Admiralicja brytyjska rozpoczęła organizować w końcu 1941 r. sieć połączeń konwojowych z Murmańskiem i Archangielskiem, mających dostarczać sowieckiemu sojusznikowi uzbrojenie oraz zaopatrzenie. Do 1944 r. była to jedna z wymiernych form pomoc Wielkiej Brytanii do ZSRS, zaangażowanego w na froncie wschodnim (przy czym więcej zaopatrzenia i broni docierało przez Kaukaz i Daleki Wschód).
Polski niszczyciel ORP „Garland” pod dowództwem kmdr Henryka Eibla wziął udział w jednej z polarnych ekspedycji. Wcześniej wypłynął z Greenock, aby w towarzystwie niszczyciela HMS „Volunteer” osłaniać transportowiec „Stephen Castle”. Zadanie zostało wykonane i pomimo niesprzyjających warunków – mgła i wzburzone morze – trzy jednostki dopłynęły do Islandii. Tam, w Seydhisfjordzie uzupełniły zapasy paliwa. Ich celem miała być reda portu w Reykjaviku – miejsce formowania arktycznych konwojów do Związku Sowieckiego. Gdy Polacy dopłynęli do stolicy Islandii w drugiej połowie maja 1942 r., Admiralicja organizowała właśnie wahadłową operację konwojową PQ-16/ QP-12. ORP „Garland znalazł się eskorcie (pięć niszczycieli, sześć trałowców i dwa okręty przeciwlotnicze), chroniącej 35 statków handlowych konwoju PQ-16.
Dopiero w Reykjaviku załoga polskiego niszczyciela dowiedziała się o nowym sailing order– mieli płynąć do Murmańska. „I chociaż zdawaliśmy sobie sprawę z trudności i niebezpieczeństwa, jakie na nas czekają na tej północnej trasie, byliśmy szczerze zadowoleni z tego, że już wkrótce znajdziemy się na tak ważnym odcinku wojny” – wspominał kpt Michał Borowski, oficer broni podwodnej na ORP „Garland”.
Konwój PQ-16 opuścił 21 maja 1942 r. wody islandzkie, a jednocześnie mniejszy QP-12 wypłynął z Murmańska. Pierwsze dni żegługi upłynęły spokojnie, choć słaba widoczność utrudniała marszrutę dużej liczbie jednostek. Konwój wykryły 24 maja niemieckie U-Booty, ale ta niedziela upłynęła jedynie na czujnym rozglądaniu się w poszukiwaniu żagrożenia z powietrza lub spod wody. I rzeczywiście po północy ORP „Garland” zrucił serię bomb głębinowych na wykryty okręt podwodny. Rankiem 25 maja dołączyła osłona krążowników kontradmirała H. M. Burrougha (ciężkie HMS „Norfolk” i HMS „Kent”, lekkie HMS „Niger” i HMS „Liverpool” oraz osiem niszczycieli). Dwa konwoje minęły się, płynąc z naprzeciwka, jeszcze przed niemieckim atakiem.
Dopiero popołudniem rozpoczęło się pięciodniowe piekło bitwy konwojowej. Polski okręt znajdował się na lewym skrzydle ugrupowania PQ-16. Pierwsze uderzenie na kowój przypuściły samoloty torpedowe Heinkel He-111 i He-115. Kolejną falę atakujących stanowiły nadwyraz skuteczne bombowce nurkujące Junkers Ju-88. Kapitan Borowski wspominał: „Konwój powitał «Heinkle» huraganowym ogniem. Niebo pokryło się mrowiem lecących Niemcom naprzeciw czarnych rozprysków. […] Ich klucze jedne za drugim, nie zważając na nasz ogień pojawiały się prosto nad naszymi głowamii chłoszcząc morze i konwój długimi seriami broni pokładowej obrzucały nas gradem bomb”. Polacy zestrzelili jeden bombowiec, a konwój płynął bez strat. Wieczorem ORP „Garland” zajął się ściganiem okrętu podwodnego, który został uszkodzony.
Poważniejsze kłopoty zaczęły się z pojawieniem pokrywy lodowej w pobliżu Wyspy Niedźwiedziej oraz wycofaniem wspierającej eskadry. Konwój przepływał w odległości 250 mil od Norwegii i właśnie 27 maja rozpoczął się o godz. 2.47 całodzienny maraton ataków samolotów Luftflotte 5. Łącznie uczestniczyło w nich 108 bombowców i wodnosamolotów torpedowych w trzech falach, których odparcie niebezpiecznie zużywało zapasy amunicji. „Tymczasem «Junkersy» nie próżnowały. Detonacje bomb wstrząsały powietrzem raz po raz, zlewając się w przeciągły grzmot z ogniem artylerii” pisał w reportażu Bohdan Pawłowicz, zaokrętowany na ORP „Garland”. Niemieckie bombowce usiłowały zatopić polski niszczyciel, ale żadna z czterech zrzuconych bomb nie trafiła bezpośrednio. Za to pokład został pokiereszowany odłamkami. Artylerzyści dziobowej baterii zostali wybici, obsługi prawego działka „Oerlikon” i km-ów podobnie. Pięćdziesięciu ludzi zostało rannych i wyeliminowanych z walki trafiło pod pokład, gdzie oczekiwało na na zabieg u lekarza, por. Wilhelma Ząbronia. Wśród nich był st. mar. Bolesław Bomba, który napisał własną krwią: „Polsko, jak słodko za ciebie umierać…”, ale został odratowany.
Tymczasem rufowe działa prowadziły ogień pośród stosu zabitych. Porucznik Bartosik obsługiwał dalocelownik, gdy nagle otrzymał meldunek od działa numer jeden: „Gotowi do prowadzenia ognia”. Jedyny, ocalały artylerzysta, st. mar. Franciszek Wróbel („Francuz” z Fontenay-le-Fleury) zebrał kucharzy, stołowych i torpedystów. Samorzutnie obsadzili działo i zaczęli strzelać już po czterech minutach.
Przepływający obok trawler przesłał lakoniczny sygnał na widok walczącego ORP „Garland” – „Bloody good show” (Psiakrew dobre widowisko). Uszkodzony polski niszczyciel bronił siebie i konwój ogniem artyleryjskim, a kmdr Eibel uchylał sprawnymi manewrami okręt przed bombami. Kolejne uderzenie niemieckie trwało siedem godzin. Cztery statki zatonęły, a dwa zostały uszkodzone. Do wieczora miały miejsce jeszcze trzy uderzenie Luftwaffe, które wyeliminowały dwa transportowce i jeden ciężko uszkodziły. Obsługi dział i km-ów nie schodziły ze stanowisk do godz. 22.55. Dopiero noc minęła spokojnie.
Następnego dnia do dowódcy konwoju kmdr por. R. Onslowa (na HMS „Ashanti”) dotarła wiadomość o wysłaniu przez Sowietów trzech niszczycieli. Nadzieja zaświtała dla PQ-16 i w takiej sytuacji kmdr Eibel poprosił o zgodę na opuszczenie konwoju, aby odstawić na ląd ciężko rannych. Onslow przychylił się do wniosku Polaków i ORP „Garland” zaoszczędził jeden dzień. Gdy polski okręt opuszczał konwój to Brytyjczyk pierwszy oddał mu honory wojskowe, nie zważając na starszeństwo. Kurtuazyjny gest podkreślał uznanie dla Polaków.
Po odpłynięciu ORP „Garland” Niemcy atakowali konwój z mniejszą intensywnością, a poza tym eskortę wzmocniły niszczyciele sowieckiej Floty Północnej. Zatonął jeszcze jeden transportowiec, wcześniej uszkodzony. Następnego dnia dołączyło do konwoju sześć trałowców Royal Navy z Murmańska, zaś taka sama liczba statków odłączyła się i popłynęła do Archangielska.
Samotny rejs niszczyciela przebiegł bez przeszkód, straty okazały się pokaźne – 25 zabitych i 46 rannych (trzech zmarło w szpitalu), co stanowiło 45 proc. załogi, liczącej 145 ludzi. Konwój PQ-16 zakotwiczył 30 maja na redzie portu murmańskiego. Do celu dopłynęło 28 transportowców o tonażu 93.000 BRT, które przewiozły 321 czołgów (dla trzech brygad), 124 samoloty (dla czterech pułków lotniczych) oraz 2.507 pojazdów mechanicznych.
W Murmańsku pojawił się problem pochowania zmarłych, których Polacy nie chcieli pozostawić na sowieckim cmentarzu, gdzie groziło im ograbienie z odzieży i butów, bo „ubrania bardziej potrzebne są żywym”, jak powiedział jeden z Rosjan. Poległych Polaków przewieziono 2 czerwca na pokładzie trałowca HMT „Niger” i pochowano z zgodnie z ceremoniałem morskim na Morzu Barentsa przy polskim i brytyjskim plutonie honorowym oraz załodze ORP „Garland”. Sowiecka Flota Północna nie przysłała swego przedstawiciela na pogrzeb, co Brytyjczycy ocenili jako wielki nietakt.
Droga powrotna ORP „Garland” rozpoczęła się w czerwcu, ale najpierw musiał on popłynąć do Archangielska, skąd wyruszył 28 czerwca i dołączył do eskorty konwoju QP-13. Powracające jednostki miały więcej szczęścia od zmasakrowanego PQ-17. Dopiero w końcowej fazie trałowiec HMT „Niger” źle wyznaczył kurs i konwój trafił na pole minowe, gdzie zatonął winowajca i cztery statki, a dwa zostały uszkodzone. Pozostali osiągnęli 7 lipca Reykjavik, a wkrótce potem ORP „Garland” dotarł do Greenock, gdzie był remontowany i został przezbrojony.
Feliks Koperski
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!