Pierwsza część opowieści o katedrze wileńskiej posłużyła mi w dużej mierze krytyce stylu architektonicznego, jakim jest klasycyzm. Powiedziałem jednak, że żeby być sprawiedliwym, należy dobrze przyjrzeć się historii miejsca, w którym ten kościół stoi, ponieważ jego późny i – jak argumentowałem – niespójny z naturą katolicyzmu wygląd nie jest dziełem przypadku.
Zatrzymałem się na restytucji chrześcijaństwa za czasów Jagiełły. Jest to epoka – mowa o latach 80. XIV wieku – w której cała Europa została już schrystianizowana. Wyjątek stanowiła Litwa – olbrzymie państwo rozciągające się od Podlasia na zachodzie po przedpola Moskwy na wschodzie, oraz od Żmudzi na północy po wybrzeża Morza Czarnego na południu. Ale jest to również moment szalenie istotny w dziejach Polski, moment zawarcia unii, początkowo personalnej, następnie dynastycznej, a w końcu realnej, która przetrwała prawie 400 lat i która dała obu krajom niezwykłą siłę: Koronie Królestwa Polskiego olbrzymie zdobycze terytorialne na wschodzie, Wielkiemu Księstwu Litewskiemu natomiast akces do cywilizacji europejskiej.
W momencie zawiązywania pierwszej unii polsko-litewskiej w Krewie, Jagiełło (wtedy jeszcze nie Władysław!) zobowiązał się przyjąć chrzest, co było warunkiem koronacji rozumianej, jako akt boskiego namaszczenia. Wraz z Jagiełłą ochrzczona miała być cała Litwa, co istotnie nastąpiło w roku 1387, a chwilę później utworzone zostało biskupstwo wileńskie, podległe archidiecezji gnieźnieńskiej.
Wtedy właśnie rozpoczęto budowę nowego kościoła, pierwszego od czasów Mendoga. Niestety przetrwał on tylko kilka lat, strawiony przez pożar.
Tymczasem, w wyniku porozumienia ze swym stryjecznym bratem Jagiełłą do władzy na Litwie doszedł Witold i to właśnie on zalecił odbudowę świątyni wileńskiej, chociaż bardziej znany jest z fundacji kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Kownie – zwanym również kościołem Witolda, będącym wotum za uratowanie życia w krwawej bitwie nad rzeką Worsklą.
Katedra wileńska wybudowana na początku XV wieku w formie trójnawowej gotyckiej bazyliki przetrwała stosunkowo długo, bo ponad 120 lat. Dzięki religijnej i politycznej roli, jaką zaczęła odgrywać, stała się litewskim odpowiednikiem katedry na Wawelu – faktycznym Ołtarzem Ojczyzny, by nawiązać do słów Jana Pawła II. Tutaj po swojej śmierci spoczął sam Witold, tutaj pół wieku później spoczął również drugi syn Kazimierza IV Jagiellończyka, również Kazimierz.
Kilka słów o jego osobie. Jako 13-latek miał objąć tron Węgier przy poparciu części tamtejszej magnaterii. Jednakże zorganizowana w tym celu wyprawa skończyła się niepowodzeniem. Otarł się zatem młody Kazimierz o wielką politykę, ale władcą nie został. Zamiast tego oddawał się sprawom ducha. Prowadził ascetyczny tryb życia, godzinami oddawał się adoracji Najświętszego Sakramentu, prowadził działalność dobroczynną. Już za życia otaczała go aura świętości. Niestety zachorował na gruźlicę, której nie umiano wówczas leczyć. Kiedy umierał, miał zaledwie 26 lat. Dzięki staraniom swego brata Zygmunta Starego został wyniesiony na ołtarze w roku 1521. Jako się rzekło, spoczywa w katedrze wileńskiej. Nie dane było mu jednak zaznać spokoju. Nie dość, że świątynia przechowująca szczątki królewicza płonęła jeszcze trzykrotnie, to po II wojnie światowej – na rozkaz władzy komunistycznej, która upodobała sobie katedrę na galerię obrazów – jego ciało zostało przeniesione do kościoła św. św. Piotra i Pawła na Antokolu. Wróciło po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1991 roku.
Ze wszystkich Giedyminowiczów z katedrą wileńską równie silnie, co święty Kazimierz, związany jest Aleksander Jagiellończyk.
Pod koniec XV wieku polsko-litewska unia personalna została zerwana. Po śmierci Kazimierza IV Jagiellończyka, na tron w Krakowie wstąpił Jan Olbracht, natomiast na stolec wielkoksiążęcy – jego brat Aleksander. Ten ostatni, znany chyba głównie z konstytucji Nihil Novi, tworzącej zręby demokracji szlacheckiej i statutu Łaskiego, stanowiącego zbiór aktów prawnych dotyczących szlachty i duchowieństwa, odziedziczył po ojcu niezażegnany spór z Moskwą o wschodnie rubieże kraju, przede wszystkim ziemię wiaziemską. Sama Wiaźma została zajęta przez nieprzyjaciela w roku 1493. Aleksander, próbując zabezpieczyć się na przyszłość, wysłał do ówczesnego księcia moskiewskiego Iwana III poselstwo z prośbą o rozejm i… rękę córki, Heleny – przez matkę spokrewnionej z ostatnim cesarzem Bizancjum.
Ślub odbył się w wileńskiej katedrze w roku 1495. Niestety nie wiemy jakie wiano wniosła Aleksandrowi Helena, ale wiemy, że małżeństwo, chociaż bezdzietne, było udane: wielka księżna mimo nacisków ze strony ojca brała zawsze stronę męża, mimo iż spotkało ją ze strony nowej ojczyzny pewne upokorzenie. Otóż wyższe duchowieństwo nie zgodziło się koronować jej na królową Polski, jeśli nie dokona konwersji. Ona jednak pozostała przy wierze przodków.
Co do Aleksandra natomiast – po śmierci został pochowany tam, gdzie wziął ślub i gdzie spoczął jego brat. I pozostaje jedynym polskim królem, którego ciało leży w katedrze wileńskiej.
Ślub Aleksandra i Heleny nie był jedynym monarszym w tym miejscu. W 1547 roku Zygmunt August, panujący vivente rege, potajemnie poślubił tu Barbarę Radziwiłłównę.
Jak już wspomniałem, od chwili pogrzebu Kazimierza Jagiellończyka, katedra płonęła jeszcze trzy razy. Pod koniec wieku XVIII biskup Ignacy Massalski – skądinąd zdrajca targowiczanin – powierzył budowę nowego przybytku trzem największym sławom architektonicznym miasta: Wawrzyńcowi Gucewiczowi, Józefowi Sacco i Michałowi Szulcowi. Spod ich ręki wyszła klasycystyczna – tak wtedy budowano! – świątynia, którą możemy podziwiać dzisiaj: opatrzona olbrzymim sześciokolumnowym portykiem w porządku doryckim, figurami Mojżesza i Abrahama we wnękach zamykających nawy boczne, a także ze wspaniałym tympanonem przedstawiającym ofiarę złożoną przez Noego po wyjściu z Arki, dłuta Tomasza Righiego. Posiadająca jedenaście kaplic, w tym tę najwspanialszą, o barokowym charakterze, świętego Kazimierza…
Zanim jednak otrzymała swój dzisiejszy wygląd, katedra płonęła przynajmniej pięć razy. Przypadek to, czy fatum, ciążące nad miejscem? Zemsta Perkunasa za zniszczenie świętego gaju – jak zapewne wierzą litewscy neopoganie? Ani jedno, ani drugie. W czasie wyładowań atmosferycznych czyli, mówiąc po ludzku, podczas burz Plac Katedralny ściąga pioruny równie skutecznie, co stojące samotnie drzewo albo przekaźnik telewizyjny na szczycie góry. Burze przechodzące nad miastem stanowią zagrożenie ogniowe dla stojącego tu budynku i jednocześnie wyzwanie dla straży pożarnej.
Czy tak jest nadal?
Nie wiem, czy to prawda, ale spotkałem się z opinią, że wieńcząca tympanon figura św. Heleny – wyraźnie większa od dwu stojących po bokach, trzymająca prosto solidny metalowy krzyż, to swoisty piorunochron, mający zapobiegać kolejnym pożarom.
Oby…
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!