Zrozumiałam, że człowiek nie ma tu żadnej wartości. Postanowiłam za wszelką cenę chronić życie, by dożyć lepszych czasów, by nie trwonić na marne. Będę uciekać od zbędnego pesymizmu, nie poddawać się niszczącej rozpaczy, bo ona zabija bardziej od choroby.
Zobacz także: Pierwsza , druga, trzecia i czwarta część wspomnień i listów p. Kazimiery Mielewczyk.
______________________________________________________________________________________________
Akan-Burłuk 12.X.1940
Kochana Jolu!
Współczuję Ci, że wciąż musisz tak ciężko pracować. Jakim prawem tak Was gonią do pracy tylko za obiecanki, bez żadnych zobowiązań konkretnych. My już wydarłyśmy wszystkie buty i kiecki i nie mamy w czym chodzić. Zwłaszcza, że u nas na „paszni” nie dają nawet tej kromki chleba, dla której warto było pracować i dla niej tylko chodziłyśmy. Zresztą wszystko złe stamtąd pochodzi, plotki, a nawet donosy. Ktoś doniósł na panią Szymańską do NKWD, że rzekomo coś złego powiedziała, a nasze panie zamiast zdecydowanie zaprzeczyć – umywają ręce ze strachu oczywiście, choć im nic nie grozi, a p. Szymańską mogą w ten sposób wpakować do więzienia, jak to było w przypadku p. Reutowej, którą zasądzili na 10 lat. Polska inteligencja nie jest tu w cenie. Ale metody uciszania tych wybitniejszych jednostek są niewybredne. Wystarczy jakaś prowokacja, jakiś donos, kilka tchórzliwych „tak”, albo nawet „nie wiem”, „nie słyszałam”. I w tym już znajdują dowód na potwierdzenie zarzutów. I już jest okazja do aresztowania. A potem ciężka praca w kopani – i już mają z głowy „prowodyrów”, „dywersantów” (szkodliwy element). (…) Przerażające. My, przyjaciele p. Szymańskiej, jesteśmy w ciągłej obawie o nią. Ale ona nas uspokaja mówiąc: „Będzie co Bóg da” albo „Co ma wisieć, nie utonie, więc po co się gryźć przedwcześnie”. Ona zawsze stoi na wysokości zadania! Ale postawa niektórych naszych pań jest nie do przyjęcia! Jak gorzko tracić zaufanie do ludzi.
Pisałam Tobie kiedyś o takiej pani z Brześcia, która nam przysyła wiadomości, a ostatnio długo nie było listów od niej. Sądziłyśmy, że może została aresztowana. Otóż, na szczęście, przyszedł list nie dawno z porcją wiadomości, więc napiszę Ci, co zapamiętałam: król rumuński zrzekł się tronu. Rumunia oddała się pod opiekę Niemiec i Włoch pod warunkiem, że gdyby ktoś chciał naruszyć ich suwerennośc, otrzymają pomoc militarną. Ani czuje się dobrze. Adolf nie ma żadnych szans. Roosevelt oświadczył, że Ameryka czynnie wystąpi najpóźniej w listopadzie. „Nasi” szykują się do wojenki. Ani trzyma się dzielnie i oby się nie załamała.
Z Pińsa brak listów. Albo i tam się coś święci, albo zapomnieli o nas. Z Twego listu zauważyłam, że potrafisz nie lubić siebie. To źle! Pamiętasz słowa Ewangelii? „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Stąd prosty wniosek, że siebie trzeba kochać! Masz oryginalne porównania: „czuję się jak pomięty flak”. Tylko efekt był taki, że zamiast współczucia, parsknęłam śmiechem na te słowa! A to jest dowód, że humor potrafi rozładować najgorsze chwile w życiu człowieka. To jest naprawdę cudowne lekarstwo. Gdybyś to można było zawsze się nim posłużyć. Ach, Jolu, stanęła mi teraz przed oczami nasza „buda”, nasza „brać” szkola i to wszystko, co z nią związane. Jak dobrze naszym myślom – one mogą być wszędzie na zawołanie. Ale gnuśne ciało tkwi w miejscu.
Niżej podaję Ci fragment wiersza Kazimierza Glińskiego „Powitanie”, który kończy się bardzo smutno. Żeby nas to nie dotyczyło!
Co mi, że niebo gwazdy złotymi
Świeci, jak dawniej świeciło –
Że czas nie zmienił nieba ni ziemi,
Gdy coś się w sercu zmieniło
Posyłam Ci także 18 zwrotek przepowiedni Wernyhory, którą Ci obiecałam. Na razie dosyć.
____________________________________________________________________________________________
Akan-Burłuk, dnia 24.X.1940
Uszczęśliwiłaś mnie, Kochanie! Twój list i zdjęcia uczyniły mnie na cały dzień szczęśliwą. Odzyskałam nadzieję i humor. Wiersze i złote myśli były wspaniałe. Za wszystko serdecznie Ci dziękuję.
Podobno Niemcy wkroczyli już do Rumunii. Wygląda na to, że okrążają Rosję. Ciekawe, do czego prowadzi pakt Niemców z Japonią? „Nasi” się boją, ale wciąż jeszcze wspomagają Niemców. Czy to nie głupie? Anglia jest już pod osłoną mgły jesiennej (a potem zimowej), co ją świetnie chroni przed nalotami niemieckimi. Ale musi podwoić czujność na wybrzeżach, gdyż stąd może jej grozić niebezpieczeństwo. Niemcy za wszelką cenę chcą się przedostać na wybrzeża Anglii i na jej terytorium zadać ostateczną klęskę. Ale, dzięki Bogu, im się to nie udaje i może nie uda.
Skończyłam już „Krzyżaków” Sienkiewicza, obecnie czytam „Złotą wolność” Kossak-Szczuckiej, Reymonta „Rok 1794”, „Quo Vadis?” Sienkiewicza, „Drugie pokolenie”, „Burza od wschodu” itd. Taka jestem szczęśliwa, że znalazłam kopalnię polskich książek. Łykam je jak zgłodniały wilk.
I wciąż niepokoimy się o p.Szymańską. Na razie cisza, może rozejdzie się jak złowroga mgła? Ale zło już się stało, już nasza mała społeczność jest pod znakiem zapytania, nie wiadomo – kto jest kto…?
Pieniędzy z NKWD, które miały nam być wypłacone za pozostawione mienie w Pińsku, nikt jeszcze nie otrzymał. Mówię o Polakach z Akanu. Podobno to pewne, że pieniądze są już w Aryku, ale naczelnik się nie spieszy z ich oddaniem. Trzeba chyba będzie interweniować. Z nim tak już jest, że jak się siłą ich nie zdobędzie, to inaczej na pewno nie! O, jak my ich już dobrze znamy! Nasza gospododyni wyjechała do swojej rodziny na tydzień, powierzając nam całe gospodarstwo. Jak cudownie się czujemy, nikt nie gdera, nie dokucza. I choć praca musi iść normalnie ustalonym trybem, to jednak wszystko odbywa się spokojnie i bez uczucia przymusu.
Wszyscy myślimy tylko o jednym – żeby wracać jak najrychlej do Polski. Dzisiejszej nocy śnił mi się Pińsk i szkoła, masa młodzieży – sen cudowny. Zdawałam sobie sprawę, że wracam z Syberii, ale byłam sama, a mimo to czułam się bardzo szczęśliwa. Gdyby tak było w rzeczywistości, nie mogłabym być szczęśliwa. Cóż bym sama zrobiła w Pińsku bez ojca i matki? Dobrze więc, że to był tylko sen. Trochę mnie ten sen przestraszył. Obudził lęk przed złym przeznaczeniem. Bo któż zna swój prawdziwy los? Nie wolno jednak tak myśleć, nie wolno wątpić, by go nie prowokować! To dopiero filozofka ze mnie, czyż nie? Joluś, nie przysłałaś mi więcej zdjęć, a Ty masz mniej podstaw do niepokoju, bo odzyskasz swoje zdjęcia z Pińska. Nasz rodzinny album zabrał ten „bojec” z NKWD co nas wysiedlił z domu – i już go nam nie oddzadzą. Nic dziwnego, że drękoty o te pozostałe, które jakimś cudem udało mi się przemycić przed uważnym okiem żołnierza. To są wyłącznie moje zdjęcia, szkolne albo podwójne, które trzymała w swoich szpargałach, a teraz chronię jak relikwie. A mimo to będę wysyłać Ci po jednym do oglądania, jeżeli obiecujesz mi wysłać je z powrotem.
Czy korespondujesz z prof. Arnoldem? Ja nie zdobyłam się na list do niego – brak mi psychicznej więzi. Choć lubiłam go bardzo i nigdy nie zapomnę mu pięknej oceny mojego opowiadania (streszczenia) fragmentu ze „Starej baśni” Kraszewskiego: „takie opowiadanie słucha się z przyjemnością”.
A może wiesz coś o Antykwie? Też bardzo go lubiłam, ale jego lubili wszyscy – cała młodzież z naszej budy. Od niego dostałam przed odjazdem naszego transportu z Pińska butelkę wspaniałego soku. Umilał nam podróż, gdyż długo, po troszeczku, mama dolewała go do „kipiatku”. Pamiętam także jego zapewnienie, żebym była spokojna, że Walduś będzie na pewno na mnie czekał… Nic nie wiem o Waldku, który pisał do mnie w szkole liściki na różowym papierze, ofiarował mi „pamiętnik” z rzeźbionym widoczkiem drewnianym na okładce i zawsze się rumienił na mój widok.
Czy korespondujesz z Zosią Janicką? A co u Haliny Sz.? Dawno nie miałam od niej listu. Załączam parę wierszy A.Asnyka. Możesz rewanżować mi się tym samym. Uwielbiam wiersze! One mnie przenoszą w piękniejszy świat. Całuję i czekam na długi list.
______________________________________________________________________________________________
Akan, 7.X.1940
Kochana Jolu! Nareszcie doczekałam się listu od Ciebie! Zdjęcie oglądałam z największą przyjemnością (…) Twój list wniósł trochę pogody i miłego nastroju. Miałam tu czarną serię makabrycznych wiadomości i nawet nie chcę Ci tego powtarzać. Chyba, że przyjmniesz je z przymróżeniem oka, bo wyglądają na zmyślone. Podobno w Kokczetawie okrutnie zamordowano 5 Polek w celach rabunkowych. W Kokczetawie głód, ludzie puchną, kradzieże i zabójstwa na każdym kroku. Niebezpieczenie chodzić ulicą. W Pińsku ustawiczne aresztowania, a szczególnie w dniu 17.X.40 r. Podano nawet kilka nazwisk. Podobno zabierają także chłopców od 18 lat do wojska. Z Warszawy jakaś pani pisała podobno jako pewnik, że amerykański Biały Krzyż wyciągnie nas stąd wkrótce. Niektórzy już się szykują w podróż…
(…)
Mam w zanadrzu kilka pięknych wierszy, które chcę Ci napisać jeszcze w tym liście. A tymczasem nasza gospodyni, choć dziś jest niedziela, każe mi myć podłogę. A wczoraj tak się męczyłam, potem i łzami myłam tę podłogę. To są niemalowane deski, z których, ich sposobem, nie szczotką ryżową, a odpowiednio ustawionym nożem, trzeba zeskrobywać brud. Tu się podłogi nie oszczędza. Tu się wchodzi prosto ze dworu, w buciorach często brudnych, a dobry ton wymaga, żeby nie zwracać nikomu uwagi, aby wytarł buty i oszczędzał niewolniczej pracy. Tu można ją myć trzy razy dziennie z jednakowym rezultatem. A ten stukilowy babsztyl leży na piecu i rozkazuje, pouczając: ludzie co dzień myją podłogę. Oczywiście myć nie będę, ale wzburzyła moje nerwy, jestem wściekła, łeb mi pęka! Oto jak wygląda nasza poniewierka! Jak można panować nad sobą? Jak scierpieć to wszystko? Nikogo tak w życiu nienawidziłam jak tego grubego potwora – naszej gospodyni, której pierwszy mąż był podobno zbójem znanym na Syberii, a ona z upodobaniem pije zwierzęcą krew. Mama widzi, że dłużej już nie da się tu mieszkać, ona się tak rozzuchwaliła, że trzeba tylko zejść jej z oczu.
_______________________________________________________________________________________________
Akan, 15.XII.1940
Kochanie! Myślałam, że będziesz się starała spełnić moją prośbę i napiszesz długi list o sobie i o wszystkim, a tymczasem okazał się krótszy niż zwykle. Muszę Ci uwierzyć, że nie miałaś o czym pisać i tym razem… (…) A u nas już odbyliśmy drugi pogrzeb. Zmarła już druga staruszka – Polka z naszej wsi. A ten pogrzeb – o, Boże, nie widziałaś na pewno nigdy takiego pogrzebu. To było okropne. Oczywiście płakali wszyscy, bo trudno było patrzeć na to bez łez… Zrozumiałam wówczas, że człowiek nie ma tu żadnej wartości. Postanowiłam za wszelką cenę chronić życie, by dożyć lepszych czasów, by nie trwonić na marne. Będę uciekać od zbędnego pesymizmu, nie poddawać się niszczącej rozpaczy, bo ona zabija bardziej od choroby. Tak mi żal naszej młodości! Czy to możliwe, aby nam upłynęła we łzach? Czy to możliwe, że upłynęło już 8 miesięcy od czasu opuszczenia naszego domu w Pińsku? Czasami mi się wydaje, że to było wczoraj, a czasami – że jesteśmy tu już wiele lat… Dziś jest niedziela, pogoda cudna, ale brak chęci na cokolwiek. (…)
Cały tydzień siedziałam w domu – chorowałam. Dziś chcę odwiedzić p. Szymańską, spędzę z nią cały dzień. Stęskniłam się za nią, choć odwiedzała mnie dość często w czasie mojej choroby. Na razie cieszymy się chociaż tymi pozorami wolności. Może Bóg da, że wszystko ułoży się znośnie. Tutejsi gospodarze są w rozpaczy, gdyż zabierają im własną, zaroboioną ciężką pracą pszenicę, pod pretekstem, że kołchoz nie wypełnił planu dostaw. Nie wiedzą, że to wszystko idzie do Niemiec. Uczniowie od 8 klasy płacą po 150 rubli rocznie za naukę na wsi, a w miastach ponoć po 400 rubli. A więc, nauka i tu nie jest bezpłatna, choć tak o tym było głośno! Jak długo ten biedny naród da się oszukiwać? To nie do wiary!
Zima się dopiero zaczęła, a ja już myślę o wiośnie. (…) Ja kocham wiosnę! Któż jej nie kocha? Wiosną ja żyję. Gdyby nie było innych pór roku, tylko zawsze wiosna – byłabym zawsze szczęśliwa. Tak przeżywałam wiosnę w Polsce, czy tu będzie miała dla mnie tę samą wartość? Tu tylko ból i tęsknota…
_____________________________________________________________________________________________
20.XII.1940
Joluś kochana! Zbliżają się święta Bożego Narodzenia ! Zawsze był to dla nas dzień wesela i szczęścia bez granic. A czym będzie dla nas teraz? Chyba dniem smutku i łez. Opowiadała mi jednak Ukrainka tutejsza, jak spędzili tu pierwszą Wigilię. Noc była ciepła, cicha. Już pierwsza gwiazda wzeszła. Rodzina zasiadła do stołu „bardzo obfitego”. Usiedli… a teraz nie wiedzą co robić? Jeść aż uszy się będą trząść czy płakać? A potem było dużo łez, a mało jedzenia. Na drugi dzień wpadli na pomysł, żeby iść do swoich rodaków. Tak też zrobili. No i, razem będąc, zrobiło im się raźniej. Dalej, domyślam się, wspominali owe szczęśliwe chwile, gdy świętowali w swojej Ojczyźnie i na pewno śpiewali wspólnie kolędy.
Ja postanowiłam na Wigilię oszczędzić sobie i wszystkim łez. Postanowiłam głośno śpiewać kolędy, a zacznę od ulubionej „Bóg się rodzi”, a potem wszystkie po kolei. A gdy usnę, będę śniła, że jestem w Polsce, że spędzam święta z rodzicami, że siedzę przy obfitym stole (bez cudzysłowiu). Czuję nawet zapach tych pyszności, a szczególnie kompot z suszu. No i koniecznie pójdziemy na pasterkę! Szło się (w Pińsku zawsze był śnieg) po białym puchu – od skrzącego się śniegu noc była jasna jak dzień… Cisza na ulicy jak w kościele, ludzie szli skupieni, bez zbędnego rozbawienia. A tuż przed kościołem – łuna rozświetlonych lamp! Pamiętam to uczucie wszechobejmującego ciepła i radości wewnętrznej! Napisz jak spędziłaś święta, te nasze pierwsze święta na obczyźnie – oby były także ostatnie! Mimo wszystko życzę Wesołych Świąt! Tobie i Twojej Mamie! Całuję!
CDN
Ilustracja: fragment obrazu Jacka Malczewskiego „Wigilia na Syberii”, 1892
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!