Pomimo kolejnego zaostrzenia stosunków z Rosją i dalszych wysiłków oficjalnego Mińska nawiązania współpracy z Zachodem, nie należy się spodziewać zmian w polityce zagranicznej Białorusi, przekonuje publicysta portalu „Białoruskije nowosti” Andriej Fiodorow.
Miniony tydzień przyniósł kilka znaczących wydarzeń w polityce zagranicznej. Największy rezonans wywołały oczywiście ostre wypowiedzi Łukaszenki pod adresem „głównego sojusznika”, które wybrzmiały na spotkaniu z sekretarzem stanu Państwa Związkowego Rosji i Białorusi Grigorijem Rapotą.
Ponadto, analitycy zwracają uwagę na szereg spotkań, które odbył w Nowym Jorku minister spraw zagranicznych Uładzimir Makiej, z wyższymi urzędnikami amerykańskimi.
Przypomnijmy, główna teza białoruskiego dyktatora, która wybrzmiała 20 września polegała na tym, że cały szereg działań Moskwy postrzega on jak presję na Białoruś, której „ani on, ani Białorusini nie będą dłużej tolerowali”. W jakim celu Rosja wywiera presję na Białoruś, Łukaszenka wolał nie precyzować.
Trudno nie zgodzić się z wnioskami obserwatorów, że głównym powodem presji jest niezadowolenie Rosji z powodu niezbyt lojalnego zachowania białoruskiego parUsuń obrazek wyróżniającytnera, a przede wszystkim z nadmiernym – z jej punktu widzenia zbliżeniem Białorusi z Europą i Stanami Zjednoczonymi. Ponadto Moskwie z pewnością nie podoba się żądanie Mińska dotyczące zmiany porozumienia w sprawie cen gazu.
W związku z tym logiczne jest założenie, że Kreml wykorzystuje presję, aby zdławić „bunt na statku” w zarodku.
Na tym tle, kontakty Makieja w Nowym Jorku z doradcą amerykańskiego Sekretarza Stanu Victorią Nuland i zastępcą Sekretarza Obrony Michaelem Carpenterem, wyglądają, szczerze mówiąc, nieco prowokacyjnie.
Lakoniczne doniesienia prasowe nt. spotkań praktycznie nie zawierały żadnych szczegółów. O czym konkretnie rozmawiał Makiej? Nie wiadomo. Można stwierdzić, że – jak zasugerował komentator „Radia Svaboda” Siergiej Naumchyk, kwestia ewentualnego batalionu amerykańskiego, który miałby bronić Białoruś (w ramach gwarancji Memorandum Budapesztańskiego z 1994 roku), z ust białoruskiego ministra nie padła.
Jednakże, w świetle zaistniałych różnic między Moskwą a Mińskiem w pewnych aspektach wojskowych, min. brak porozumienia w kwestii stacjonowania rosyjskiej bazy lotniczej na Białorusi, wątpliwe, aby podobne kontakty na dość wysokim jednak szczeblu wywoływały w Moskwie poczucie głębokiego zadowolenia.
Jeszcze mniej radości, wywołała zapewne rozmowa z Victorią Nuland, która ze względu na swoje zaangażowanie w rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie, w Rosji – delikatnie mówiąc, nie jest kochana. Zwłaszcza, że podczas spotkania strony podkreślały dodatnią dynamikę stosunków białorusko-amerykańskich, a także omówiły kwestie „niezwykle ważne dla pełnej normalizacji współpracy między Białorusią i Stanami Zjednoczonymi”.
W rezultacie, można odnieść wrażenie, że rząd białoruski próbuje wybić klin klinem, czyli krótko mówiąc, grożąc dalszym zbliżeniem z Zachodem, zmusić Moskwę do pewnych ustępstw na rzecz Mińska w sporze energetycznym.
Pytanie brzmi, jak skuteczna będzie taka strategia. Na pierwszy rzut oka, Rosja cierpiąca na dotkliwy brak prawdziwych sojuszników może „wymięknąć”. Powszechnie wszak wiadomo, z jaką czułością Kreml odnosi się do integracji byłego Związku Radzieckiego, zwłaszcza w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Dlatego wydaje się, że choćby najmniejsza przeszkoda w tym projekcie (a Łukaszenka na spotkaniu z Rapotą wyraził zamiar „optymalizacji” udziału w nich) powinna zmusić stronę rosyjską do podjęcia wszelkich środków w celu zapobieżenia takiemu scenariuszowi.
Jednak w obecnej sytuacji, Rosja najzwyczajniej w świecie nie ma kasy na takie gesty. Brakuje jej nawet na podtrzymanie swojej obecnej sytuacji gospodarczej, nie wspominając o udzielaniu dotacji w dotychczasowej skali sojuszniczce. Ale o wiele ważniejsze jest to, że odbudowując poradzieckie struktury integracyjne, Moskwa nie zamierzała powoływać do życia wspólnoty równych sobie członków. Strategicznym celem było i pozostaje przywrócenie jej dominacji w krajach byłego Związku Radzieckiego, a jeśli to możliwe, na jeszcze bardziej rozległych obszarach. Co też zostało wyraźnie zademonstrowane na przykładzie Ukrainy, kiedy usiłowała wybrać inną politykę zagraniczną.
A ponieważ krymska epopeja przekonała rosyjskie władze, że stawiane cele można nie tylko osiągnąć, ale osiągnąć nie za pomocą „miękkie siły”, to oczekiwanie, że oto Rosja radykalnie zmieni poglądy byłoby bardzo naiwne.
Oficjalny Mińsk doskonale to rozumie, a jego wysiłki na Zachodzie spowodowane są poczuciem zagrożenia pochodzącego ze wschodu. Ponadto kryzys gospodarczy i ograniczenie rosyjskiej pomocy sprawia, że nadzieja na pomoc Zachodu staje się jedyna.
Niestety, istnieją poważne podejrzenia, że jest już za późno. Taką politykę należało rozpocząć dużo wcześniej, kiedy Rosja była znacznie słabsza. Ponadto, władze białoruskie nie są wciąż gotowe, by sprostać wezwaniom Brukseli i Waszyngtonu.
Zwłaszcza, że na subwencje porównywalne choćby z tymi zredukowanymi przez Moskwę, przy zachowaniu obecnych warunków ekonomicznych w kraju, od Zachodu nie uda się wyprosić.
W związku z tym pogróżki Mińska o „powtórnej weryfikacji projektów integracyjnych” to nic innego jak retoryka. Następstwem tego mogą być wyłącznie kosmetyczne zmiany w białoruskiej polityce zagranicznej.
Zachęcamy do komentowania materiału na naszym oficjalnym fanpage’u:https://www.facebook.com/semperkresy/
Kresy24.pl/naviny.by
2 komentarzy
apud
27 września 2016 o 14:29Lukaszenka to mistrz swiata. Jaja robi sobie z jednych i drugich.
andrzej
28 września 2016 o 12:50Tszeba bardzo uwarzac. Te wszystkie t.z. probliemy Minska i moskwy morze byc scenarjusz putina, a Lukaszenko i in. mogo byc wtyczkami.