Moja Białoruś to wcale nie wielkie miasta, takie jak Mińsk czy Grodno, to nie współczesne spory i polityczne rozgrywki, to także nie jest gonitwa dzisiejszego pokolenia za skrawkami normalnego życia. Moja Białoruś istnieje w zupełnie innych wymiarach.
Po pierwsze tkwi zagłębiona w pamięci historycznej Wielkiego Księstwa Litewskiego, schowana nad malowniczymi jeziorami Brasławszczyzny, ukryta wśród pól i lasów ziemi borysowskiej. Tego historycznego wymiaru Białorusi nie znałem wcześniej wcale, musiałem go więc dopiero odkryć. Inspiracją do badań nad przeszłością były opowieści mojej babki Placydy z Jurewiczów Wyrwiczowej. To ona «zaraziła» mnie miłością do historii rodu i dziejów Rzeczypospolitej Polski, Litwy i Rusi.
Istotną rolę w tym odkrywaniu odegrał pamiętnik dziadka Leona Wyrwicza, który dostałem od niej w prezencie. Przemówiła z niego prawda o historii tych ziem, inna od oficjalnej propagandy, a na jej tle ukazał się tragiczny los rodziny. Miałem też szczęście dotrzeć do źródeł historycznych; wywodów szlachectwa, oraz ksiąg grodzkich i ziemskich. Wynikało z nich, że historia starego ruskiego rodu Wyrwiczów herbu Dołęga zaczyna się w ziemi smoleńskiej, a sięga połowy XVI wieku, gdy «Ихнатiй сынн Васiлiя Вырвiча атрымаў званнiе капiтана оршанскала і смаленткала вартаўніка». Wśród jego potomków jest cała plejada znanych postaci; Karol Wyrwicz – jezuita, geograf i historyk, przyjaciel króla Stanisława Augusta, Antoni Wyrwicz – matematyk i fizyk, wykładowca Uniwersytetu Wileńskiego, Teofil Wyrwicz – ksiądz patriota, komisarz Kościuszki, Stanisław Wyrwicz – wojski inflancki, Michał-Justyn Wyrwicz – sędzia grodzki brasławski, czy Józef-Donat Wyrwicz – bohaterski oficer powstania listopadowego.
Gniazdem mojej linii rodu była wieś Matejkiany koło Widz, gdzie 22 sierpnia 1790 roku przyszedł na świat mój prapradziad Augustyn Wyrwicz. Czterdzieści lat później ożenił się z Katarzyną Rożnowską herbu Taczała i na krótko zamieszkał w Wilnie, gdzie 22 grudnia 1844 roku w parafii Św. Jana ochrzczony został jego syn Cyprian. Gdy ten ostatni dorósł, wrócił na Brasławszczyznę i został zarządcą majątku Gwozdowo w gminie Prozoroki powiatu dziśnieńskiego.
W nieistniejącym dziś drewnianym prozorockim kościółku, przy głównym ołtarzu pod obrazem Wniebowzięcia NMP ochrzczony został autor wspomnianego wcześniej pamiętnika Leon Wyrwicz. Działo się to 20 maja 1888 roku. Matką Leona była Helena z Gruntowskich herbu Przerowa, a jej rodowym majątkiem folwark Równopole w Gminie Wielkie Dolce w powiecie borysowskim. Gdy w roku 1897 zmarł pan na Równopolu Jan Gruntowski, Cyprian Wyrwicz razem z żoną i rodziną przeniósł się z Gwozdowa do majątku po teściu. Przepiękna była to okolica. «Miejscowość falista – jak nazywa ją «Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego» – grunta szczerkowe, len rodzące, kamień narzutowy».
Krajobraz wokół urozmaicony jeziorami Świerżeń, Łuczyło i Zamosze o malowniczych brzegach, do którego wpada dzika rzeczka Uszacza, pełna ryb i raków. Majątek nie był duży; niewiele ponad 30 hektarów gruntów ornych, do tego parę hektarów łąk i lasów. Podstawą jego istnienia była uprawa zbóż, hodowla bydła i sprzedaż drewna. Wszystkie prace polowe spiętrzały się w okresie maj-wrzesień, co wynikało z surowości tamtejszego klimatu, gdzie zima zaczynała się w końcu października i trzymała mrozami aż do kwietnia. Spokojne gospodarowanie w Równopolu trwało zaledwie kilkanaście lat. Potem przyszła pożoga bolszewickiej rewolucji, która zmiotła wszystko, a rodzinę rozpędziła po świecie.
I tu zaczyna się opowieść o mojej drugiej Białorusi; tej współczesnej, odkrywanej na nowo śladami przeszłości. Pierwszy raz wybrałem się tam w czerwcu 2008 roku. Będąc z córką i synem u krewnych w Litwie, pojechaliśmy na Białoruś szukać resztek Równopola. Jednak po dziewięćdziesięciu latach okazało się to niemożliwe. Trzy parcelacje i dwie kolektywizacje zrobiły swoje; z folwarku nie pozostał kamień na kamieniu. To znaczy pozostały kamienie, te polne, porozrzucane dookoła, więc wziąłem jeden z nich na pamiątkę. Dziś z białoruskim napisem stoi na honorowym miejscu w moim ogrodzie. Przy tej okazji odkryliśmy Białoruś, jakiej nie opisują żadne przewodniki. Dziewicza przyroda; tajemnicze lasy nad Berezyną z gęstym runem niemal egzotycznych roślin, w Polsce już nie spotykanych.
Nawet owady tam inne; na ziemi wielkie mrówki, a w powietrzu olbrzymie ważki – po prostu «jurassic park». Piękna przyrody dopełnia czyste, przejrzyste powietrze, co sprawia, że nocą cała kraina przykryta jest kloszem czarnego, ale niesamowicie rozgwieżdżonego nieba. W Polsce takie niebo ostatni raz widziałem we wczesnym dzieciństwie. A wyobraźnia podsuwa wtedy obrazy sprzed lat – jak przez berezyńskie lasy i mokradła przedzierał się z przyjaciółmi mój dziadek uciekając przed bolszewikami.
Trzeci wymiar mojej Białorusi, chyba ten najważniejszy, tworzą ludzie, bez pomocy których nie poznałbym i nie zrozumiałbym piękna tej krainy. Wspaniali, serdeczni i bezinteresowni.Pierwszeństwo ma wśród nich Kastuś Szydłowski, historyk z brasławskiego muzeum. Znaleźliśmy się przez Internet i bardzo mi pomógł przy szukaniu źródeł do historii rodu. Będąc w sierpniu 2008 roku na uroczystości nałożenia Koron Papieskich Obrazowi Matki Boskiej Brasławskiej Królowej Jezior odwiedziłem muzeum, by mu za wszystko podziękować. Niestety nie spotkaliśmy się, był wtedy w Polsce na jakimś naukowym sympozjum. To dobrze, że Polska i Białoruś mają intensywne kontakty naukowe.
Wiele zawdzięczam pani Annie Rulewicz ze wsi Żwirble pod Brasławiem. Odpowiedziała kiedyś na moje ogłoszenie w piśmie «Głos znad Niemna» i opisała w liście historię Hilarego Wyrwicza, ostatniego pana na Hanżyszkach, którego dobrze znali jej rodzice Józefa i Józef Kowalewscy. Z panią Anią spotkałem się podczas wspomnianej uroczystości w Brasławiu. W związku z moim ogłoszeniem nawiązała ze mną kontakt także pani Zofia Dergacz z Naroczy. Dowiedziałem się od niej o Władysławie Wyrwiczu, kuzynie mojego dziadka, który przed wojną był kierownikiem szkoły powszechnej w Kobylniku. Pani Zofia po latach świetnie pamiętała swojego nauczyciela.
Mile wspominam panią Martę Danisewicz, u której mieszkałem w Brasławiu w te pamiętne dni papieskiej koronacji. Wyjazd na tę uroczystość organizowało Krajowe Stowarzyszenie Brasławian, którego jestem członkiem. Ważnym punktem programu tej pielgrzymki był Festyn Zespołów Polonijnych. Mogliśmy podziwiać występy słynnej «Kukułeczki» z Łotwy, «Białych Skrzydeł» z Białorusi i «Sursum Corda» z Ukrainy. Dzięki takim spotkaniom my potomkowie obywateli Wielkiego Księstwa mieszkający dziś w Polsce mamy kontakt z piękną białoruską ziemią i możemy o niej opowiadać i pisać, by pamięć o dawnych czasach ocalić dla przyszłych pokoleń, które, miejmy nadzieję, będą bez wojen budować wspólną Europę.
Andrzej Sznajder/Magazyn Polski na uchodźstwie/ październik 2014
1 komentarz
Марцін
22 października 2014 o 23:14Hej świetny opis Białorusi i dawnego zapomnianego świata.