12 dni w grodzieńskim areszcie, mandat w wysokości 600 dolarów i 5-letni zakaz wjazdu na Białoruś. Takie są skutki nielegalnego przekroczenia polsko-białoruskiej granicy na paralotni.
Z mieszkańcem Białegostoku, 26 letnim Marcinem, który 23 lipca został zatrzymany przez białoruską straż graniczną rozmawiał korespondent Radia Racyja Łukasz Leoniuk.
Radio Racja: Dlaczego poleciałeś w tamtym kierunku?
Marcin: Zawsze lecimy z wiatrem – wtedy loty są najdłuższe. W tym dniu akurat wiało we wschodnim kierunku, na Białoruś. Jest to rodzaj sportu, w którym liczy się odległość, długość lotu. Wiedziałem, że gdzieś niedaleko jest granica, ale chciałem lecieć jak najdalej i wylądować przed granicą.
Radio Racja: Jak technicznie wygląda taki przelot? I czy masz ze sobą przyrządy, które wskazują gdzie jesteś?
Marcin: Tak, mamy elektronikę, która pokazuje nam strefy lotnicze, miasta, granice, ale są to niezbyt dokładne mapy. I w tym przypadku technika zawiodła – gdy lądowałem byłem pewny, że jestem po polskiej stronie, jakieś dwa kilometry przed granicą. Na mapach granica była widoczna, a ja myślałem, że mam do niej odpowiedni zapas odległości.
Radio Racja: Czyli będąc w powietrzu nie widziałeś, że przekraczasz granicę?
Marcin: Nie, nie widziałem. Z powietrza wszystkie drogi, linie energetyczne wyglądały identycznie.
Radio Racja: Na jakiej wysokości był to lot?
Marcin: W tej fazie lotu byłem na wysokości 450 metrów. I jak się okazało, wylądowałem półtora kilometra za granicą. Zrobiłem jeszcze nawrót, gdyż widziałem kolejną łąkę. Byłem pewien, że jest to jeszcze Polska, ale nie wiedziałem czy dolecę do niej i postanowiłem wylądować.
Radio Racja: Co robiłeś po wylądowaniu?
Marcin: Wyglądało to tak: wylądowałem, zatelefonowałem do kolegów, by pochwalić się wynikiem – jest to mój najdłuższy lot – 72 kilometry. Zapytałem, jak stąd najlepiej wrócić, zaznaczając, że jestem niedaleko wsi Zaleszany i zmierzam tam. Kolega napisał, że za godzinę będę miał autobus w miejscowości Szymki – a jest to 5 kilometrów od miejsca, gdzie jestem. Spakowałem się, trochę zjadłem, zadzwoniłem do znajomych i ruszyłem. Minęło około półtorej godziny od wylądowania.
Po drodze zapytałem spotkanych młodych chłopaków, gdzie jesteśmy. Odpowiedzieli, że na Białorusi. Już we wsi spotkałem około 50-letniego mężczyzną. Powiedziałem mu, że mam problem – jestem Polakiem, nie mam odpowiednich dokumentów i wizy, przyleciałem tu na paralotni i chcę tą sprawę jakoś sensownie wyjaśnić. Mężczyzna podrapał się w głowę i zatelefonował do białoruskiej straży granicznej. A jednocześnie moi znajomi szukali kontaktu do naszej straży granicznej, chcą dowiedzieć się jak rozwiązać mój problem.
Radio Racja: Jak doszło do zatrzymania?
Marcin: Przyjechało dwóch pograniczników, którzy zapytali o wizę, dokumenty, jak się tu znalazłem. Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie im jaką drogą się tu dostałem. Nie mogli uwierzyć, że na paralotni, i że mieści się ona w plecaku. Już później pojawiła się informacja białoruskich służb, że widziały mnie przez lornetki jak przekraczałem granicę. Mieli prawo mnie zestrzelić, ale nic takiego się na szczęście nie wydarzyło.
Radio Racja: Gdzie byłeś przetrzymywany?
Marcin: Z początku byłem przesłuchiwany w budynku Straży Granicznej, a wieczorem przewieźli mnie do aresztu w Grodnie.
Radio Racja: W którym momencie powiedzieli, że jesteś zatrzymany i co ci za to grozi?
Marcin: Już na samym początku zostałem poinformowany, że jestem aresztowany za nielegalne przekroczenie granicy droga powietrzną, a sprawa potrwa kilka dni.
Radio Racja: Jak wyglądał pobyt w areszcie? Jakie tam były warunki?
Marcin: Warunki porównałbym do jakiejś piwnicy. Kilka łóżek, okienko pod sufitem. W tej celi już było dwóch Tadżyków – jeden z nich też kiedyś latał na paralotni, ale następnego dnia go wypuścili. Z tym drugim siedziałem przez cały mój pobyt czyli przez 12 dni. W ciągu jednego dnia mieliśmy pozwolenie na godzinne słuchanie radia. W środę było lądowanie i zatrzymanie, w czwartek miałem przesłuchanie, a w piątek już było wiadome, że będzie 100 dolarów mandatu i 5-letni zakaz wjazdu na Białoruś. W poniedziałek mieli mnie wypuścić, ale okazało się, że jest błąd w podstawie oskarżenia. W tej sytuacji wolność miałem odzyskać w środę albo we czwartek. Ale, że nie było osoby z odpowiednimi pełnomocnictwami do podpisania dokumentów, przeciągnęło się wszystko do kolejnego poniedziałku.
Radio Racja: Czy miałeś możliwość kontaktowania się z najbliższymi?
Marcin: Po locie rozmawiałem z kolegą i on wiedział co się ze mną dzieje i gdzie jestem. Poinformował moją rodzinę. W poniedziałek odwiedził mnie konsul – pytał czy czegoś potrzebuję, czy nie mam tutaj problemów, między innymi, ze strażnikami. Owszem, na początku były pytania ze strony białoruskich służb: „Gdzie ukryłem silnik?”, „Na jakiej zasadzie działa paralotnia?”, „W jakim celu do nich przyleciałem?”. Były podejrzenia o szpiegostwo, o przemyt narkotyków. Generalnie ludzie z którymi się tam zetknąłem byli życzliwi, przyjemni. Śmiali się z faktu, że jestem trzecim albo czwartym Polakiem, który w tym roku próbował nielegalnie przekroczyć Białoruś, a zazwyczaj kierunek przejść przez granicę jest odwrotny. Kilka osób, które ze mną rozmawiało, miało polskie korzenie i rozmawialiśmy po polsku.
Radio Racja: Już wiadomo, jaki jest wymiar kary ze strony białoruskiej. Czy możesz też zostać ukarany przez polską Straż Graniczną?
Marcin: Na Białorusi wysokość mandatu zmieniono ze 100 do 600 dolarów. Okazało się, że 100 jest za przekroczenie granicy pieszo, a drogą powietrzną kosztuje trochę więcej. U nas jestem jeszcze przed złożeniem wyjaśnień i grozi mi do 500 zł grzywny. Muszę też pamiętać, że kolejne nielegalne przekroczenie granicy z Białorusią, to już będzie kodeks kryminalny, a nie administracyjny, i wtedy mogę trafić do więzienia. Przygoda z kategorii ciekawych. Spotkałem tam różnych, wesołych ludzi – z Iranu, Tadżykistanu, Kuby, z Afryki. Pomimo, że siedzieli tam, czekając co z nimi będzie dalej, nawet po 2 miesiące – zbytnio się nie smucili. Moja sprawa zakończyła się pozytywnie.
26-letni białostoczanin przekroczył granicę w okolicach zbiornika wodnego w Siemianówce. Po tym zdarzeniu polskie służby graniczne wyznaczyły 5-kilometrową przygraniczną strefę, w której obowiązuje zakaz latania na paralotniach.
Po wyjściu z białoruskiego aresztu paralotniarz stawił się w placówce kontrolnej na przejściu w Bobrownikach, która prowadziła postępowanie dotyczące jego lotu zakończonego lądowaniem na Białorusi. Po wysłuchaniu wyjaśnień i biorąc pod uwagę, iż do popełnienia wykroczenia doszło nieumyślnie, polscy urzędnicy uznali, że wystarczającą wobec niego karą będzie pouczenie.
Rozmawiał Łukasz Leoniuk/racyja.com/ bialorus.pl
5 komentarzy
Tomek
20 sierpnia 2015 o 20:12No nie,
Ten facet jest beztroski i niepoważny. Gdyby na Białorusi nie było Łukaszenki, też poniósłby konsekwencje.
Podobnie byłoby w przypadku przelotu w drugą stronę.
Podobne konsekwencje (może nieco krótszy areszt) mogły ponieść osoby które przed wejściem do Schengen nielegalnie przekraczały granice któregokolwiek z sąsiadujących z Polską krajów.
Alf
21 sierpnia 2015 o 00:54Wpakował się w problemy na własną prośbę. Nonszalancja i tekst w stylu „miałem szczęście, że mnie nie zestrzelili” najlepiej o tym świadczą.
misza z pokladu idy
21 sierpnia 2015 o 10:56a kazali podpisywac pouczenie? strona A 4 napisana ruska cyrylica na dole pusty prostokat na cala karte ze niby cos tam potem dopisza i w dole tego prostokatu trzeba sie bylo podpisac i date wstawic, moja rada wszystkie dokumenty jak ktos gdzies tam trafi to trzeba robic zdjecie lub prosic o kopiowanie, czy tam wogole warto jezdzic to juz inna sprawa. ja kiedys musialem cos takiego podpisac za wykroczenie w ruchu drogowym, nawet mi do glowy nie przyszlo ze takie cos to moze byc wszystko np zgoda na wspolprace z kgb albo moje oswiadczenie ze przyznaje sie do jakiegos przestepstwa, moj rosyjski nie jest na takim poziomie zeby to rozumiec a iw tym prostokacie moga cos dpoisac ale i tak mnie kgb potraktowalo bardzo lagodnie inni siedza po wiezieniach koloniach karnych pol otwartych koloniach karnych za bzdury. jako ciekawostke podam ze w jednym z kolchozow polotwarta kolonia karna odsiadywal kare jakis gosciu ktory wymienil w kantorze falszywe dolary jakas mala ilosc przywieziona z polski , dostal pol roku pracy w jakims takim solchozie, przed wyjazdem na bialorus nalezy sie zaopatrzyc w dolary euro najlepiej w banku
ptk
21 sierpnia 2015 o 11:26Dziwne historie opowiada młodzieniec:
1) cyt „zawsze lecimy z wiatrem” W PL głównie wieją wiatry z Zachodu (rzadziej z płd jeszcze rzadziej z pólnocy czy wschodu) – zatem najczęsciej lecą właśnie na wschód – więc skąd jego zdziwienie
2) cyt „mamy elektronikę ale to niezbyt dokładne mapy” – what???? byle GPS w komórce pokazuje co trzeba w tym dokładną pozycję.
3) facet startuje pod B-stokiem leci dokładnie na wschód, do granicy ma ok 50 km i na czuja ląduje w wiosce??? może się uda???- najwyżej mnie zestrzelą – przecież to (usun. – obraźliwe)
Józef
25 sierpnia 2015 o 11:13Mogli, ale nie chcieli.