Kredyt zaufania, jakim obdarzył białoruskie władze Zachód tuż po wybuchu rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, okazał się nie na tyle duży, jak się początkowo wydawało. A w sferze militarno-politycznej nie było go wcale – pisze znany ukraińsko-rosyjski komentator polityczny Andriej Porotnikow na portalu belaruspartisan.by
„Porozumienia z Mińska i zapewnienie platformy negocjacyjnej ws. Donbasu stały się szczytowym momentem dla białoruskich władz, przynajmniej na przestrzeni ostatnich 10 lat. Wydawało się, że rozwój stosunków między Białorusią a Zachodem zmierza w dobrą stronę, a zmiany (może nie błyskawicznie) stopniowo nastąpią.
Politolodzy prześcigali się w tworzeniu nowych definicji białoruskiej polityki zagranicznej (neutralność sytuacyjna, de facto neutralność itp.). Niestety, na obecną chwilę optymizm wydaje się coraz mniej uzasadniony, a stosunki Białorusi ze Stanami Zjednoczonymi i Europą sięgnęły „szklanego sufitu”. A z Ukrainą, co gorsze, są bliskie konfrontacji.
K woli sprawiedliwości należy zauważyć, że obecna sytuacja wynika z winy wszystkich stron. Zachód i Ukraina zignorowały charakter białoruskich władz, ich absolutną niechęć do porozumienia w sprawie wewnętrznych problemów politycznych i nieprzygotowanie do powzięcia drastycznych kroków, mających na celu zdystansowanie się od Rosji.
Tymczasem władze białoruskie wyolbrzymiają swoją rolę w polityce regionalnej i mają wysokie oczekiwania dotyczące współpracy z Zachodem, sądząc, że dialog polityczny zostanie szybko przekształcony w zakrojone na ogromnżą skalę wsparcie finansowe i gospodarcze. Oczywiście na warunkach oficjalnego Mińska.
Jednocześnie wszyscy jednogłośnie ignorują dzielące ich różnice w kulturze politycznej i podejście do swoich wartości.
Ukraina, w obliczu rosyjskiej agresji, naiwnie sądziła, że oto ona ma wyłączność na prawdę, która zagwarantuje jej bezwarunkowe wsparcie ze strony innych krajów. A przede wszystkim sąsiadów, którzy sami mogą stać się obiektami rosyjskiej presji.
Kiedy okazało się, że oficjalny Mińsk nie ma nic przeciwko temu by przysiąść na „ukraińskim krześle”, nie schodząc z „rosyjskiego”, w Kijowie frustracja przerodziła się niemalże w gniew. Współpraca w zakresie bezpieczeństwa radykalnie się skurczyła. Cały szereg przypadków świadczy o tym, że organy ścigania obu państw podjęły otwartą konfrontację (dzięki Bogu, tylko propagandowo i politycznie) ze swoimi kolegami po drugiej stronie granicy. „Skandal szpiegowski” jest tylko częścią większego procesu.
Sytuacja przybrała charakter absurdu: już nawet ukraińskich ekspertów coraz trudniej jest wyciągnąć do Mińska, ponieważ są przekonani, że rosyjskie służby specjalne całkowicie kontrolują białoruskie siły bezpieczeństwa.
Zachód z jakiegoś powodu był przekonany, że groźba rosyjskiej agresji przeraziłaby Aleksandra Łukaszenkę tak bardzo, że zgodzi się on nie tylko na reformy gospodarcze, ale także polityczne. Niektórzy na Zachodzie ogłosili już nawet białoruskiego przywódcę nowym Tito.
Gospodarkę zostawmy ekonomistom. Źle się dzieje w polityce: władze przykręcają śrubę, przynajmniej do wyborów parlamentarnych, ta taktyka będzie kontynuowana. A sposób, w jaki zostały przeprowadzone ostatnie wybory do rad lokalnych, gdzie nie pojawił się choćby jeden kandydat, który nie byłby kontrolowany przez władze, wywołał zaskoczenie i rozczarowanie na Zachodzie.
Oficjalny Mińsk tradycyjnie oczekiwał uwielbienia, szacunku i dużo pieniędzy, ignorując oczekiwania partnerów i fakt, że kwestie wartości (prawa człowieka-red.) z zachodniej polityki nie zniknęły. Tak, zostały odsunięte na plan drugi, by pozwolić białoruskim władzom zliberalizować się na tyle, na ile są na tę liberalizację gotowe. Ale okazało się, że nie są gotowe. I tu niektórzy w Brukseli poczuli się oszukani.
Stany Zjednoczone nie mają żadnej strategii dla Białorusi. Zainteresowanie Waszyngtonu Białorusią wiąże się wyłącznie ze zobowiązaniami USA wobec sojuszników w sprawie bezpieczeństwa w naszym regionie. W prywatnej rozmowie jeden z amerykańskich urzędników powiedział mi, że w Stanach Zjednoczonych Białoruś traktowana jest kraj za który odpowiedzialność ponosi Rosja. I nie chodzi o strefę wpływów Rosji, ale o jej odpowiedzialność.
Najważniejszym wyznacznikiem zaufania między krajami jest kwestia bezpieczeństwa, w szczególności jego wymiar militarno-polityczny. A tu stagnacja: Zachód i Ukraina nie wykazują gotowości do rozszerzenia dialogu z Białorusią, uznając białoruską armię za część rosyjskiej machiny wojskowej. A oficjalny Mińsk w kuluarach NATO nazywany jest „koniem trojańskim” Moskwy.
Białoruś tradycyjnie obwiniana o wszelkie problemy Wilno i Warszawę. Oczywiście zarówno w NATO, jak i w UE decyzje są podejmowane w drodze konsensusu. Ale istnieją również sprawdzone mechanizmy, dzięki którym można osiągnąć ten konsensus, nawet jeśli poszczególne kraje są przeciwne.
Jeśli chodzi o NATO, mogę powiedzieć z pewnością: większość krajów sojuszu nie chce rozszerzać współpracy z Mińskiem. Są wśród nich państwa europejskie, z którymi oficjalny Mińsk ma tradycyjnie dobre stosunki polityczne. Taki oto paradoks”.
Andriej Porotnikow, kierownik projektu BelarusSecurityBlog
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!