Nawiązanie formalnej współpracy w początku 1945 r. z antysowiecką partyzantką litewską było z punktu widzenia fizycznego przetrwania naszych narodów krokiem logicznym – ale z całą pewnością nie łatwym, zważywszy, iż dopiero przed chwilą ci sami ludzie stali nierzadko po przeciwnych stronach barykady, tracili w tej wojnie bliskich i podejmowanie takich decyzji przychodzić im musiało z większym trudem niż siedzącym w swoich wysokich wieżach politykom. Mimo (a może właśnie dlatego?) że do porozumienia doszło na obszarze działania Adolfasa Ramanauskasa „Vanagasa” (późniejszego przywódcy litewskiego państwa podziemnego), sam fakt zaistnienia takiej współpracy nie był szeroko znany. Już od trzeciej edycji biegu Tropem Wilczym, która odbyła się w 2017 r., partnerem wydarzenia są Litewskie Siły Zbrojne. Żołnierze biorą udział w wydarzeniu, zapoznając uczestników ze sprzętem, jakim dysponuje wojsko, częstując ich herbatą i oddając cześć wspólnym bohaterom walk o wolność z barbarzyńskim najeźdźcą – pisze Rajmund Klonowski w „Kurierze Wileńskim”.
Kiedy w 2015 r. organizowaliśmy po raz pierwszy w Wilnie Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych „Tropem Wilczym”, pojawiało się wiele wątpiących komentarzy. Czas mija i wątpliwości się rozwiewają, ale na niektóre pytania warto odpowiadać co roku, do skutku, do zrozumienia.
Wówczas, w roku 2015, nawet osoba z dyplomem studiów historycznych potrafiła się dziwić, że po co robić w Wilnie takie wydarzenie. „Wyklęci byli tylko na Ziemiach Odzyskanych”, „To tylko niepotrzebne drażnienie Litwinów” – takie uwagi wówczas padały. Historia jest nauczycielką życia, a czas zweryfikował, na ile te stwierdzenia były prawdziwe.
Nie tylko na Ziemiach Odzyskanych
Wciąż wśród Polaków na Litwie (i w Polsce też) rozpowszechniona jest dość nikła wiedza na temat życia pod koniec wojny i po jej zakończeniu na Ziemiach Odzyskanych. Warto ją pogłębiać, choćby w celu poznania skali rabunków, gwałtów i przemocy, jaka ze strony „wyzwalającej” Armii Czerwonej dotykała zarówno mieszkających tam od pokoleń, jak i przybywających ze Wschodu przesiedleńców polskich. O tym powstało wiele publikacji, opracowań materiałów źródłowych, których wymienić tu nie sposób, ale chętnych warto odesłać chociażby do bloga Kaspra Lingego (kasperlinge.wordpress.com), który zwłaszcza w mediach społecznościowych prowadzi kronikę życia polskiego zarówno pod okupacją niemiecką, jak i rosyjską, bogato odwołując się do także do doświadczeń wileńskich.
Za nieformalnego patrona wileńskiej edycji biegu „Tropem Wilczym” obraliśmy postać Sergiusza Kościałkowskiego „Fakira” – ostatniego żołnierza pochowanego w 1945 r. w kwaterze wojskowej wileńskiej Rossy. Zginął 4 lutego 1945 r. pod Raubiszkami w potyczce z NKWD, mając 29 lat.
Maturzysta wileńskiego Gimnazjum im. Adama Mickiewicza, sportowiec, poeta, ułan. Końcówkę pierwszej sowieckiej okupacji spędził w sowieckiej katowni w Słucku. Miał szczęście – tam uciekający przed Niemcami w czerwcu 1941 r. sowieciarze nie zdążyli wymordować więźniów, jak miało to miejsce w wielu innych miejscach.
W Armii Krajowej był podkomendnym Sergiusza Piaseckiego w egzekutywie Kedywu, później – żołnierzem kolejno 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i 1. Wileńskiej Brygady AK por. Czesława Grombczewskiego „Juranda”, tam kierował zwiadem konnym. W tej roli wziął udział w powstaniu wileńskim – operacji „Ostra Brama”, walczył pod Krawczunami.
Po zdradzieckim potraktowaniu wileńskiej AK przez Sowietów kierował 40-osobowym oddziałem partyzanckim (część większej, a wciąż mało zbadanej struktury – Samoobrony Czynnej Ziemi Wileńskiej) w okolicach Święcian i Podbrodzia, gdzie bronił miejscowej ludności przed maruderstwem Armii Czerwonej i depolonizacją przez sowieckie władze. Tak zginął.
Sergiusz Kościałkowski został obrany na patrona biegu ze względu na dobrze (w porównaniu do wielu innych wileńskich żołnierzy) udokumentowany życiorys i to, że jest on odzwierciedleniem tragicznych i przez nas samych zapomnianych losów Polaków na Litwie.
Rozdrażnieni Litwini
Gdyby nie bieg i towarzyszące mu publikacje, dyskusje i pogłębiona refleksja nad historią, zapewne nie udałoby się obalić kilku szkodliwych mitów, a zarazem wynieść na szerokie pole opinii publicznej faktów rzutujących także na to, jak rozumiemy sami siebie i swoją historię. Jakkolwiek prawdą jest, że relacje polsko-litewskie w okresie poprzedzającym II wojnę światową trudno uznać za konstruktywne, zaś w czasie trwania wojny na większości pól były one otwarcie wrogie i tragiczne (nie wolno zapomnieć o cywilnych ofiarach Ponar, Dubinek i Glinciszek, Święcian i innych miejscowości), także i tutaj przykład Żołnierzy Wyklętych dowodzi, że nasi bohaterowie byli nie tylko żołnierzami, lecz także prawdziwą klasą przywódczą naszego narodu. Brali bowiem na siebie odpowiedzialność nie tylko za fizyczne bezpieczeństwo Polaków, lecz także za ich miejsce w świecie i historii.
Nawiązanie formalnej współpracy w początku 1945 r. z antysowiecką partyzantką litewską było z punktu widzenia fizycznego przetrwania naszych narodów krokiem logicznym – ale z całą pewnością nie łatwym, zważywszy, iż dopiero przed chwilą ci sami ludzie stali nierzadko po przeciwnych stronach barykady, tracili w tej wojnie bliskich i podejmowanie takich decyzji przychodzić im musiało z większym trudem niż siedzącym w swoich wysokich wieżach politykom. Mimo (a może właśnie dlatego?) że do porozumienia doszło na obszarze działania Adolfasa Ramanauskasa „Vanagasa” (późniejszego przywódcy litewskiego państwa podziemnego), sam fakt zaistnienia takiej współpracy nie był szeroko znany.
Już od trzeciej edycji biegu, która odbyła się w 2017 r., partnerem wydarzenia są Litewskie Siły Zbrojne. Żołnierze biorą udział w wydarzeniu, zapoznając uczestników ze sprzętem, jakim dysponuje wojsko, częstując ich herbatą i oddając cześć wspólnym bohaterom walk o wolność z barbarzyńskim najeźdźcą.
(…)
Cały artykuł tutaj.
KurierWilenski.lt
1 komentarz
Antoni Kosiba
4 marca 2021 o 01:02Należy ich nazywać niezłomnymi, termin „wyklęci” jest dwuznaczny, nie nadaje się do użytku!