O miejscu Białorusi w konflikcie rosyjsko – ukraińskim, o tym jak spolegliwi z natury Białorusini stali się stroną w tej wojnie, o paradoksach w polityce, i o tym, jak europejscy politycy z patologiczną wytrwałością próbują wychować białoruskiego dyktatora, z koordynatorem kampanii „Europejska Białoruś”, byłym więźniem politycznym Dmitrijem Bondarenką, rozmawia redaktor naczelna portalu charter97.org Natalia Radzina.
Natalia Radzina: Rozmawiamy w chwili nasilonej konfrontacji między Rosją a Ukrainą. Oczywiście, wojna nie zakończy się jutro. Jakie jest miejsce Białorusi w tym konflikcie?
Dmitrij Bondarenka: – Wojna między Rosją a Ukrainą powinna była rozpocząć się w latach 1991-1992, tak jak na Bałkanach między Serbią i Chorwacją. Dlatego, że Związek Radziecki był jeszcze bardziej sztucznym tworem niż Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii. To tylko dzięki geniuszowi Jelcyna i jego otoczenia, udało się uniknąć wojny. A może dlatego, że Rosja jako rdzeń ZSRR była wtedy niezwykle słaba. Teraz w naszym regionie obserwujemy Bałkany-2.
Białoruś uważana jest za część „państwa związkowego”. Więc jeśli Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą i Zachodem, to cisi, „umiarkowani” Białorusini, stali się stronami tej wojny, pomimo tego, że nikt im tego nie wytłumaczył.
To jest jeden aspekt. Drugi aspekt – na całym pograniczu Unii Europejskiej, od Maroka do Kaliningradu, trwa wielka anty-oligarchiczna rewolucja. Trwają wojny w Libii, Syrii, Palestynie, Izraelu, Rosji i na Ukrainie. Niestabilna sytuacja jest w Turcji, Tunezji, Egipcie. To globalne geopolityczne „trzęsienie ziemi”. I mieć nadzieję na to, że na Białorusi wszystko zostanie jak dotąd, jest wielką naiwnością.
Pamiętacie, jak w samym środku światowego kryzysu gospodarczego białoruska propaganda wieszczyła, że sytuacja nie wpłynie na Białoruś, a potem nagle zniknęły depozyty bankowe obywateli, a ich pensje i emerytury spadły trzykrotnie.
Dziś główny Białoruski oligarcha znowu próbuje regulować wskaźniki, ale tym razem, nie uda mu się uniknąć odpowiedzialności.
– Dziś jesteśmy świadkami pewnych paradoksów. Z jednej strony, dla wszystkich jest jasne, że Łukaszenka to sojusznik Kremla. Z drugiej strony, obecny jest on na inauguracji nowego prezydenta Ukrainy i stara się prowadzić politykę „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.
– Ale to znowu nic nowego. W czasie, gdy Serbia została zbombardowana przez samoloty NATO za bezprawie, którego dopuściła się w Bośni i Kosowie, jej sojuszniczka Czarnogóra zarabiała na tej wojnie. Wprowadzono sankcje wobec Miloszewicza, ale wobec Czarnogóry nie. I prezydent Milo Đjukanović zdobył kapitał, nie tylko polityczny. Być może Łukaszenka w przebiegłości Djukanoviciowi nie ustępuje, ale jest między nimi jedna zasadnicza różnica. Djukanović zawsze był uważany za prozachodniego polityka, a walutą krajową Czarnogóry na początku była marka niemiecka, teraz – euro. No i Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka – to ostatni dyktator Europy, persona non grata w cywilizowanym świecie.
Ponadto, jak doskonale zaobserwował Stanisław Szuszkiewicz, Łukaszenka to niewolnik Putina. Putin nie będzie spokojnie się przyglądać, jak jego wasal robi geszefty, korzystając z tego, że Rosja ma problemy. On wymaga od Łukaszenki całkowitego posłuszeństwa w sferze wojskowej i gospodarczej.
Natalia Radzina: Rozmawiając z politykami ukraińskimi wyższego szczebla zdałam sobie sprawę, że oni nie ufają Łukaszence. Dlaczego więc nadal podtrzymują ten „taniec z wilakmi”?
Dmitrij Bondarenka: – Dziś, od Ukrainy, zarówno ze względu na jej mieszkańców, potencjał gospodarczy, terytorium, i przyciąganie uwagi społeczności międzynarodowej, wymaga się, aby była ona krajem mocnym w regionie. Powinna się tak zachowywać, prowadzić aktywną politykę zarówno na Białorusi, w Europie, na Kaukazie.
Ale elity polityczne na Ukrainie dziś, to głównie ludzie biznesu, to oligarchowie, którzy myślą w bardzo szczególny sposób. Głośno mówią, że Ukraina jest mocarstwem regionalnym, ale myślę przede wszystkim o własnych kiesach. I to jest głównym problemem naszych sąsiadów.
– Jeśli zdecydowanie wyrażasz opinie pod adresem ukraińskiego przywództwa, z powodu pozbawionej moralności postawy wobec Łukaszenki, często słyszysz reakcje w stylu: „Nie można ich za to winić, bo w tej trudnej sytuacji Ukraina potrzebuje wszystkich sojuszników, nawet tak niewiarygodnych jak Łukaszenka”. – A w ten sposób ukrywa się osobiste interesy biznesowe, a mowa o setkach milionów dolarów. Oto i wszystko.
Jednak widzimy, że w czasie wojny, a wcześniej w podczas Majdanu, tworzy się nowy naród ukraiński. Powiedziałbym, że dziś jest to wojna Ukraińców z „chachłami”. Rodzi się nowa Ukraina, nowe elity polityczne, a my jesteśmy po ich stronie. Są tam ludzie, którzy rozumieją, że bez wolnej i niezależnej Ukrainy nie ma mowy o wolnej i niepodległej Białorusi, i mają świadomość tego, kto jest ich prawdziwym sprzymierzeńcem.
Natalia Radzina: Powiedziałeś o interesach gospodarczych, które są wyraźnie obecne u wielu ukraińskich oligarchów i polityków na Białorusi. Podsumowując ostatnie doniesienia, wyglada to tak: Eksport białoruskich papierosów na Ukrainę wzrósł o 40 razy, eksport alkoholu – ośmiokrotnie. Czy to naprawdę tylko wódka i papierosy?
Dmitrij Bondarenka: – Dobrze to ujęła niedawno „Nowaja Gazieta”: czołgi ukraińskie tankują olej napędowy z Białorusi, pozyskiwany z rosyjskiej ropy. Rzeczywiście, w Rosji, mimo tego, że władzę dzierżą służby specjalne, szerzy się korupcja. Na przykład, szef „Rosnieftu” Sieczin, z powodu jakiejś tam wojny nie chce ryzykować utraty kilku miliardów dolarów. I taka jest prawda.
Ale logika wojny zmusza władze Rosji i Ukrainy, aby myśleć nieco inaczej. Wojna nieuchronnie rozprzestrzeniła się na gospodarkę, i ta rola pośrednika, jaką odgrywa Łukaszenka, wkrótce się skończy.
Już teraz widzimy napięcie w stosunkach białorusko-ukraińskich. Rosjanie będą wymagać pełnego udziału Łukaszenki w wojnie przeciwko Ukrainie i przeciwko Zachodowi.
Natalia Radzina: Gdy jesteśmy w temacie Zachodu. W niektórych urzędnikach europejskich znów odżywają nadzieje względem Łukaszenki – jakoby można byłoby go „oderwać” od Rosji. I pomimo tego, że to dyktator, zapominając o więźnisch politycznych, o 19 grudnia 2010 r., o podpisaniu przez niego traktatu akcesyjnego z Unią Euroazjatycką, trwa zmiękczanie europejskiej polityki wobec reżimu Łukaszenki. Czy uda mu się ponownie oszukać Unię Europejską?
Dmitrij Bondarenka: – Kiedyś szokowała mnie fraza napisana przez Zbigniewa Brzezińskiego, w jego słynnej książce „Wielka szachownica” z 1997 roku, że w rzeczywistości UE jest protektoratem Ameryki. Myślałem, przecież UE jest półtora raza większa pod względem populacji niż USA, ma większy całkowity PKB … Ale w wielu aspektach ten strateg miał rację, bo UE nie ma własnych sił zbrojnych, w bloku NATO lwią część wydatków wojskowych ponoszą Stany Zjednoczone, Europejczycy nie mają własnego transportu lotniczego i sił szybkiego reagowania.
UE jest tworem ekonomicznym, które nie posiada centrum politycznym. I dlatego euro – biurokraci wychodzą z założenia: „jesteśmy stworzeni dla ekonomiki” (tj. dla zysku), więc od takich postulatów będziemy wychodzili. Brak strategicznego myślenia i determinacji. I Stany Zjednoczone w ramach administracji Obamy, być może celowo opuściły Europę, po to by UE stała się graczem i zaczęła ponosić odpowiedzialność za bezpieczeństwo, przynajmniej w regionie. Troskę tę postanowiła wykorzystać błyskawicznie Rosja. Ale Ameryka jako kraj odpowiedzialny za bezpieczeństwo na świecie, musiała natychmiast powrócić na pomoc sojusznikom.
Kierownictwo UE do czasu strącenia „Boeinga” w dalszym ciągu zachowywało się infantylnie. Pomimo nieco „przypudrowanej” rosyjskiej agresji na Ukrainie, europejscy przywódcy wzywali Poroszenkę do rozpoczęcia bezpośrednich negocjacji z terrorystami. I dziękuję Bogu, że Petro ( Poroszenko) ma głowę na karku i sztab myślących ludzi.
Po utracie Krymu, ukraińskie przywództwo doskonale zdaje sobie sprawę, że trzeba być podmiotem polityki, a nie przedmiotem, w przeciwieństwie do większości liderów białoruskiej opozycji, którzy z łatwością dostosowują się do zaleceń trzeciorzędnych zachodnich urzędników. Białoruskie interesy narodowe często nie pokrywają się z interesami urzędników europejskich, którzy z patologiczną wręcz wytrwałością próbują wychować białoruskiego dyktatora. Białoruskim demokratom nie przystoi być statystami w cudzej grze.
Dziś UE stara się poprawić stosunki z reżimem Łukaszenki, bez konsultacji z Białorusinami. Częściowo winę za to ponosi opozycja. Obywatele też mają możliwość wpływania na przywódców sił demokratycznych, domagając się od nich konsekwencji i pryncypialności.
Natalia Radzina: Mówiłeś o niestabilności na granicach Unii Europejskiej, sprowokowanej ugodową polityką wobec dyktatorów. Ale jeśli przyjąć ich logikę, dyktatura na Białorusi to stabilność. Czasami widać ewidentną niechęć urzędników europejskich do kontaktowania się z tymi białoruskimi politykami, którzy posiadają realny scenariusz, który pozwoliłby zmienić sytuację w kraju. Jak my sami możemy osiągnąć te zmiany? Czy jest nadzieja na wsparcie z zewnątrz?
Dmitrij Bondarenka: – Na razie polityka UE przez pewien czas będzie jeszcze infantylna, do czasu aż pojawi się silny lider. Może Radosław Sikorski, może ktoś inny. Bo ani Ashton, ani Van Rompuy, tak silnymi przywódcami nie są. Nie powiem nic oryginalnego. Tylko Białorusini sami ponoszą odpowiedzialności za zmianę sytuacji w ich kraju.
Po pierwsze. Trzeba otworzyć oczy i uświadomić sobie, że „siedząc na bulbie” (bulba – po białorusku ziemniak – red.) – jak śpiewa zespół „Krama” nic się nie uda. Białorusini będą zmuszeni walczyć, po jednej, albo po drugiej stronie. I choć nie jest to nasz wybór, ponieważ Łukaszenka sprawił, że Białoruś jest częścią „państwa związkowego”, de facto zaangażowanie w wojnę z Ukrainą, to przystąpienie do wojny z Zachodem.
Po drugie. Alternatywne elity powinny się zjednoczyć i stać się podmiotem politycznym, z którym będą liczyć się zarówno władze Białorusi, Rosja, i Zachód, i co najważniejsze – będą wspierani przez Białorusinów.
Po trzecie. Wszyscy musimy zrozumieć, że za swoją wolność i niezależność trzeba walczyć. Za to przyjdzie nam zapłacić prawdopodobnie bardzo wysoką cenę, ale nie ma innej drogi. Mówienie, że urzędnicy europejscy są źli, nie pomoże sprawie. Zachód wspiera tylko tego, który jest prawdziwym graczem i ma realną władzę. Jeśli chcemy być narodem, mieć własne państwo, trzeba być gotowym do walki, do poświęceń, aby mieć silnych sojuszników międzynarodowych, i nie przegapić momentu decydującej bitwy.
Przypomnijcie sobie, nikt nie chciał wspierać Ukraińców, którzy poddali się bez walki na Krymie. Dzisiaj świat jest po stronie ludzi na Ukrainie, walczących przeciwko rosyjskiej agresji. Nikt nie będzie wspierać Białorusinów, siedzących w swoich kuchniach.
Natalia Radzina: Czy to moralne wzywać ludzi do ofiary, siedząc samemu na emigracji?
Dmitrij Bondarenko: Ani ja osobiście, ani moi koledzy z „Zubra” i „Europejskiej Białorusi” nie zaszywali się nigdy w krzakach, siedzieli w więzieniach, ponosili straty i zawsze byli w awangardzie sił oporu. Myślę, że Białorusini, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu za granicę, białoruskie organizacje za granicami, media, są ogólnym dobrem, kapitałem demokratycznej Białorusi. Słabo sobie wyobrażam, jak można opierać się propagandzie łukaszenkowskiej i rosyjskiej bez mediów, które nadają częściowo z Polski. Wielu mówi, że dzisiaj Białoruś znalazła się pod okupacją, a sztaby nie mogą się znajdować na terytorium okupowanym…
Kresy24.pl za charter97.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!