Zaczęłam chodzić do szkoły. Pożal się, Boże, co to za szkoła! Ten poziom, to towarzystwo. Dzieciarnia zdziczała. Nie mogę wyjść w przerwie na korytarz, bo nieustannie jestem atakowana jak falochron przez bałwany morskie. Do domu wracam wykończona, z nieznośnym bólem głowy, a i tu nic mnie nie oszczędza. Mama wykończona, oczekuje wyręki, nasza tłusta gospodyni leży na piecu i rozkazuje – wszystkim potrafi dać zajęcie, nie wyłączając tych 5-6 uczniów, co są tu na stancji.
Zobacz także: Pierwsza , druga i trzecia część wspomnień i listów p. Kazimiery Mielewczyk.
_______________________________________________________________________________
Akan-Barłuk, dnia 1.IX.1940
Kochana Jolu! Tym razem piszesz tyle dobrych wieści. Więc jednak można wyrwać się z tego piekła. Piszesz, że wiele osób już wyjechało. Cudownie, ale kiedy na nas przyjdzie kolej? Biedactwo kochane, wciąż jeszcze pracujesz. Myślę, że ja bym nie wytrzymała. Nie będą miała okazji, bo zaczęłam chodzić do szkoły. Pożal się, Boże, co to za szkoła! Ten poziom, to towarzystwo. Dzieciarnia zdziczała. Nie mogę wyjść w przerwie na korytarz, bo nieustannie jestem atakowana jak falochron przez bałwany morskie. Do domu wracam wykończona, z nieznośnym bólem głowy, a i tu nic mnie nie oszczędza. Mama wykończona, oczekuje wyręki, nasza tłusta gospodyni leży na piecu i rozkazuje – wszystkim potrafi dać zajęcie, nie wyłączając tych 5-6 uczniów, co są tu na stancji.
Po wakacjach wszyscy się tu zgłosili, a ona nikomu nie wypowiedziała kwatery, zupełnie nas nie biorąc pod uwagę. Śpimy wszyscy pokotem na podłodze. Do stołu nie wszyscy mają dostęp, by odrabiać lekcje, stołem trzeba się dzielić. Jedni kują z książki gdzieś w kącie, potem na zmianę korzystają ze stołu. Ale tylko w kuchni, bo stół w pokoju jest zastawiony dekoracyjnymi „bibelotami”, jak ołtarz ze świątościami. I nikt tam nie ma dostępu. W dodatku nie ma tu przecież elektryczności, więc oświetlenie mizerne. Nie zawsze jest nafta do lampy, najczęściej trzeba się zadowolić „kopciłką” (kaganek łojowy z knotem ze starego łachmana). Zobaczymy, co dalej. Nie widzę, żebym mogła dłużej zagrzać miejsca w szkole. Gdybym nawet chciała, to przecież w zimie nie będę miała w czym chodzić. Pimów nie mamy, palt też nie – a to ci komedia!
Na razie wszystko się urwało. Odwiedziny, pisanie, czytanie. Kłopoty są nawet z papierem. Na razie piszę na kartkach wyrwanych ze szkonych zeszytów z Pińska. Tutaj jeszcze nie udało mi się nabyć żadnego zeszytu. Na czym oni odrabiają zadania? Widziałam, jak się posługują odwróconymi do góry nogami starymi podręcznikami i piszą między wierszami. Piszesz, że urządzacie sobie seanse spirytystyczne i macie już zaprzyjaźnionego ducha, który oznajmia Wam pocieszające wieści. To świetna zabawa. Ale w to, że wrócimy do swoich domów już w maju… to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Nie wierzymy także w plotkę, że z jakiejś wsi już wywieziono Polaków. Ale dokąd? Może na budowę dróg albo do kopalni?
Cieszę się, że lubisz otrzymywać moje listy, bo ja też lubię Twoje i czekam ich z niecierpliwością.
Podobno Ameryka już oficjalnie jest w stanie wojny z Niemcami wespół z Anglią. Im szybciej zaczną, tym szybciej się to skończy. Ostatnio od 10 dni codziennie otrzymuję listy od koleżanek z Pińska, ale widać, że piszą z litości, uważają za swój obowiązek nas pocieszać, ale robią to nieprzekonywająco. Nie ukrywają, że się tam trzymają „w kupie” i bawią się na prywatkach. Niech się bawią, ale zdawkowe, rzadkie listy zaczynają mnie już bardziej smucić niż cieszyć. My im zazdrościmy, a oni dziękują Bogu, że nie są na naszym miejscu. Więcej listów i ciekawsze otrzymuję od koleżanek stąd, tak jak my tu – zesłanych. Jolu, jeżeli masz nazwiska osób, które mieszkają ze Stasią Łucówną, to przyślij mi, bo tu jest dużo rodzin wojskowych, których to interesuje. Niech się ludzie odnajdują, to jedyna przyjemność, na którą możemy sobie pozwolić, jedyna forma życia towarzyskiego, nasza prasa, radio, i jedyny łącznik między nami.
Jeszcze napiszę Ci ostatnie wiadomości. Anglia wciąż bombarduje Niemcy. Nasi szykują się do wojny, która grozi im ze wszystkich stron. Może uchowamy się cało z tej zawieruchy?
_______________________________________________________________________________
20.IX.40
Kochana Jolu!
Wybacz, że tak długo nie pisałam. Znowu zmiany. Przestałam uczęszczać do szkoły. Już wole pracować. Myślę, że byłoby to raczej cofaniem się w rozwoju. Zupełnie, jak by świat zaczął się od rewolucji i nic ciekawego nie działo się na świecie. A mnie ten temat nie interesuje. Już tydzień mija, jak nie byłam w szkole. Trzy dni byłam w stepie, ale i tam nie zagrzałam miejsca, bo musiałam włączyć się do pracy w gospodarstwie. Już trzy dni smarujemy chatę krowim łajnem, bielimy wewnątrz i zewnątrz, sprzątamy – niczym woły robocze. Ale zbliżamy się do zimy. Cały czas nas straszą, że to nie żarty. Zobaczymy.
Ciekawych listów od panienki z Brześcia już dawno nie otrzymujemy. Paczka od niej wysłana wróciła z dopiskiem „adresata nie ma”. Obawiamy się, że jest aresztowana. Jeżeli tak jest naprawdę, to bardzo nam jej żal i bardzo będzie brakowało jej listów, gdyż były one dla nas źródłem prawdziwych wiadomości. Pocieszamy się, że jednak zawsze ktoś coś napisze i zawsze będzie się czym pocieszyć.
A teraz napiszę ci coś, co ostatnio zasłyszeliśmy. Podobno rząd francuski, który obecnie znajduje się w Vichy, w porozumieniu z państwami sprzymierzonymi (Anglią i Ameryką) mają zamiar posadzić na tronie Francji paryskiego grafa. Twierdzą, że tylko monarchia może uratować Francję. A to ma związek z przepowiednią Wernyhory. Ale sądzę, że u was też są tacy, co cytują fragmenty tej przepowiedni. Do mnie najbardziej przemawiają słowa:
„Złamana siła mącicieli świata tym razem będzie na wieki. Rękę wyciągnie brat do swego brata, wróg w kraj odejdzie daleki…”. A dalej: „Polska będzie od morza do morza. Lecz czekać na to trzeba pół wieku… więc cierp i módl się, człowieku”. Przepowiednia ta ma się spełnić w 43 roku, a więc już niedługo. Męki, jakie są nam sądzone, może jakoś przeżyjemy? Musimy przetrwać!
Dalszy ciąg bieżących wiadomości: Nasi szykują się w tan. Mobilizacja jawna, ruch. Dzieci już od 4-tek klasy dzień w dzień będą uczęszczać do szkoły, a w nocy do roboty! Sporo mężczyzn dzisiejszej nocy wyjechało w związku z poborem do wojska. Listy z Pińska przestały przychodzić. Hitler grozi Anglii, że zrówna z ziemią wszystkie miasta. Czyżby to już ostatni wysiłek wściekłego psa? Ciekawe, z kim nasi walczą? Podobno z Rumunią, gdzie idzie „pieriestriełka”. Ach, niech już się zacznie co ma być!
Miała list od Reni Darowickiej. Bardzo długi, na 12 stron. Serdecznie Ciebie pozdrawia i całuje! Pisze, że Zbyszek Dygul jest aresztowany. Od miesiąca leży ciężko chory w Baranowiczach w szpitalu więziennym. Wiele ludzi cierpi, nie tylko my, a nawet często gorzej niż my. Przedwczoraj był w Akanie naczelnik NKWD i powiedział naszym paniom, gdzie i w jakich warunkach i miejscowościach znajdują się ich aresztowani mężowie. Wszyscy są przeważnie w Mińsku. A gdzie jest mój biedny ojciec, co robi? Czy się jeszcze kiedykolwiek zobaczymy? Jolu, jeżeli sobie życzysz, to przepiszę Ci przepowiednię Wernyhory, jest bardzo długa, bo aż 18 zwrotek. Mam także dla Ciebie piękny wiersz Kazimierza Glińskiego „Powitanie”. A tymczasem – żegnam i całuję.
_______________________________________________________________________________
Akan-Burłuk, dnia 1.X.1940
Kochana moja Jolu!
Jak miły jest Twój list. Ty nawet sobie nie wyobrażasz, ile sprawił mi radości. Zawsze oczekuję ich z niecierpliwością. Tym bardziej cieszę się, że i moje są Tobie miłe. To daje mi nadzieję, że nasza korespondencja będzie ożywiona, a nasza przyjaźń pogłębiona. Mam tylko żal, że nie przysłałaś mi swego zdjęcia – to już jedyny łącznik z przeszłością. Ale chyba można mieć nadzieję, że skoro dotychczas listy dochodziły normalnie, nic złego się i tym zdjęciom nie przydarzy.
Cieszę się, że dostałaś paczkę ze słoniną (pachnącą, polską słoniną!) i sporo cebuli. I zaprosiła nas na ucztę, częstując kanapkami bardzo oryginalnymi: chleb z cieniutko pokrajanymi plasterkami słoninki, a na to cieniutkie plasterki cebuli, lekko posolone – bardzo nam smakowały! To mi się skojarzyło z pewnym posiłkiem zaobserwowanym w Pińsku. Otóż robotnik drogowy w czasie przerwy posiłkowej, trzymał w jednej ręce pajdę chleba, w drugiej spory kawał słoniny, którą zręcznym ruchem odkrawał scyzorykiem i kładł do ust, a następnie odgryzał z główki kawałki cebuli jedząc to wszystko z tak widocznym apetytem, ja myśmy to robiły na tym niezwykłym poczęstunku.
Cieszę się wraz z Tobą, że otrzymałaś list od siostry.
Irka Gilówna pisze parę wiadomości, które powtórzę. Podobno została zbombardowania niemiecka radiostacja, która zagłuszała nadawane z Anglii polskie audycje. Niemiec podobno oddał Polsce 4 województwa: radomskie, krakowskie, lubelskie i warszawskie. Podobno są to wiadomości z rosyjskiej gazety – niebywałe? Przecież dotąd słyszymy w kółko, że „Polszczy niet i nie budiet”. Z Niemcami chyba jest krucho, skoro w rosyjskiej gazecie przedrukowali zdjęcie, że Berlin w gruzach i palący się. A pod nim napis: „bombardirowka Berlina anlijskoj awiaciej”. Podobno ta wiadomość o naszym wyjeździe to też z gazety rosyjskiej. Ale dokąd? Na pewno do domów, bo gdzie indziej?
Joluś, pamiętaj, nie wolno Ci tracić nadziei. Pomyśl, czy nam, młodym, wypada ją tracić? A co ze starymi będzie? Kto ich pocieszy i doda otuchy? Tylko my! Gdy Ci będzie ciężko, użyj sobie łzami jak nikt nie widzi, niech spłyną z serca – i znowu będzie dobrze! Musimy znieść wszystko i innych pocieszać.
Napisałam list do Kławy Piskówny do Łuninca, teraz czekam na odpowiedź. Czy się doczekam? Listów z Pińska brak. Ja ostatnio też nie czułam się najlepiej, ale postanowiłam nie okazywać tego, że jest mi smutno, gdyż „oni” śmieją się z tego. Więc śpiewam sobie, wspominam dawne dobre czasy: staram się nawet uśmiechać – i to pomaga! Obecnie czytam „Krzyżaków” Sienkiewicza i „bujam” się w Zbyszku. Załączam do tego listu dwa wiersze: „Wierna” Staffa i „Ziemio moja” Julusza Słowackiego. Żałuję, że pozostawiłaś bez echa poprzednio wysłane wiersze, czyżbyś była na nie obojętna? No, a teraz przyznaj, że udało mi się dodać Tobie trochę otuchy.
Dziś jest niedziela, cudna pogoda, słońce świeci, na niebie ani jednej chmurki. Dziś nie potrafiłabym płakać. Jestem cała radosna i rozśpiewana. Jestem sama w pokoju i piszę ten list do Ciebie. A przed oczami przesuwają sie jak w filmie twarze moich koleżanek, uśmiechnięte, rozbawione. Widzę ulubione fragmenty Pińska: deptak pełen młodzieży, nasz śliczny kościół katedralny na Kościuszki… organy przecudnie grają, ksiądz u wielkiego ołtarza odprawia śpiewaną Mszę św., młodzież śpiewa pieśni, które z głębi serca się wyrywają. Szczęśliwa, radosna… koniec Mszy. Wychodzimy z kościoła. Nie do wiary, ile ludzi może zmieścić ten nasz kościółek! W mig wypełnia się tłumem cała ulica Kościuszki. Serwus, serwus! To witają się sztubacy roześmiani, szczęśliwi. Szczęśliwe pokolenie – urodzone w wolnej Polsce. Pamiętasz, jak często nam to mówiono?
Fot. Eleazar Langman, Wikimedia Commons, Cc
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!