Nazwa Koriukówka przeciętnemu Polakowi zapewne nic nie powie. Zresztą nawet osoby interesujące się historią, ba – sami zawodowi historycy – jedynie sporadycznie kojarzą, że w tym ukraińskim miasteczku położonym na ukraińskim Lewobrzeżu, na północny wschód od Czernihowa, doszło do jednej z największych pojedynczych masakr na ludności cywilnej w czasie II wojny światowej. W odwecie za napaść na niemiecki garnizon miasteczka, dokonaną przez sowieckich partyzantów działających w okolicznych lasach, SS oraz stacjonujące w obwodzie czernihowskim oddziały węgierskie przeprowadziły 1 i 2 marca 1943 r. „pacyfikację” miejscowości. W jej rezultacie co najmniej 6700 cywilów, w tym kobiety, starcy, dzieci, zostało rozstrzelanych. Przeżyły jedynie pojedynczy mieszkańcy miasteczka, które –podpalone i całkowicie zniszczone – w praktyce przestało istnieć. Przy czym, jak podkreślają współcześni ukraińscy historycy, sowieccy partyzanci, których działalność wywołała była tak brutalny odwet okupantów, mieszkańcom nieszczęsnej mieściny w żaden sposób nie pomogli, choć pomóc mogli. W końcu ich liczebność była znacznie większa od oddziału pacyfikacyjnego, a oni sami przebywali kilkanaście kilometrów od miejsca zdarzeń – pisze dr Łukasz Adamski.
Koriukówka mogłaby symbolizować nie tylko martyrologię Ukrainy, ale i zbrodnie państw osi. Niestety, jest poza granicami Ukrainy mało znana. W ZSRR symbolem niemieckich okrucieństw uczyniono masakrę białoruskiej wsi Chatyń przez Sonderkommando SS pod dowództwem późniejszego kata Woli, Oskara Dirlewangera, oraz oddział Schutzmanschaftu, składający się głównie z Ukraińców. Władze sowieckie wybrały Chatyń jako miejsce pamięci o zbrodniach niemieckich (w oficjalnej terminologii: faszystowskich lub faszystowsko-niemieckich), pomimo tego że zginęło tam czterdzieści razy mniej ludzi niż w Koriukówce. Uczyniły to ewidentnie w celu politycznym – chodziło o to, żeby na poziomie podświadomości wywołać skojarzenia z Katyniem i wzmocnić w ten sposób wiarygodność sowieckiego kłamstwa propagandowego o Niemcach jako sprawcach mordów na polskich oficerach. Z kolei w świecie symbolem okrucieństw III Rzeszy stała się pacyfikacja czeskiej wsi Lidice.
W Polsce, równie brutalnie doświadczonej co ziemie sowieckiej Ukrainy przez okupantów niemieckich, znikoma jest nie tylko wiedza o Koriukówce, ale w ogóle o dziejach Ukrainy w okresie II wojny światowej. Teza ta zapewne zdziwi wszystkich tych, którzy słysząc zbitkę: II wojna światowa oraz Ukraina, automatycznie myślą o Rzezi Wołyńskiej. Owszem, obecnie większość Polaków posiada przynajmniej podstawową wiedzę na temat tej czystki etnicznej, a wielu wie co nieco o działalności ukraińskich nacjonalistów. Osoby interesujące się historią mogły też słyszeć o znanym na całym świecie pogromie lwowskim lub współpracy niektórych formacji ukraińskich lub składających się z Ukraińców z III Rzeszą. Mogą wiedzieć, że Ukraińcy w Galicji czy innych częściach Generalnego Gubernatorstwa byli uprzywilejowani w stosunku do Polaków.
Rzecz jednak w tym, że wszystkie te wydarzenia – choć bez wątpienia stanowiące część historii zarówno Polski, jak i Ukrainy – nie odbywały się na Ukrainie, tak jak ją wówczas rozumiano, lecz na terenie okupowanych wschodnich województw Polski. Te ostatnie zachodnią częścią sowieckiej Ukrainy stały się dopiero po 1945 r., przy tym łącznie ten obszar obejmuje 90 tys. km kwadratowych, co stanowi jedynie 15% terytorium dzisiejszego niepodległego państwa ukraińskiego.
Opowieść o tym, co się podczas wojny działo w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej, a więc na trzech czwartych terytorium dzisiejszej Ukrainy, zacząć należałoby od tego, że jej terytorium po napaści Niemiec oraz ich rumuńskiego oraz węgierskiego sojuszników, zostało podzielone na rumuńską i niemiecką strefę okupacyjną. Ta pierwsza była stosunkowo niewielka, bo obejmowała niespełna 40 tys. kilometrów kwadratowych. Utworzona w dorzeczu Dniestru i Bohu i nazwana Transnistrią, funkcjonowała od września 1941 r. do marca 1944 r. ze stolicą w Odessie.
Z nieporównanie większego obszaru utworzono Komisariat Rzeszy Ukraina. Również on funkcjonował od września 1941 r. do momentu usunięcia Wehrmachtu przez Armię Czerwoną, co w zależności od regionu rozciągnęło się na okres od późnych miesięcy 1943 r. do pierwszych miesięcy 1944 r. Weszła doń przytłaczająca większość terytorium sowieckiej Ukrainy – z wyjątkiem Donbasu, Charkowszczyzny i północnej części historycznego Lewobrzeża, zarząd nad którymi jako nad strefą przyfrontową pozostawiono wojsku. Do Komisariatu dołączono województwo wołyńskie, okupowane przez ZSRR od 1941 r. i fragmenty województwa poleskiego wraz z Brześciem. Stolicą zostało Równe na polskim Wołyniu.
Na okupowanej Ukrainie polityka niemiecka wyglądała wręcz gorzej niż w Generalnym Gubernatorstwie – była podporządkowana dwóm celom: maksymalnej eksploatacji ekonomicznej okupowanego kraju, któremu towarzyszyło pozyskiwanie darmowej, bo niewolniczej siły roboczej dla gospodarki niemieckiej, oraz przygotowaniu gruntu pod przyszłą niemiecką kolonizację Ukrainy. Wymieńmy tylko, że Ukraińcom uniemożliwiano zdobywanie wykształcenia, a zezwalano jedynie na ukończenie kilku klas szkół podstawowych. Wieś – podstawa ukraińskiej kultury – była dręczona bezustannymi rekwizycjami i wywózkami roboczej siły do Niemiec (półtora miliona osób), przy czym sowieckich kołchozów i sowchozów zasadniczo nie rozwiązano. Usunięto wprawdzie ze sfery publicznej język rosyjski, który od lat trzydziestych wraz z ustaniem polityki ukrainizacji wypierał z pozycji urzędowego ukraiński, zastępując go tym ostatnim, i, rzecz jasna, niemieckim. Zarazem represjonowano ukraińską inteligencję, czego symbolem była egzekucja znanej poetki, Oleny Telihy. Plądrowano na potęgę ukraińskie muzea. Między Żytomierzem a Berdyczowem rozpoczęto, podobnie jak na Zamojszczyźnie, akcję wysiedlania ukraińskich wsi po to, aby stworzyć miejsce dla niemieckich osadników. Na południowych skrawkach Ukrainy stworzono w ogóle specjalny okręg „Tauryda”, który docelowo miał zostać połączony z zajętym również przez Wehrmacht a należącym podówczas do Rosji Krymem – wszystko po to, aby stworzyć „Kraj Gotów”. Skąd ten pomysł? W przekonaniach nazistów pobyt w średniowieczu na Krymie germańskich Ostrogotów wystarczał, aby podjąć próbę „regermanizacji” kraju, tworząc tam dla niemieckiego narodu jedno wielkie uzdrowisko z miejscowymi Tatarami jako sługami. Można powiedzieć, że jedynie w dziedzinie swobód religijnych sytuacja uległa poprawie i to odczuwalnej. Władze niemieckie nie miały nic przeciwko otwarciu cerkwi i odnowie życia religijnego.
Po ustanowieniu porządków okupacyjnych władze niemieckie i – w Transnistrii – sekundujące im rumuńskie przeprowadziły także masową akcję eksterminacji Żydów. W przeciwieństwie do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie ludność żydowską – lub uznaną za żydowską – często najpierw gromadzono w gettach, a potem mordowano w obozach zagłady, w „Komisariacie Rzeszy Ukraina” rzecz przeprowadzano szybciej. Ludność wyłapywano na ulicach bądź po domach albo po prostu rozwieszano obwieszczenia o konieczności stawienia się Żydów w takim czy owakim miejscu. Następnie zaś nieszczęśników wywożono lub spędzano w jakieś okoliczne miejsce pod pretekstem przesiedlenia, a tam już rozstrzeliwano, nierzadko każąc wcześniej ofiarom wykopać groby dla siebie. Najbardziej znane miejsce żydowskiej kaźni, symbolizujące Zagładę na Ukrainie, to oczywiście Babi Jar. W tym wąwozie dziś położonym w granicach Kijowa tylko w ciągu kilku dni na przełomie września i października 1941 r. hitlerowcy zabili ponad 30 tys. Żydów oraz osób uznanych za Żydów, a także niewygodnych świadków egzekucji. Ocalały nieliczne jednostki, jak np. młoda aktorka Dina Proniczewa, która wskoczyła w wąwóz tuż przed egzekucją i po paru godzinach zdołała się wygrzebać ze stosu zwłok. Masowe egzekucje Żydów i komunistów odbywały się we wszystkich innych miastach Ukrainy. Getta były nieliczne.
Historia Ukrainy okresu II wojny światowej to także historia potężnego ruchu sowieckich partyzantów, w tym najbardziej znanego z nich, Sidora Kowpaka, który w czasach sowieckich stał się legendą. Na czele ponadpółtoratysięcznego oddziału przedarł się on latem 1943 r. z Polesia aż w Karpaty i tam pozostał kilka tygodni, łącznie pokonując około 2 tys. kilometrów. Potężne zgrupowania partyzanckie istniały na całym Polesiu i tym sowieckim, i tym polskim, ograniczając władzę niemiecką do miast z garnizonami wojskowymi. Przy czym działalność tych partyzantów była wysoce kontrowersyjna, gdyż narażali oni na ogromne represje ludność cywilną, która pomagała lub była zmuszana do współpracy w zapewnianiu oddziałom niezbędnej aprowizacji. Warto podkreślić, iż część z tych oddziałów pomagała polskiej ludności cywilnej i żydowskiej, skazanej na śmierć z racji etnicznego pochodzenia przez banderowską frakcję ukraińskich nacjonalistów.
W pierwszym półroczu 1944 r. Ukraina została ostatecznie zajęta przez Armię Czerwoną, niemiecki terror ustał. Rozpoczęła się odbudowa ze zniszczeń wojennych – mocno ucierpiał m.in. Kijów niszczony i przez NKWD, i przez siły niemieckie. Zarazem Sowieci zaczęli się mścić na ludziach współpracujących z niemiecką administracją i, rzecz jasna, nad działaczami niepodległościowymi, w tym nacjonalistami. Rozpoczęto także obliczanie strat wojennych, czym zajmowali się urzędnicy, a potem historycy. Renomowana, wielotomowa Encyklopedia Historii Ukrainy wydawana przez Instytut Historii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy szacuje, że w wyniku eksterminacji ludności cywilnej, w tym zwłaszcza Holokaustu, zginęło 4 mln. mieszkańców Ukrainy, prawie 2,5 miliona osób deportowano, z czego spora część nie powróciła. Zginęło również nieco ponad 4 mln. żołnierzy Armii Czerwonej, zmobilizowanych na terenie sowieckiej Ukrainy. (Zaznaczmy, że był to istotny odsetek Armii Czerwonej, która wniosła walny wkład w pokonanie Niemiec, np. 60. Armia I Frontu Ukraińskiego, która wyzwoliła obóz w Oświęcimiu składała się prawie w połowie z Ukraińców). Oprócz Koriukiwki zniszczono ponad 250 innych miejscowości, co wraz z ofiarami sowieckich represji albo strat bojowych w formacjach partyzanckich czy też wojujących na stronie Niemców daje razem ponad 9 mln osób ludzkich. Uwzględniając zaś ubytek w spodziewanym przyroście demograficznym – ponad 13 milionów.
Powtarzanie tych szacunków przez współczesnych historyków, za sowieckimi obliczeniami, wywołuje jednak istotne zastrzeżenia. Rzecz w tym, że państwo ukraińskie, w tym ukraińscy badacze, tak czule reagujący (i słusznie) na każdą próbę zaliczenia Krymu do terytorium Rosji, powtarzają w stosunku do okresu 1939-1945 i terytorium polskiego ten sam zabieg, co Kreml obecnie wobec Ukrainy. W statystykach uwzględniają bowiem straty wojenne, w tym ludnościowe, na obszarze Galicji Wschodniej i Wołynia Zachodniego, m. in. zbrodnie popełniane we Lwowie i Przemyślu. Tymczasem w okresie 1941-1944 prawo sowieckiej Ukrainy do tych ziem było dokładnie takie samo – a więc żadne – jak prawo współczesnej Rosji do Krymu. ZSRR je nabył dopiero po podpisaniu traktatu z Polską 16 sierpnia 1945 r., na mocy którego uzyskiwał od Polski 90% ziem zajętych przez Armię Czerwoną w 1939 r. Umowa weszła zaś w życie 5 lutego 1946 r.
W rezultacie tej niewiedzy dochodzi do podwójnego liczenia ofiar. Polskie i żydowskie ofiary niemieckiej okupacji Wołynia i Galicji, a także np. działań UPA, figurujące w polskich statystykach, są też uwzględniane w statystykach państwa ukraińskiego jako ukraińskie ofiary wojny.
Na niepodległej Ukrainie, zwłaszcza po 2014 r., stosunek do wojny mocno się zmienił. Pozostawiono wprawdzie sowieckie święto Zwycięstwa 9 maja, ale zarazem 8 maja ustanowiono Dzień Pamięci i Pojednania, które ma zaświadczać o woli Ukrainy świętowania zwycięstwa nad III Rzeszą wraz z resztą Europy i przypominać, iż Ukraińcy w czasie II wojny światowej walczyli nie tylko w Armii Czerwonej, ale i w Wojsku Polskim, wojskach zachodnich sojuszników. Podkreśla się przy tym, że żadne z nich nie było wojskiem ukraińskim, co oznacza, skądinąd jak najbardziej trafne, uznanie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad za twór zależny od totalitarnej Rosji, a nie emanację ukraińskiej państwowości. Systematycznie, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, wzrasta natomiast popularność UPA, czemu mocno sprzyjał poprzedni prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. Twórcy ukraińskiej polityki historycznej wychodzili z założenia, a poniekąd, mimo zmiany rządów, wychodzą nadal, iż UPA jest najświeższą i najbardziej żywą tradycją ukraińskiego oporu przeciwko Rosji, zaświadczającą wolę wybicia się na niepodległość. Ignorują przy tym totalitarną ideologię UPA i jej liczne zbrodnie wojenne, uprzednią kolaborację czołowych działaczy OUN z Niemcami, oraz konsekwencje takiej heroizacji dla stosunków z państwami, w których żyją ofiary działań UPA: Polski i Izraela.
Tego rodzaju działania wywołują, rzecz jasna, napięcia w relacjach z Polską, a także utrudniają oddziaływanie na ludność Ukrainy południowej i wschodniej, nie tylko językowo, ale i mentalnie wciąż mocno zrusyfikowanej. Godzą też w inny cel ukraińskiej polityki historycznej – przeciwdziałanie kampanii Kremla, wykorzystującego zwycięstwo ZSRR i Armii Czerwonej nad Niemcami dla politycznego uzasadnienia konieczności specjalnego traktowania Rosji i jej interesów w wieku XXI. Tego rodzaju argumentacja popularna jest choćby w Niemczech, użył jej np. niedawno prezydent RFN Frank Walter Steinmeier, tłumacząc potrzebę uruchomienia gazociągu NordStream2.
Ukraina słusznie podkreślając ogrom strat z powodu niemieckiej okupacji 1941-1944 i przypominając swój udział w obozie antyhitlerowskim, nie dostrzega więc, że sama osłabia te argumenty swoją polityką heroizacji postaci i formacji, mających za sobą choćby taktyczne współdziałanie z III Rzeszą i splamionych zbrodniami wojennymi. Optymizmu dodaje tylko to, że w ostatnich latach na samej Ukrainie coraz głośniejsi są krytycy tego rodzaju polityki – politycznie infantylnej i niedalekowzrocznej, a moralnie, by rzec oględnie, wysoce niestosownej.
Łukasz Adamski
Autor jest historykiem i analitykiem politycznym. Badacz stosunków polsko-sowieckich i polsko-ukraińskich. Wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, członek Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa.
fot. Bundesarchiv. Wikimedia Commons, CC
4 komentarzy
Wolak
7 sierpnia 2021 o 08:40Pan dr Łukasz Adamski powinien się trochę douczyć historii oraz zaliczyć wieczorowy kurs z matematyki i statystyki, bo plecie totalne bzdury.
Największą rzezią ludności cywilnej w Europie była Rzeź Woli przez Niemców oraz Rzeź Wołyńska dokonana przez Ukraińców. Od tzw. czarnej soboty 5 sierpnia do 7 sierpnia 1944 roku na Woli zamordowano od 30 tys. do 65 tys. polskich mężczyzn, kobiet i dzieci. Była to prawdopodobnie największa jednorazowa masakra ludności cywilnej dokonana w Europie w czasie II wojny światowej.
krogulec
12 sierpnia 2021 o 08:14Można wspomnieć o Babim Jarze.
Viola
12 sierpnia 2021 o 23:36Oskara Dirlewangera nie było w Warszawie podczas mordowania mieszkańców Pragi. Można go oskarżać o zbrodnie na Białorusi, ale w Warszawie jego oddziały były dowodzone przez innych sadystów. Poza tym artykuł dobry. Autor pokazał jasno jakie plany mieli Niemcy wobec Ukrainy. I nie były to plany przyjazne. Zmiana nastąpiła w 1944 r., kiedy III Rzesza chyliła się ku upadkowi. Probowano wtedy mrugać okiem do „narodów Europy Wschodniej”. Mało kto wtedy już wierzył w „szczere” intencje Niemców. Byli tacy, którzy w celach taktycznych, by powstrzymać bolszewików na froncie wschodnim i umożliwić zwycięstwo Aliantom na zachodzie zaangażowali się w walkę po stronie Niemiec.Niestety to Stalin zajął Europę Środkowo Wschodnią i nie było powtórki z okresu po I wojnie światowej.
Jakub
10 maja 2022 o 12:01Dlaczego autor pisze o rzezi wołyńskiej jako o „czystce etnicznej” a nie jako o ludobójstwie? Sejm RP uznał te zdarzenia za ludobójstwo kilka dobrych lat temu