – przede wszystkim ekonomiczna – może zostać zbalansowana przez potencjał gospodarczy Ukrainy i Rumunii. Ale znowu jest w tym chyba coś jeszcze. Nie podobna dojść bez odbycia rozmowy z autorem mapy, na ile świadomie, a na ile intuicyjnie, ale jednak założył on, że Polska w Międzymorzu nie będzie dążyć do bezwzględnej hegemonii, ponieważ… nie leży to ani w naturze Polaków, ani w polskiej tradycji politycznej – nawet tej najbardziej zamaszystej, piłsudczykowskiej. Polska w tym układzie mogłaby co najwyżej odgrywać rolę primus inter pares.
Na koniec dodajmy jeszcze i to, że jakkolwiek federacja europejska zdaje się walić w gruzy, o tyle są federacje, które albo się sprawdzają, albo sprawdzały się długo. Tym, co zdaje się przesądzać o ich trwałości jest (oprócz siły militarnej) pewna pozornie wykluczająca się zależność między maksymalną siłą oddziaływania kulturowego centrum a maksymalną swobodą polityczną peryferii, tak jak to miało miejsce w I Rzeczpospolitej. Przy czym owo Intemarium – Trójkąt ABC (Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne) musiałoby składać się formalnie z takiej liczby podmiotów – jak ma to miejsce w USA – ile państw umówiłoby się na jego tworzenie. Nie wolno powtórzyć błędu spóźnionej Ugody Hadziackiej, która dopiero w 1658 powołała do życia Rzeczpospolitą trójczłonową – polsko-litewsko-ruską. Cały dramat polegał na tym, że to wielkie polityczne porozumienie zostało podpisane już po tym, jak powstanie Chmielnickiego wykopało przepaść między braćmi Rzeplitami.
Niekoniecznie – choć zabrzmi to, co najmniej jak heterodoksja dla polskiego ucha – widziałbym w nowym, post-piłsudczykowskim Międzymorzu Węgrów. Pierwszy powód jest najboleśniej pragmatyczny: za Węgrami nie przepadają ani Słowacy, ani Chorwaci, ani Rumuni, ani Ukraińcy. Trochę za dużo tych narodów. Kongres słowiański w Pradze w roku 1848 okazał się nieporozumieniem między innymi dlatego, że skrajnie odmienny stosunek do Madziarów prezentowali z jednej strony Polacy, z drugiej chociażby właśnie Chorwaci. Drugi powód jest natury moralnej: nie może być zgody na pokątne interesy z Moskwą – a takie ostatnio prowadził Viktor Orban – kosztem polityki ekonomicznej, czy wręcz aksjologicznej Międzymorza wobec Kremla.
Najbardziej ambitnym zadaniem w kontekście poszerzenia zasięgu Międzymorza byłoby oczywiście pozyskanie Białorusi. Zadanie to jawi się jako szalenie ważne ze względów historycznych (to tam biło serce Wielkiego Księstwa Litewskiego) oraz geopolitycznych – odsuwałoby zagrożenie rosyjskie z linii Bugu na linię Dniepru – a to, jak sądzę, zawsze warte jest wysiłku. Dodatkowym plusem byłoby powiększenie ludności Intermarium o dodatkowe kilkanaście milionów osób, co z kolei pozwoliłoby na uzyskanie zauważalnej przewagi demograficznej nad FR.
Nauczeni doświadczeniem Unii Europejskiej politycy Intermarium prawdopodobnie nie ulegliby zrodzonej z oświeceniowej pychy pokusie inżynierii społecznej, tak typowej dla Zachodu, przede wszystkim zaś dla Francji i Belgii, w Polsce natomiast, czy w Wielkiej Brytanii wywołującej – czego dowodem Brexit – ledwo hamowaną agresję. Swoją drogą społeczeństwa państw, które stworzyłyby (kon)federację międzymorską żyją w dużej mierze w sposób tradycyjny, a horyzont problemów dnia codziennego wyznacza tam często konieczność pracy na dwóch etatach, by zapewnić dzieciom wykształcenie, nie zaś walka o prawa mniejszości seksualnych.
Zachęcamy do komentowania materiału na naszym oficjalnym fanpage’u: https://www.facebook.com/semperkresy/
Krey24.pl/Jagiellonia.org za: Dominik Szczęsny-Kostanecki w teologiapolityczna.pl
27 komentarzy
rhezus
14 września 2016 o 17:10Na tej mapie jest jakaś nowa Alaska.
Darek
14 września 2016 o 20:07Nie nowa Alaska lecz terytorium będace jej częścią. Najwidoczniej autor mapki uznał, że Alaska nie będzie częscią USA.
Pafnucy
16 września 2016 o 14:32Tu jest ciekawy artykuł o tej paranoi „nędzymorza” i antyrosyjskich „patriotach”. Bardzo ciekawe spojrzenie. http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/skalski-rafal-ziemkiewicz-myli-sie-w-ocenie-wspolczesnej-rosji
Piotr
14 września 2016 o 19:59Miejmy nadzieję, że uda się utworzyć Międzymorze. Na UE i NATO nie mamy co za bardzo liczyć, a jeśli by nam się to udało było by bezpieczniej dla wszystkich państw Międzymorza.
Trzymam kciuki !
RON
12 października 2017 o 03:23To jest przede wszystkim gwarancja istnienia takich Państw w późniejszym czasie.
Darek
14 września 2016 o 20:06Nieźle się uśmiałem widząc tę mapkę. Tym bardziej, że niedawno kandydat na prezydenta Austrii wyraził zainteresowanie uczestnictwem w grupie Wyszehradzkiej. Tuż przed tą deklaracją policzyłem, że razem z Austrią mielibyśmy znacznie większy PKB niz Rosja a to tylko 5 niedużych panstw.
CO do tekstu to analiza mozliwości Międzymoża powinna opierac się na starym dobrym Konecznym. Nie da się zbudować trwałego związku między różnymi cywilizacjami. Właśnie dlatego w I RP mielismy większe problemy ze słowiańskimi mieszkańcami Ukrainy niz Bałtami ze Żmudzi. Po prostu pierwszym było znacznie bliżej cywilizacji turańskiej niż łacińskiej. Gdy przeanalizuje się państwa naszego regionu pod względem przynalezności do kregu cywilizacyjnego to Austria z Wyszehradem oraz Rumunią pasują do siebie. Do tego Słowenia i Chorwacja na południu oraz Bałtowie z Białorusią na północy. Tym co odróżnia naszą cywilizację łacińską od bizantyjskiej jest stosunek do państwa i religii. Niemcy i skandynawowie jako protestanci uznają pelne podporządkowanie kościoła interesom państwa (dot. także porewolucyjnej Francji). Z kolei to jest rozumiane jako silna władza CENTRALNA czyli de facto kościół jest na smyczy cezara! U nas jest inaczej i nazwa RZECZPOSPOLITA doskonale oddaje istotę sprawy – rzecz wspólna, NASZA. Dot. to tak samo państwa jak i kościoła – wspólna czyli taka gdzie władza SLUZY narodowi (kościelna wiernym). To pokazuje iż nowy byt polityczny nie może przypominać UE ktora przekształciła się w bizancjum bis, to jest całkowicie obce cywilizacji łacińskiej.
Pafnucy
16 września 2016 o 14:28Feliks Koneczny i Roman Dmowski zamiast tej politycznej głupoty wyrwanej z oderwanego od rzeczywistości romantyzmu. Niestety dominuje polskie chciejstwo zamiast realizmu politycznego.
Uriel
17 września 2016 o 18:16Trochę nie dokładnie czytałeś Konecznego.
Problemem nie było to, że Polska posiadała Turańską Ukrainę, tylko to, że tą Turańską Ukrainę chciała Polska asymilować, a że z próby syntezy dwóch cywilizacji prowadzą do podporządkowaniu się wyższej cywilizacji do niższej, tym samym Łacińska Polska asymilowała się do Turańskiej Ukrainy. Koneczny za błędne projekty uważał takie jak rzeczy jak Unia Brzeska, czyli wzbogacanie zacofanego obrządku prawosławny myślą łacińską, bez Unii Brzeskiej to dzisiejsza Ukraina byłaby krajem Katolickim.
Najważniejsze jest wyznaczenie celu dążenia do jednej cywilizacji. A że Łacińska jest najlepsze to rozumie się przez samo przez się że Międzymorze powinno stać się nową ostoja cywilizacji Łacińskiej(która jest dziś w opłakanym stanie, co daje skutki w opłakanym stanie kontynentu Europejskiego), różniąc się tym samym od Bizantyjskiego Zachodu i Turańskiego Wschodu.. Nie istnieją kraje o cywilizacji całkowicie czystej i o cywilizacji niezmiennej. Przeto tworzenie cywilizacji Łacińskiej polega na rugowaniu Bizantynizmu i Turańskości.
andy
14 września 2016 o 20:10To wszystko to zwykłe pitolenie!!!
cherrish
14 września 2016 o 22:04„Drugi powód jest natury moralnej: nie może być zgody na pokątne interesy z Moskwą – a takie ostatnio prowadził Viktor Orban” A tak zapytam z czystej ciekawości, umizgi Fico do Putina Panu Redaktorowi nie przeszkadzają? Bo Słowaków w projekcie widzi. Węgrów nie lubią? A zastanowił się Pan Redaktor dlaczego? Kassa, Kolozsvár, Ungvár, Újvidék, Brassó, Szabadka, Pozsony, Munkács, Brassó, wymieniać dalej? Bo jak dla mnie powód jest jasny.
Pafnucy
16 września 2016 o 14:17100% racja.
miki
14 września 2016 o 23:39Tytuł artykułu jest niezwykle trafny. W historii zawsze tak jest iż upadek jednego tworu powoduje powstanie następnego w jego miejsce, zresztą nie tylko w historii bo w przyrodzie również. Gdyby UE była silna gospodarczo , politycznie i najlepiej jeszcze militarnie nikomu po głowie nie chodziłyby zmiany, ale tak nie jest… i mniejsza już o przyczyny. W ogóle to żyjemy w niezmiernie ciekawych czasach. UE rozpada się ,a BREXIT jest tego najlepszym dowodem. Tak w ogóle to gdyby nie korzyści ze wspólnego handlu już by tej UE nie było.Moim zdaniem problemem w UE nie jest Grecja czy inne kraje południa tylko Niemcy które chcą robić wszystko na swoja modłę w krajach które nie mają tej kultury pracy i poziomu rozwoju a tego się po prostu nie da, przynajmniej w ten sposób.Efekt znamy-kłopoty gospodarcze i ogromne zadłużenie krajów południe i tym samym całej UE. Ale to sa geny. Niemcy nie potrafią robić czegoś współnie, to państwo agresor nie mogące się oprzeć wprowadzaniu swojego porządku. Jedyne co trzyma inne kraje przy Niemcach to kasa, wiara że przyjdą im z pomocą. Ale tu będzie niebawem niespodzianka i to wielka bo Włochom nie przyjdą, nie dadzą rady nawet ci silni gospodarczo Niemcy….. Z drugiej strony mamy Rosję też kraj agresor, ale Rosję już wszyscy rozszyfrowali ostatnio za sprawą jej samej zresztą 🙂 Rosja też ma kłopoty i to duże, bardzo duże, które wyjdą na jaw po wyborach-ostre cięcia wszystkiego, nie będzie zmiłuj bo z pustego i Salomon nie naleje. Rodzi sie więc miejsce na mapie Europy. A co może przyciągać pozostałe kraje? Odpowiedź jest banalna-normalność i szybszy rozwój , bo tego brakuje w samej UE jak i w Rosji. I powstanie nowego tworu to tylko kwestia czasu,a nastąpi to tym szybciej im większe problemy będzie miała UE i im słabsza będzie Rosja. A kto temu może przewodzić? Nie zawładnąć bo to nie o to chodzi zresztą nikt się na to nie zgodzi ale przewodzić? Jest tylko jeden taki kraj 🙂 🙂 🙂 do roboty!!! Oczywiście nie nastąpi to w mgnieniu oka. Najpierw nas wyeksmitują na obrzeża UE, aby nas wstawić do kąta. Zabiorą też jakieś środki aby nas ubodło. Ale nie należy się zrażać tylko robić swoje i czekać aż pierdyknie………….
el putlero
15 września 2016 o 09:26science fiction
Piotr
15 września 2016 o 13:03Podoba mi się ta koncepcja. Europa Ojczyzn i Państwo Europejskie to dwie racjonalne koncepcje podziału Europy. Jeszcze bardziej podoba mi się optymistyczna wizja świata przedstawiona na tej mapie. Trzeba jednak pamiętać, że całość będzie spięta w jedną Unię Europejską znacznie poszerzoną. PE będzie zarządzone dość sprawnie na wzór USA. Europa Ojczyzn będzie debatowała, uzgadniała, wetowała czyli będzie mniej więcej to co obecnie. Rosja, Turcja będą wspólnie z Państwem Europejskim rozgrywała skłócony świat środkowo-wschodniej Europy. Austria, Czechy, Chorwacja będą taką piątą kolumną Państwa Europejskiego w Europie Ojczyzn. A i tak kontrola nad całością będzie należała do rynków czyli ponadnarodowych technokratycznych elit.
Są też inne bardzo pesymistyczny wizje na przykład taka, że Europa w ogóle nie będzie się nadawała do życia, podobnie jak Bliski Wschód.
Barnaba
15 września 2016 o 21:34To jest dobry tekst:
Rzecz jasna schlebia polskiej miłości własnej myśl, że z brytyjskiego punktu widzenia takie państwa, jak Polska czy Ukraina lepiej dziś stosują etykę protestancką w praktyce, niż protestancka de iure Holandia, czy Szwecja, ale chyba chodzi tu o coś więcej.
Zdecydowanie lepiej niż Polakom wychodzi stosowanie etyki protestanckiej Ukraińcom: pijaństwo i złodziejstwo to czysta kwintesencja tej etyki. I jeszcze część Kresów okupują z nadania Stalina. Widać że autor nie zna etyki protestanckiej lub Ukraińców.
jubus
17 września 2016 o 09:20Polska w duchu protestanckim? Dobrze by było, ale ja na to nie liczę. U nas rządzi liberalizm, liberalny socjalizm, tudzież liberalizm konserwatywny, zwany korwinizmem.
Protestantyzm stawia na wspólnotę, a jak pokazuje sytuacja w Polsce, wspólnota narodowa pojawia się dopiero pod obcą okupacją. Tyle, że taką okupacje, unijno-natowską nie ma, a konflikty jak były, tak są.
jubus
17 września 2016 o 09:23Najbardziej śmieszy mnie mieszanie pojęć, o których ludzie nie mają pojęcia. Podstawą protestantyzmu, tak jak chrześcijaństwa w ogóle jest korporacjonizm. A pan, wielokrotnie już pokazał ostatnio, że myli protestantyzm z komunizmem. Dlaczego pisze pan o protestantyzmie, skoro jest on z założenia antykapitalistyczny i antyliberalny. Trudno naprawdę znaleźć kraje „prawdziwie protestanckie”, ja bym szukał w Finlandii i na Islandii, resztek tego myślenia. No, może w niektórych stanach USA, ale i tak to bardziej malowani protestanci niż prawdziwi chrześcijanie-korporacjoniści.
Pafnucy
16 września 2016 o 14:08Sapkowski po przeczytaniu tego artykułu będzie zachwycony. Takiego fantasy nawet on nie jest w stanie sam wymyślić. Sojusz z bandycką, banderowską upainą i żmudzkimi szaulisami ??? Jeszcze bez Węgrów bo robią interesy z Rosją ??? Redaktor zdziwiony że Węgrów nie lubią uapińcy, Rumuni czy Słowacy ??? Przecież to wszystko to beneficjenci rozbioru i tragedii Węgier. Żadnego „nędzymorza” nie będzie. Za dużo różnic nie do przejścia. Tylko Silna Polska Narodowa. Państwo nie musi mieć miliona kilometrów żeby było silne.
jubus
17 września 2016 o 09:15O jakim rozbiorze Węgier mówisz? Śmiesz przywoływać tutaj nacjonalizm?
Węgry mają obecnie granice takie, na jakie zasługują, chociaż Słowacy czy Serbowie mogliby im trochę oddać. Węgry to wrzód na tyłku Europy Środkowej. Rumunia, faktycznie naszym najwierniejszym przyjacielem w tej części świata.
Polska Narodowa ma być krajem w granicach etnicznych, podobnie jak każdy inny kraj w Europie i na świecie. A to oznacza, że na Wschodzie, jedynie o Wilno możemy się starać, o Lwowie czy Grodnie możemy zapomnieć.
jubus
17 września 2016 o 09:17Węgry historycznie to nie tylko „bratanek”, ale także i śmiertelny wróg. Żeby to wiedzieć, trzeba znać historię, a z tym, niestety w tym śmiechu wartym kraju zwanym Neo-PRLem, jest problem i to poważny.
Dmowski tak, Konieczny już nie, bo to katolicki oszołom, Dmowski dopiero na łożu śmierci przyjął chrześcijaństwo od którego przez całe życie stronił. Myśl narodowa Stachniuka i Dmowskiego, zamiast katolicko-prawicowego oszołomstwa, niczym nie różniącego się od banderyzmu.
SyøTroll
16 września 2016 o 21:24Unia Europejska z Kosovem, ale bez BiH-u ? Ale jaja.
Orlando
23 maja 2017 o 22:25Czechy też tu się nie nadają. Od początku swej historii znajdowały się w strefie wpływów niemieckich jako jeden z „Reichów” i to jest chyba nie do przełamania. Zdaje się, że nigdy nie dostali korony królewskiej z ręki papieża lecz zawsze z ręki cesarza niemieckiego. Gwoli prawdy mieli jeden epizod niezależności, kiedy równo łomotali wrogów; to czas husytyzmu.
krzysztof
28 maja 2017 o 18:19Nie będzie żadnego trói morza,będą dwa bloki.
Ukraina,Białoruś,Mołdawia,Gruzja i jeszcze ktoś.Będzie
drugi blok V4,Ukraińcy nie będą budować z nami żadnego
sojuszu.
Im są potrzebni użyteczni idioci,tak jak my,niestety,
zresztą już to robią:https://www.youtube.com/watch?v=8sPxLxqNgcA
jubus
16 czerwca 2017 o 10:26Nie będzie żadnego V4, co najwyżej Słowacja. Czesi i Węgrzy to nie żadni przyjaciele, ani sojusznicy.
RON
12 października 2017 o 03:31Tych ostatnich bym nie skreślał. Ale na Słowaków należy uważać. Czesi raczej neutralni jeśli o V4 chodzi.
krzysztof
20 czerwca 2017 o 20:24Nie z Białorusią a tym bardziej z Ukrainą, oni nie są
zainteresowani.
Ich jedyne zainteresowanie to wyrwać kasy ile się da
i od kogo się da.
olek
30 czerwca 2018 o 07:27zajmijcie się wzmacnianiem gospodarki Polskiej a nie „pitoleniem” i „p….m po próżnicy”