Odpowiedź na pytanie o języku liturgii w kościele jest dla mnie jednoznaczna – w języku polskim. Bo i jak może być inaczej, skoro przez całe moje życie te dwa pojęcia – język polski i Kościół katolicki są połączone ze sobą. W moim dzieciństwie po polsku poza domem rozmawiałam tylko w kościele. Bo i gdzie jeszcze?
W szkole uczono po rosyjsku. Świadomym było moje korzystanie z języka polskiego podczas nauki religii i przygotowania do I Komunii św. Na naukę potajemnie przychodziliśmy do domu jednej z moich koleżanek. Uczyła nas pani Maria, starsza osoba. Siedziała potężna pośrodku pokoju, a my wokół niej. Atmosfera podczas lekcji religii bardzo się różniła od atmosfery rosyjskojęzycznej szkoły, gdzie, jak to odbierałam swoim dziecięcym odczuciem, nie mówiono mi całej prawdy. Pani Maria w odróżnieniu od mojej nauczycielki w szkole, była prawdziwa i polska.
Prawda głoszona przez nią, i język polski robiły swoje, czułam się tu dobrze. I odwrotnie – w szkole czułam się okłamywana, że Boga nie ma i komunizm, gdzie wszystko będzie wspólne i nic własnego, jest taki fajny.
Kilka lat temu moi przyjaciele z Niemiec zaprosili mnie na święta Bożego Narodzenia do siebie. Jest to rodzina katolicka, więc na mszę świąteczną poszliśmy razem do katedry. Podczas nabożeństwa, gdy wierni się modlili po niemiecku, ja odmawiałam «Ojcze nasz» po polsku, lecz gdy śpiewano, nie mogłam nadążyć z tekstem kolędy «Heilige Nacht» (Cicha Noc). Zauważyła to stojąca obok mnie Niemka i delikatnie podała mi tekst pieśni i dalej śpiewaliśmy już razem po niemiecku. Pamiętam to niesamowite uczucie pojednania w odebraniu wiary z obcą mi osobą, w innym zupełnie kraju.
W pewnych okolicznościach, jak tam w Niemczech, mogę modlić się w obcym języku, ale na co dzień, tylko po polsku. Wszędzie, u siebie w domu czy w Szczecinie razem z moją liczną rodziną, która wyjechała po wojnie do Polski. Duma mnie napawa, gdy przy okazji mój wujek pokazuje mi chorągwie wiszące w środkowej nawie, i mówi, że niektóre z nich uszyła moja ciocia Marysia. Modlę się z nimi po polsku, tak samo jak modliłam się z moją ciocią w Krakowie.
Więc mój dialog z Bogiem prowadzę w języku ojczystym. Chociaż zdaję sobie sprawę i akceptuję z respektem, że na Białorusi są katolicy, którzy chcą się modlić po białorusku. I to jest przewidziane przez Kościół katolicki,
mają msze prowadzone po białorusku, nawet w Grodnie. Moim zdaniem, jeżeli ich ilość nie jest wystarczająca, należy poszukać rozwiązania, a nie powszechnie wprowadzać do kościoła język białoruski. Wyjeżdżając z Grodna na jakiś czas, w miejscu, do którego przyjeżdżam, od razu odruchowo szukam najbliższego od miejsca mojego zamieszkania kościoła. W Mińsku, gdy bywam u przyjaciół albo służbowo w delegacji, idę na mszę do katedry. W języku polskim jest tam tylko jedna liturgia, pozostałe są po białorusku. Akurat podczas ostatniego pobytu, mogłam uczestniczyć tylko we mszy po białorusku. Zdziwiła mnie liczba wiernych, było ich bardzo
mało, na polskiej mszy, gdy bywałam – zawsze było dużo ludzi.
W Druskiennikach po polsku jest tylko jedna msza w niedzielę po południu. Na tej, w której uczestniczyłam, było tyle samo osób, co i na mszy po litewsku. W Grodnie jest Msza św. po angielsku, jest również w języku litewskim, bo takie jest życzenie wiernych. Więc z jakiej racji Polacy powinni się modlić po białorusku?
Zapytałam moją córkę: czy zaakceptowałaby język białoruski w kościele? – Nie, tylko po polsku – odpowiedziała. Młode pokolenie też chce się modlić po polsku.
Dla Polaków na Białorusi język ojczysty jest językiem wiary, «językiem serca», jak pisał ks. prof. Roman Dzwonkowski. Świadomie dążymy do tego, by zachować tradycje i pielęgnować kulturę naszychprzodków.
WŁADYSŁAWA KULIKOWSKA/ Magazyn Polski Nr 1(97) STYCZEŃ 2014
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!