– Na komisariacie, jak za PRL-u, przeszliśmy „ścieżkę zdrowia”. Trzeba było ją przebiec kilka razy. Dostaliśmy kilka razy pałką policyjną. Ostatecznie przebiegliśmy przez korytarz. Znaleźliśmy się w sali gimnastycznej, a widok przytłaczał. Kilkaset osób leżało ze skrępowanymi rękami z tyłu, na podłodze. Rzucano nas na podłogę. Kazano nam patrzeć w jedną stronę. Jeżeli ktoś mrugnął, to po prostu nas bito i bito – powiedział Witold Dobrowolski w rozmowie z Polsat News. To jeden z kilku obywateli polskich lub Polaków z Białorusi, którzy zostali w tym tygodniu aresztowani na Białorusi i po kilku dniach zwolnieni.
Dobrowolski, który jest fotografem, został zatrzymany w Mińsku 10 sierpnia gdy wychodził z kolegą, również Polakiem Kacprem Sienickim, z kawiarni. Przez trzy dni nie było z nimi kontaktu. Ostatecznie opuścili więzienie w czwartek, po 72 godzinach. W piątek, wrócili do Polski rządowym samolotem.
– To były pięści, pałki. Znęcano się nade mną, aż traciłem przytomność. Mówiono, że jestem najemnikiem, pojawiały się inne inwektywy. Potem wrzucono mnie do więźniarki – powiedział rozmówca Polsat News.
Zaznaczył, że 90 proc. zatrzymanych były to przypadkowe osoby, które nawet nie szły na demonstracje.
Jak powiedział, jedyne względnie „normalne” przesłuchanie odbyło się już po przewiezieniu do więzienia. – Pytano mnie o związki z Wagnerowcami. Wiedzieli, że byłem wcześniej w Donbasie, jako dziennikarz. Wcześniejsze przesłuchania w sali gimnastycznej polegały nie na tym, żeby się czegoś od nas dowiedzieć. Brano nas na korytarz i krzyczano, że nas nienawidzą, jako Polaków. Potem było pytanie „kto wygrał II wojnę światową”. Na to pytanie nie było poprawnej odpowiedzi. Cokolwiek by się nie odpowiedziało, to dostawało się po twarzy – mówił Dobrowolski. – Nie było żadnej różnicy w traktowaniu Białorusinów, czy Polaków. Jedni byli bici bardziej, drudzy mniej. Jak strażnicy dowiedzieli się, że jesteśmy Polakami to kazali mi wstać i podcięto mi natychmiast mi nogi. Upadłem na twarz i natychmiast mnie pobito. To, że byliśmy Polakami było jednym z powodów do bicia- mówił. Więcej na ten temat tutaj.
O doświadczeniach Senickiego czytaj zaś tutaj.
Z Kacprem Sienickim spotkał się dziś prezydent Polski Andrzej Duda.
Właśnie odbyłem długą rozmowę z Panem Kacprem Sienickim, który wrócił dziś z więzienia na Białorusi. Bardzo cenna i aktualna relacja o sytuacji na ulicach Mińska i nastrojach w białoruskim społeczeństwie. Sporo przeszedł. Dzielny i rzeczowy Gość.
— Andrzej Duda (@AndrzejDuda) August 14, 2020
– Zrozumiałem, że trafiłem do pomieszczenia, gdzie torturują, bo siedziało tam cztery czy pięć osób w kominiarkach, milicyjnych spodniach i milicyjnych butach z milicyjnymi pałkami. Zaczęli mnie torturować, pytać, dla kogo pracuję, kto za mną stoi, ile mi płacą. Znaleźli u mnie pendrive’a z napisem „Polskie Radio”, którego dostałem kiedyś w prezencie, jeszcze jak mieszkałem w Petersburgu od polskiego konsula. Zaczęli torturować mnie i pytać, czy jestem polskim szpiegiem – powiedział natomiast portalowi wPolityce.pl Igor Stankiewicz, polski dziennikarz, potomek represjonowanych, działacz Związku Polaków na Białorusi i badacz zbrodni stalinowskich, któremu udało się wydostać z Białorusi po tym, jak zwolniono go z aresztu w Mińsku.
– Postawili mnie pod ścianą. Rozkazali zdjąć spodnie i bieliznę, żeby sprawdzić, czy pupa jest sina, czy człowiek jest zbity. A jak nie zbity to na pewno obudzili go i bili później. Następnie posadzono nas na krzesłach – po trzy – ręce mieliśmy wysunąć naprzód, na krzesła tych, którzy byli przed nami i głowę opuścić w dół. I w tej pozycji siedziałem prawie czternaście godzin. Spać nie było wolno, bo bili po tych krzesłach, budzili. Jak podnosiłeś głowę do góry, mogli uderzyć, krzyczeli, ale najstraszniejsze było to, kiedy przywożono ludzi z akcji. Było to za jednym razem kilka, a może kilkanaście osób. Bito ich, krzyczano, że muszą położyć się na podłodze. Na przykład motocyklistów oskarżono o to, że są aktywistami, koordynatorami, malowali na nich farbą krzyże, żeby „śledczy” wiedzieli, że to jest aktywista i trzeba go bardzo mocno bić. Było kilku lekarzy, którzy mieli za zadanie pomagać rannym – ich też oznaczali, że to są aktywiści i bardzo mocno bito. A jeżeli człowiek mówił, że rzucał koktajlem Mołotowa, to nie wiem, co z nim później mogli zrobić. Podejrzewam, że bili ich aż do utraty przytomności – opowiadał dalej Stankiewicz. Więcej na ten temat tutaj.
Oprac. MaH, polsatnews.pl, polskieradio24.pl, wpolityce.pl, twitter.com
fot. Tania Kapitonova, Biełsat
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!