Rewolucyjne wydarzenia na Białorusi przenoszą się na nowy poziom technologiczny. Możemy być świadkami wojny „białoruskich partyzantów informatycznych” z najemnikami IT z Chin i Rosji. I może być to interesująca bitwa.
Już tydzień temu białoruscy informatycy zapowiedzieli, że będą blokować konta bankowe wspólników Łukaszenki i zbierać ich dane osobowe. Dziś białoruscy „cyber-partyzanci” hakują kolejne serwery i strony organizacji reżimowych.
14 września pojawiła się informacja o zhakowaniu strony Ministerstwa Podatków Republiki Białoruś i Izby Handlowo-Przemysłowej Homla. W ubiegłym tygodniu hakerzy „zajęli” stronę MSW ostrzegając, że jeśli podczas marszów 13 września zostanie zatrzymany choćby jeden protestujący, Białorusini zapomną czym są podatki aż do czasu odejścia Łukaszenki.
„Będzie bolało. Potem zabraknie prądu i położymy system bankowy. Chcecie tego?” – napisali. Zapowiedzieli też blokowanie rachunków bankowych i zbieranie danych osobowych „wspólników Łukaszenki”.
No cóż, winien jest Łukaszenka, sam sprowokował informatyków. Co rusz wyłącza Internet, generując tym samym straty dla firm, wszczyna sprawy karne przeciwko szefom wiodących firm IT, co powoduje ich exodus z Białorusi. Informatycy dają sobie zatem prawo do odpowiedniej reakcji.
Pytanie brzmi, czy naprawdę odpowiedzą, czy mogą sparaliżować i zdyskredytować pracę aparatu Łukaszenki. Jeśli tak, to jak kompetentni są informatycy po stronie Łukaszenki. Być może będziemy świadkami walki „białoruskich partyzantów” z najemnikami IT z Chin i Rosji. I może być to interesująca bitwa.
Tymczasem według Kommiersanta, prawie 70% białoruskich programistów zamierza szukać pracy za granicą, przeważnie w UE. Są i tacy, którym bliżej do Rosji, choć w ostatnich latach kierunek migracji był odwrotny: programiści z Rosji przenosili się do Mińska, gdzie Park Wysokich Technologii stworzył doskonałe warunki do rozwoju biznesu. To był potężny bodziec do rozwoju branży IT w kraju. Coś w rodzaju Doliny Krzemowej przestrzeni poradzieckiej. Teraz białoruskim informatykom można tylko współczuć: podczas protestów na Białorusi funkcjonariusze sił bezpieczeństwa włamali się do biur firm Yandex i Uber.
2 września pracownicy Wydziału Dochodzeń Finansowych przeprowadzili przeszukania w mińskim biurze PandaDoc, firmy założonej w Stanach Zjednoczonych przez imigrantów z Białorusi. Ponadto białoruscy informatycy obawiają się, że kraj zamknie platformę płatniczą Payoneer, dzięki której wielu z nich otrzymuje pensje w obcej walucie.
Według gazety Nowyje Izwiestia, w tej sytuacji białoruscy programiści szukają pracy w krajach UE. Dlaczego częściej tam niż w Rosji? Bo klimat inwestycyjny w Rosji jest zbyt kontrowersyjny, a reguły gry nie zawsze są jasne.
Dodajmy jeszcze, że dochody Białorusi z branży IT, która pilnie potrzebuje dewiz, wynoszą nawet trzy miliardy dolarów rocznie. Wyjazd najlepszych umysłów za granicę naraża kraj na utratę nie tylko pieniędzy, ale i całej klasy ludzi, bez których nie sposób żyć w XXI wieku. Taka jest cena przemocy i politycznego archaizmu popieranego przez Łukaszenkę.
oprac. ba na podst. newizv.ru/ charter97.org
1 komentarz
Andrew
15 września 2020 o 03:45Jak widzę dyktatora to dostaję biegunki.