Zmarły przed czterema laty ksiądz kardynał Kazimierz Świątek był nie tylko charyzmatycznym duszpasterzem o wybitnych zasługach dla odrodzenia Kościoła katolickiego na Białorusi, ale także – o czym mało kto wie – filmowcem. Mogli się o tym przekonać 23 czerwca goście Domu Spotkań z Historią w Warszawie.
Jego życie naznaczyły dziejowe kataklizmy XX wieku. Przyszedł na świat, gdy przez Europę przetaczała się I wojna światowa, 21 października 1914 r. w estońskim mieście Valga. Ojciec, Jan Świątek zginął w 1919 r. broniąc Wilna przed bolszewikami i został pochowany na cmentarzu wojskowym na Starej Rossie. Mamę, Weronikę wraz z dwoma synami jeszcze w 1917 r. zesłano na Syberię.
Po powrocie zamieszkali w Baranowiczach, gdzie Kazimierz ukończył szkołę powszechną i Gimnazjum im. Tadeusza Rejtana. Na rekolekcjach w Pińsku zainteresował się bliżej postacią bp. Zygmunta Łozińskiego, więzionego przez władze sowieckie pierwszego biskupa diecezji pińskiej. Miało to decydujący wpływ na wybór drogi życiowej chłopca. W 1932 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Pińsku.
Wyświęcony na kapłana w kwietniu 1939 r., rozpoczął pracę duszpasterską w Prużanie na obrzeżach Puszczy Białowieskiej. Podczas okupacji sowieckiej zaangażował się w pracę konspiracyjną, co w kwietniu 1941 r. przypłacił aresztowaniem i osadzeniem w więzieniu NKWD w Brześciu nad Bugiem. Poddany długotrwałemu śledztwu, dostał najwyższy wymiar kary. Z celi śmierci, w której samotnie siedział przez dwa miesiące, uwolnili go mieszkańcy miasta po agresji Niemiec na ZSRR.
Ksiądz Kazimierz Świątek mógł wrócić do Prużany. Wejście Armii Czerwonej w 1944 r. oznaczało dla niego ponowne aresztowanie i uwięzienie. W Mińsku usłyszał wyrok – dziesięć lat łagrów.
Najpierw przez dwa lata pracował przy wyrębie tajgi na Syberii, potem trafił do Workuty. Na krótko. Za zorganizowanie Wigilii Bożego Narodzenia dla współwięźniów wysłano go w tundrę, do budowy łagru w Incie. Mimo zimna, głodu i katorżniczej pracy, przeżył. Uwolniony został po śmierci Stalina, w czerwcu 1954 r. Stanął wówczas przed nieprostym życiowym wyborem. Mógł wyjechać do Polski i osiąść w jakiejś spokojnej parafii.
Zdecydował jednak, że wróci do swoich wiernych, narażając się na kolejne represje i szykany. W Prużanie nie miał już czego szukać, kościół został zamknięty i zamieniony na dom kultury. Przyjechał więc do Pińska i w katedrze zastał grupkę wiernych. Gdy dowiedział się, że nie mają kapłana i od sześciu lat modlą się sami, kładąc na ołtarzu ornat, postanowił zostać. Prawie pół roku trwały formalności, naciskano, by zmienił zawód, grożono następnym łagrem, ale on zastraszyć się nie dał, w końcu wywalczył rejestrację i mógł oficjalnie podjąć pracę duszpasterską.
W rzeczywistości sowieckiej, w ciągłej konfrontacji z polityką ateizmu nie było to łatwe zadanie. W końcu lat osiemdziesiątych, na fali pieriestrojki zapanowała większa swoboda, nastąpił czas przywracania wolności religijnych. W 1988 r. Jan Paweł II mianował proboszcza pińskiego prałatem, rok później wikariuszem generalnym diecezji pińskiej. Był to też czas powstawania polskich organizacji, najpierw stowarzyszeń kulturalno-oświatowych, potem Związku Polaków na Białorusi, w których działalność kapłan mocno się zaangażował.
Wielką zasługą księdza proboszcza Kazimierza Świątka było odnowienie w latach osiemdziesiątych, jako jednej z pierwszych na Białorusi, pińskiej fary – pofranciszkańskiej świątyni pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Wiosną 1991 r. ksiądz Kazimierz Świątek mianowany został arcybiskupem, pierwszym ordynariuszem nowo utworzonej metropolii mińsko-mohylewskiej i administratorem apostolskim diecezji pińskiej.
Wkrótce, w 1994 r. z woli Jana Pawła II został pierwszym kardynałem na Białorusi. Odradzanie Kościoła katolickiego na Białorusi było dla 80-letniego kapłana nie lada wyzwaniem. Trzeba było stworzyć nowe struktury kościelne, zapewnić parafiom duszpasterzy, odbudowywać świątynie, często z całkowitych ruin, przywrócić świetność archikatedrze mińskiej. W 1999 r. kardynał Świątek został pierwszym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Rzymskokatolickiego Białorusi.
Po długich staraniach w końcu udało mu się reaktywować pińskie Międzydiecezjalne Wyższe Seminarium Duchowne. Przywiązany do swojego miasta, mieszkał w Pińsku, w starym drewnianym domku, nieustannie podróżując między Pińskiem i Mińskiem.
Cieszył się wielkim autorytetem i powszechnym szacunkiem. Miarą międzynarodowego uznania były liczne nagrody i odznaczenia. Papież Polak uhonorował go nagrodą „Fidei Testis” (Świadek Wiary), przyznaną przez Instytut im. Pawła VI, polski prezydent Lech Wałęsa Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą, a prezydent Francji Jacques Chirac Legią Honorową, jako „człowieka, który dla obywateli Francji uosabia historię narodu białoruskiego z ostatnich siedemdziesięciu lat”.
Gdy odbierał nagrody i przyciągał uwagę dziennikarzy, bardzo mu zależało, by świat usłyszał nie o nim, a przede wszystkim o Białorusi i białoruskim Kościele.
Był człowiekiem dialogu i porozumienia. Czuł się w obowiązku stać na straży Kościoła powszechnego. Licząc się z realiami, polecił odprawiać nabożeństwa w takim języku, jakiego życzą sobie wierni. Przekonywał: „w duszpasterstwie trzeba używać tego języka, który w danych okolicznościach, w danym regionie jest najbardziej odpowiedni, czyli zrozumiały”.
Miał w sobie tyle sił witalnych, że – wydawało się – będzie żyć wiecznie. Odszedł 21 lipca 2011 r. w Pińsku, w wieku 96 lat, pogrążając w żałobie tysiące wiernych na Białorusi i poza jej granicami. Spoczął w krypcie katedry w swoim ukochanym Pińsku, stolicy Polesia.
Gdy ogląda się album Fidei Testis. Świadek Wiary (Wydawnictwo Księży Pallotynów Apostolicum, Pro Christo, Ząbki – Mińsk 2004), poświęcony kardynałowi Kazimierzowi Świątkowi, tak ciężko doświadczonemu przez sowiecki totalitaryzm, uwagę przykuwa jego twarz, zwykle pogodna, często opromieniona uśmiechem. Nie był postacią pomnikową, nie miał nic w sobie z bohatera, męczennika. On hierarcha purpurat pozostawał człowiekiem niezwykle skromnym.
Pytany, jak to możliwe, że mimo sędziwego wieku ma w sobie tak wiele energii i pogody ducha, odpowiadał, że to syberyjska zsyłka tak go zahartowała. Gdy już jako biskup mińsko-mohylewski został zaproszony do Kraju Krasnojarskiego, witany przez władze z gubernatorem na czele i grupę dziennikarzy, na wstępie nie omieszkał podkreślić, że na Syberii jest trzeci raz w życiu, ale po raz pierwszy z własnej woli.
W Pińsku opowiadają, że kiedy wrócił z zesłania, sąsiadujące z katedrą zabudowania klasztorne zajmowała marynarka radziecka. W dzwonnicy urządzono zakład fryzjerski, a na wewnętrznym dziedzińcu stało popiersie Stalina. Co jakiś czas odnawiano je na brązowo. Kiedyś komendant zastukał i zaproponował księdzu resztki farby, ale ten odpowiedział, że nie wolno mu świątyni malować farbą stalinowską, tylko watykańską.
Gdy powiały inne wiatry, rzeźba znikła, co proboszcz skwapliwie wykorzystał i polecił na tym miejscu postawić Matkę Boską. Lubił żartować. Potrafił na wigilijnym spotkaniu w Ambasadzie RP w Mińsku opowiedzieć jak to, gdy wracał z Rzymu na przejściu granicznym w Terespolu celnicy białoruscy kazali mu otworzyć bagaż, a tam – damskie ciuchy. Tłumaczenie, że to linie lotnicze musiały pomylić walizki, nie zmniejszyły podejrzliwości służb granicznych. Całą tę historię ksiądz kardynał relacjonował z właściwym mu poczuciem humoru.
Wielką pasją kardynała Świątka było filmowanie urokliwej poleskiej przyrody. Jeszcze jako piński proboszcz, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wędrował po miastach, błotach i bezdrożach z amatorską kamerą w ręku. Zrobił dwadzieścia filmów dokumentalnych, w większości poświęconych Polesiu. Następnie, zgodnie z opracowanym wcześniej scenariuszem, do tych filmów tworzył ścieżkę dźwiękową.
Filmy powstawały na dwóch taśmach, na jednej obraz, na drugiej także przez niego zmontowany dźwięk – muzyka, odgłosy przyrody i tekst czytany własnym głosem. Był więc scenarzystą, operatorem, dźwiękowcem i lektorem w jednej osobie. Wszystko powstawało metodami chałupniczymi, przy użyciu amatorskiego sprzętu. Tak stworzył dwa cykle „Czary przyrody” i „Pory roku”, film o ukochanym mieście „Pińsk” oraz wiernym przyjacielu, spanielu Asie.
Swoich filmów nie chciał szerzej udostępniać, zbyt cenił sobie profesjonalizm. Szczęśliwie dał się przekonać, by ich fragmenty włączyć do dokumentalnej trylogii filmowej białoruskiego operatora i reżysera Jurija Goruliowa, a także jej godzinnego skrótu pt. Fidei Testis. Świadek wiary. Pytany, skąd u niego tak wielka wrażliwość na piękno, odpowiadał, że to Bóg w ten sposób zrekompensował mu lata cierpień, głodu i poniewierki.
W roku ubiegłym, w stulecie urodzin księdza kardynała wydawnictwo Pro Christo z Mińska we współpracy z Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie” opublikowało książkę „Polesia czar” zawierającą unikatowy zbiór scenariuszy do filmów dokumentalnych, nakręconych przez księdza Świątka w latach 1968–1986, w opracowaniu Jurija Goruliowa. Do książki dołączono płyty DVD z 17 filmami.
Podczas wieczoru w Domu Spotkań z Historią opowieść o kolejach życia i działalności kardynała, o jego twórczej pasji, zamiłowaniu do kinematografii, a także projekcja wybranych filmów, stały się okazją do wzruszeń, refleksji, wspomnień o człowieku i duszpasterzu wielkiego formatu, jakim bez wątpienia był – tak mocno związany z Polesiem – ksiądz kardynał Kazimierz Świątek.
Ewa Ziółkowska
Tekst ukazał się w nr 13 Kuriera Galicyjskiego (233) 17 lipca – 13 sierpnia 2015
1 komentarz
józef III
7 sierpnia 2015 o 22:17piękna Postać – zaczął jako Kzimierz Świątek ale zakończył jako Kazimir Swiontak ….