Po jednej z brutalnie rozpędzonych przez białoruski OMON demonstracji w Mińsku (2020) Witalij Kuznieczyk i jego syn Władysław, przeskoczyli ogrodzenie ambasady Szwecji. Na prawie dwa lata znaleźli schronienie tam, gdzie nie sięga karząca ręka reżimu Łukaszenki, bo na teren placówki zagranicznej stróże prawa wstępu nie mają. Kilka dni temu udało im się uciec z raju Łukaszenki, na Łotwę. O swojej ucieczce opowiedzieli portalowi „Zerkalo”.
Ojciec i syn pochodzą z Witebska. Podczas jednego z marszów w ich mieście, Władysław zauważył, że milicjanci okładają pałkami jego ojca i próbują wepchnąć go do więźniarki, pospieszył więc z pomocą. Kiedy uwolnił rodzica, uciekli, ale nie mieli wątpliwości, że będą poszukiwani. Za stawianie oporu milicjantom wysłanoby ich na kilka lat do łagrów. Postanowili, że nie dadzą się zamknąć, więc do domu nie wrócili. Przez kilka dni ukrywali się w rodzinnym mieście, a 11 września przyjechali do Mińska. Poszli do ambasady szwedzkiej i poprosili o wpuszczenie do środka przez domofon. Gdy usłyszeli odmowę, nie zastanawiali się długo i przeskoczyli przez płot. Nie mieli czasu na myślenie, bo pod budynek ambasady podjeżdżał patrol milicji. W tej sytuacji szwedzcy dyplomaci wpuścili Kuznieczyków do środka.
Ambasada nie przychyliła się do ich wniosku o azyl i nie przyznała im żadnego statusu, ale Komitet Przeciwko Torturom ONZ orzekł, że ścigani przez reżim Białorusini mogą legalnie przebywać na terenie ambasady. Ale jak długo można korzystać z gościnności.
Ojciec i syn mieli do wyboru; pozostać dalej w ambasadzie, albo próbować uciec.
Witali i Władysław postanowili uciec na Łotwę. Poprosili urzędników ambasady o przewiezienie ich do innego miasta na badania lekarskie. 1 czerwca nadeszła pozytywna odpowiedź z ambasady i Kuznieczykowie postanowili skorzystać z szansy, choć – jak mówią, nie mieli jeszcze szczegółowo opracowanego planu ucieczki.
Zostali przewiezieni do sąsiedniego miasta samochodem ambasady, ale na badania nie poszli, różnymi autobusami i pociągami elektrycznymi udali się do obwodu witebskiego.
„Tak, pojechaliśmy na granicę transportem publicznym. Ale zmieniliśmy ubrania. Założyłem maseczkę. Wcześniej mój ojciec zapuścił brodę” – mówi Władysław.
Punkt kontrolny w strefie przygranicznej, gdzie miały być sprawdzane paszporty, został zamknięty. Granicę przekroczyliśmy przez lasy i bagna, korzystając z kompasu i nawigatora w „czystym” telefonie. Na granicy Kuznieczykowie przeszli przez płot i dotarli do dużej wioski na Łotwie, gdzie spotkali strażników granicznych. Cała ucieczka zajęła im niespełna jeden dzień.
Obecnie Witalij i Władysław mieszkają w obozie dla uchodźców, a 8 czerwca przyjechali na spotkanie ze Swietłaną Tichanowską, która przyjechała na Łotwę z wizytą roboczą.
oprac. ba za zerkalo.io
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!