Eksport zarażonego białoruskiego mięsa do Rosji przybrał takie rozmiary, że nasuwa się nieodparte wrażenie, iż białoruscy producenci z jakichś powodów uwzięli się aby otruć wszystkich Rosjan swoimi wyrobami. A jeśli ci nie padną na salmonellę lub inne świństwo, to ze śmiechu na pewno.
Rosyjski Rossielchoznadzor poinformował właśnie o wykryciu salmonelli S.Enteritidis w partii mrożonej wołowiny z Białorusi. Wyprodukowały ją w Szkłowie, rodzinnym mieście Aleksandra Łukaszenki zakłady – nomen omen – „Aleksandryjskie”.
Z kolei 11 maja Rosjanie nie tylko znaleźli w białoruskiej wołowinie bakterie, ale także stwierdzili, że usunięto z niej wcześniej pieczęcie weterynaryjne, na certyfikatach było co innego niż w rzeczywistości, a firma „Biłtong – produkt” z Mińska w ogóle nie miała prawa eksportować surowego mięsa.
Wcześniej – 6 maja rosyjskie służby stwierdziły, że w tym co udawało „Kiełbasę Wieprzową Imperialną” ze Żłobina było mięso drobiowe, a w tym co miało być „Roladą Drobiową” z Brześcia była dla odmiany wieprzowina. Natomiast „Fińskie Salami” z zakładu „Białowieskie Delikatesy” zawierało DNA kury.
Dlaczego nie można było zrobić zwyczajnie – kiełbasy wieprzowej z wieprzowiny, a drobiowej – z drobiu pozostaje już tajemnicą białoruskich producentów. Najważniejsze, że produkty posiadały wszelkie możliwe białoruskie certyfikaty jakości i potwierdzenia mające dowodzić, że są tym, czym są.
24 kwietnia Rosjanie znaleźli z kolei w białoruskiej wołowinie bakterie listerii, która u ludzi i zwierząt wywołuje – w zależności od okoliczności – sepsę, ropną ziarnicę, niewydolność oddechową, wymioty, biegunkę lub zapalenie opon mózgowych. Eksporterem tego dobra były białoruskie zakłady o niemożliwej do wymówienia nazwie „Stolinzagotpromtorg” ze Stolina.
Natomiast 21 kwietnia białoruski agrokombinat „Dzierżyński” zaatakował Rosjan tradycyjnie – salmonellą w mrożonym drobiu. Zresztą – jak podały rosyjskie służby – zrobił to już po raz piąty.
Wszystkie te przypadki miały miejsce w okresie zaledwie nieco ponad miesiąca, głębiej nie mieliśmy już siły sięgać. Ich liczba musiała zaniepokoić białoruskie władze, gdyż 2 maja premier Andriej Kobiakow obiecał, że „wszystkie problemy z eksportem mięsa zostaną wkrótce zlikwidowane”.
Przy okazji Kobiakow pogroził Rosjanom, że jeśli będą tak drobiazgowo wnikać co jest w białoruskim mięsie, to i Białoruś zacznie wnikać co jest w rosyjskim. Zapewnił jednak, że „generalnie dialog z rosyjskimi partnerami w kwestii mięsa przebiega konstruktywnie z korzyścią dla obu stron”.
Ponieważ po tym oświadczeniu nic się „w kwestii mięsa” na lepsze nie zmieniło, można przypuszczać, że „dialog” najwyraźniej nadal pozostaje „generalnie konstruktywny”.
Część białoruskich mediów twierdzi natomiast, że mięso z Białorusi wcale nie jest trujące i przypisuje Rosjanom chęć „zemsty politycznej”, jak miało to miejsce w przypadku zakwestionowania przez nich jakości mołdawskich win, ukraińskich cukierków i gruzińskiego „Borżomi”.
Za co mści się Kreml na Łukaszence? Jakoby za to, że nie chciał jechać do Moskwy na obchody Dnia Zwycięstwa. Nam pozostaje tylko nadzieja, że te białoruskie „smakołyki” nie trafiają także na polskie półki.
Czytaj też: W białoruskich kurach zalęgli się Obcy! „To nieznane formy życia…”
Kresy24.pl
2 komentarzy
black flag
28 maja 2015 o 01:47,,,,mysle ze Polacy nie kupoja Ruskich albo Bialoruskich produktow miesnych ,,,to samobojstwo ,,,chyba Ruskim to nie przeszkadza , on wszystko zjedza ,,, bone apetite
Tom
28 maja 2015 o 15:27Jakoś nic nie napisano o tym co się z tym mięsem zakażonym stało?Zjadły, spaliły czy gdzieś wyekspotowały, a może oddały?