Po latach 1944-1945 w granicach współczesnej Polski znalazło się blisko 3 mln przesiedleńców z terenów wschodnich województw II Rzeczypospolitej. Ogromna większość przybyła na nowe tereny osiedlenia wbrew własnej woli, w warunkach realnego przymusu podyktowanego najpierw, gdy idzie o obszary południowo– wschodnie, terrorem ukraińskich nacjonalistów, realizujących praktykę okrutnych czystek etnicznych.
Później dyktatem jałtańskim o przesunięciu granic państwa polskiego, z czego wynikły umowy najpierw tzw. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (samozwańczego rządu) a następnie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, zdominowanego przez komunistów – z rządami radzieckich republik Litwy, Białorusi i Ukrainy – a tak naprawdę z władzą moskiewską – ZSRR. Owe wymuszone przyjazdy odbyły się w trzech zmniejszających się liczbowo falach w latach: 1945- 1946, 1947-1948 i 1956-1958.
Odrębną kwestią były przyjazdy do powojennej Polski tych «kresowiaków», których uwięziono, deportowano bądź zesłano w głąb ZSRR w latach 1939-1941, i gdy idzie o rozbrojonych i aresztowanych AK-owców w latach 1944- 1945. Ci ludzie w większości nie oglądali już stron rodzinnych, jadąc z miejsc przymusowego pobytu wprost do nowej Polski. Exodus nazywany w umowach «ewakuacją», później «repatriacją», de facto był expatriacją.
Urzędowo tłumaczono go «dziejową sprawiedliwością», co w atmosferze oficjalnej przyjaźni z ZSRR i «narodami radzieckimi», a także w warunkach politycznego totalizmu, połączonego z terrorem, stwarzało warunki zmuszające do milczenia o jakiejkolwiek sprawie «kresów». Trwające dziesiątki lat faktyczne uniemożliwienie odwiedzenia stron rodzinnych, blokada cenzorska na nie tylko wspomnienia, ale i naukowe badania problemu sprzyjały powstawaniu nieoficjalnej «legendy Kresów – legendy lat dzieciństwa – legendy «raju utraconego».
Dla dzieci wysiedleńców w danych warunkach sprawy kresowe stawały się obce, a z czasem niezrozumiałe i przez to odtrącane. Nieomal tak odległe i fantazyjne jak lektura dzieł z Sienkiewicza czy Orzeszkowej, o jakoby wyłącznie poetyckich fantazjach Mickiewicza nie wspominając. W publicznym odbiorze temat Kresów przestał istnieć. Sięgano doń na emigracji, ale ta przecież także była oddzielona od Kraju równie nieprzekraczalną granicą. Tematyka kresowa ujawniła się w szerszym odbiorze pod koniec lat 80.
Najpierw poprzez napływające do Kraju bezdebitowe wydawnictwa z Zachodu (prace Józefa Mackiewicza, Włodzimierza Odojewskiego i innych). Później na skutek dostrzeżenia samoorganizowania się Polaków w krajach ościennych. Pojawiła się także publicystyka, a nawet cykle reportaży prasowych i telewizyjnych. Te ostatnie to w szczególności audycje Stanisława Auguścika pt. «Podróże na kresy». Bo trzeba zaznaczyć, iż lata milczenia, niewiedzy czy zwykłej ignorancji zrobiły swoje.
W mniemaniu tzw. szarego obywatela, do czasu rozpadu ZSRR, za obecną wschodnią granicą Polski mieszkali «ruscy». Teraz ze zdziwieniem d ow i a d y wa n o się, że nie graniczymy z «ruskimi», lecz Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami. Jeszcze większe zdziwienie wywoływał fakt nagłego (dla niezorientowanych) pojawienia się wielosettysięcznych grup Polaków na Litwie, Białorusi i innych obszarach państw wyłaniających się z ZSRR.
Do takiego zjawiska nie byli przygotowani (na ogół jest tak do dzisiaj) także dziennikarze. Wyruszając na reportaże polityczne do «ziemi nieznanej», a dziennikarsko atrakcyjnej, jaką była wybijają- ca się na niepodległość Litwa, ze zdziwieniem konstatowali istnienie całych połaci zamieszkałych przez Polaków. Okazywało się, iż na wielu obszarach stanowili oni większość mieszkańców, nadających ciągle swoisty charakter tej ziemi. Kolejnym zaskoczeniem było, że ludzie ci znają język polski, a dla wielu był to język ojczysty czyli ten, w którym się myśli.
Jednak i te zjawiska okazały się dla ich krajowych odbiorców czymś epizodycznym. Po częściowej i chwilowej fascynacji, a raczej zaciekawieniu potraktowano je jako sezonową ciekawostkę. Zarówno nowej władzy w Polsce (tzw. ekipie Solidarności) jak i mediom problem Polaków na Kresach zaczął przeszkadzać. Okazał się zbyt wielki, skomplikowany i nieprzystający do jakoby prostych rozwiązań polityczno-systemowych.
Nie wiedziano, co z nim począć. Co więcej: wielu politykom w Kraju Polacy na Wschodzie zaczęli przeszkadzać, a polskie odrodzenie narodowe poczęto postrzegać w modnym wówczas i teraz pryzmacie rzekomego nacjonalizmu czy kulturowej zaściankowości. Celowały w takich ocenach na przykład «Gazeta Wyborcza» czy «Tygodnik Powszechny», pisma obdarzone na początku przemian w Polsce niemal nieograniczonym kredytem zaufania.
Gdy ponadto okazało się niebawem, iż problematyka kresowa ma szerszy i dalszy wymiar, czego wyrazem stało się ujawnienie dziesiątków tysięcy i Polaków w tak egzotycznym Kazachstanie i że ludzie – Polacy kresowi garną się szczerze do Macierzy – milczący ogół zbył ich sprawy milczeniem, a politycy poczęli traktować zjawisko w kategorii kłopotu tak materialnego, jak i politycznego choćby w kontekście stosunków z nowymi władzami litewskimi.
I praktycznie nikomu z tej grupy decydenckiej nie przeszkadzało, że rządzący Litwą «Sajudis» miał jednoznacznie antypolskie oblicze w odniesieniu do Polaków Wileńszczyzny. Tak to zaszłości, odcięcie od wiedzy na tematy kresowe, a następnie swoista «poprawność» polityczna spowodowały, że wołanie z Kresów pozostało bez kulturowego i politycznego echa. I nie zmieniły tego wizerunku autentyczne badania naukowe znacznej grupy uczonych, publikujących swe spostrzeżenia na łamach literatury fachowej – tej przeciętny obywatel nie czyta – polityk i «masowy» dziennikarz także.
Tak oto zderzyły się ze sobą literacki mit Kresów z kresową rzeczywistością. Bezpośrednie zainteresowanie wyraziły natomiast stosunkowo liczne organizacje społeczne, jakich mnóstwo powstało w latach 80. i 90. Te jednak miały bardzo środowiskowy charakter i w większości ograniczyły się do aktywnych kręgów mieszkańców poszczególnych regionów dawnych Kresów. Bardziej metodycznie oraz kompleksowo zajmuje się Polakami na Kresach «Wspólnota Polska». W tym miejscu należy zwrócić uwagę na niektóre aspekty terminologiczne.
W tej materii istnieje bowiem szczególnie wiele nieporozumień. Pojęcie «kresy» w publicznym odbiorze odnosi się wyłącznie do Kresów Wschodnich i to tych najbliższych, a więc wschodnich województw II Rzeczypospolitej i to nie wszystkich. W pojęciu tym na czoło wysuwają się w zasadzie tylko dwa ośrodki miejskie: Lwów i Wilno. Gdzie leży Grodno, nie wie niemal nikt, a Nowogródek z uwagi na epopeję Mickiewiczowską lokuje się na Litwie etnicznej czyli tej, jaką od niedawna potrafi się wskazać na mapie.
Tymczasem «kresy» jako pojęcie geograficzno-polityczno-kulturowe funkcjonuje w świadomej publicystyce i polityce polskiej od co najmniej 150 lat. W momencie jego powstawania nie dotyczyło ono jednak Kresów w rozumieniu dzisiejszym. Pierwszym, który owo pojęcie wyartykułował, także zresztą w literaturze pięknej, był lwowski uczony Wincenty Pol, autor m.in. tyle sławnego co kompletnie zapomnianego poematu «Pieśń o ziemi naszej».
Kojarzony dzisiaj z Kresami Lwów, dla ówczesnych Polaków z Kresami nic wspólnego nie miał. Był stołecznym miastem Galicji, zaliczanej do prowincji polskich w monarchii austrowęgierskiej. Lwowianin Pol – Kresy umiejscowił bardzo daleko, bo «kresie» (końcu) państwa polskiego, XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej w ukrainnych stepach, tam gdzie stacjonowały graniczne chorągwie, strzegące dostępu do kraju na stanicach – «kresach» przed Tatarami, kozaczyzną czy wreszcie różnym elementem pojawiającym się od multańskiej (tureckiej) strony.
I znów dygresja – komu dzisiaj przyjdzie do głowy myśl, iż na kresach graniczyliśmy z Turcją? Zmiany polskiego myślenia o Kresach i kresowości następowały odtąd wraz z kurczeniem się polskiego stanu posiadania na wschodzie tak terytorialnego, jak kulturowo-materialnego na skutek planowej akcji zaborcy rosyjskiego. Na początku XIX wieku, po roku 1815 (Kongres Wiedeński) – po utworzeniu kadłubowego Królestwa Polskiego (tzw. Kongresówka) i włączeniu ponownym Galicji do Austrii – dla lwowianina z Galicji prawdziwymi Kresami były ziemie za rzeką Zbrucz, tą samą, która w dzisiejszym odbiorze jako przedwojenna rzeka graniczna była «końcem» Kresów Południowo-Wschodnich.
W ogóle ówczesne pojęcie Kresów dotyczy wyłącznie zaboru rosyjskiego i to raczej na granicy drugiego rozbioru czyli gdzieś w okolicach Po- łocka i Kaniowa, a więc daleko za Mińskiem i nieco przed Kijowem. Po 1921 r., po zawarciu ryskiego traktatu pokojowego sytuacja uległa odwróceniu i ramy ówczesnych Kresów odnoszono do linii Zbrucza właśnie oraz na północy, Dźwiny, a także górnego biegu Niemna i Wilii.
Po wspomnianym roku 1815, gdy Białystok znalazł się poza Królestwem Polskim, do ziem na wschód od środkowego Bugu i górnego Niemna stosowano pojęcie Ziem Zabranych bądź Utraconych, co sugerowało nadzieje na połączenie jej z ułomną wprawdzie, lecz formalnie istnieją- cą formułą państwową Królestwa. Po klęsce powstań narodowych (1831 i 1863-1864) nie tylko o Ziemiach Zabranych, ale i w ogóle o Kresach zapominano.
Przypomniała je znów literatura. Najpierw właśnie Wincenty Pol w dziele «Mohort – rapsod rycerski», później Henryk Sienkiewicz w nieśmiertelnej trylogii, wreszcie Eliza Orzeszkowa. Obszar postrzegania Kresów kurczył się zarówno wobec możliwości terytorialno-państwowych, słabnięcia żywiołu ziemiańskiego, którego kresu na «dalszych kresach» dokonały pogromy z lat 1917-1920, a także nie zauważanych dotąd przez opinię polską w centrum kraju, aspiracji narodowych budzą- cych się do samodzielnego życia Litwinów, Ukraińców, Białorusinów i Łotyszy.
W koncepcji Józefa Piłsudskiego przecież nie mówiło się o kresach Polski, lecz o federacji ziem polskich z ziemiami dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz Ukrainy. Wynik pokoju ryskiego, przyjęty z wielką ulgą przez opinię w centralnej Polsce – był wszakże dramatem dla setek tysięcy Polaków za ryskim kordonem. Na ich tragiczny los odrodzona Rzeczpospolita nie była w stanie wpłynąć. Wraz z ich genocydem skończyło się pojęcie właściwych Kresów – tych od Pola i Sienkiewicza. Zaczęły się Kresy «węższe», a więc te, o których dzisiaj myśli się machinalnie, gdy pojecie «kresów» pada. I znów historia społecznego myślenia się powtarza.
Nierealność jakiegoś wpływu politycznego czy ekonomicznego na Ziemie Zabrane, te «węższe kresy», kreuje obojętność wobec ich roli kulturowej w historii państwa i narodu, obojętność wobec polskiego trwania na tych terenach. Co więcej, budzi wspomnianą wyżej irytację polityków, działaczy i dziennikarzy wobec samego faktu. Być może rodzą się w tych wypadkach skojarzenia rewindykacyjne, jak owe z roku 1815 czy 1919-1921. Ale przecież zagadnienie ma zupełnie inny charakter.
Jacek Kolbuszewski, autor opracowania «Kresy» (Wrocław 1996) przywołujący poetę i emigranta z lat 1864-1865 Józefa Bogdana Zaleskiego, tak wywodzi myśl pojęciową: «Kresy są nie tylko obszarem, na którym coś ważnego dla narodu się działo, ile stają się każdą przestrzenią, na której coś istotnego, z ducha rycerskiego, dla obrony narodowej tożsamości, ale obrony narodu, racji stanu, czynić bezwzględnie należy».
Można przy tym wskazać niejako ilustracyjnie na łańcuch pracy pokoleń na Kresach, z których wyrasta polska tożsamość. Były nimi i powstania narodowe, wojna lat 1919-1920, obrona Grodna w roku 1939, zsyłki i deportacje na «nieludzką ziemię», partyzancka epopeja kresowych brygad i batalionów Armii Krajowej. Była praca organiczna ziemian i gospodarzy oraz przemysłowców i rzemieślników. Była wreszcie praca najbardziej trwała – praca twórców takich jak Skarga, Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz, Orzeszkowa, że wspomnimy tylko najbardziej przemawiających do wyobraźni. To wszystko spuścizna Kresów.
Wreszcie, jak powiedział francuski marszałek Ferdynand Foch: «Ojczyzna to ziemia i groby» – jak długo trwa pamięć o grobach, tak długo trwa siła związku z ojczyzną. A grobów na Kresach mnóstwo. Znanych i nie znanych. Jak już powiedziano, pamięć, świadomość tych «węższych» jak tutaj powiedziano Kresów jest we współczesnej Polsce znikoma. Można tu przywołać wypowiedź sfrancuziałego Kamerjunkiera w salonie warszawskim w III czę- ści «Dziadów» (scena VII), gdzie tenże wprost oświadcza: «Pan z Litwy, i po polsku? nie pojmuję wcale – Ja myślałem, że w Litwie to wszystko Moskale.
O Litwie, dalibógże! mniej wiem niż o Chinach – Constitutionnel coś raz pisał o Litwinach, Ale w innych gazetach francuskich ni słowa». Warto na ten stan zwrócić uwagę właśnie teraz w okresie wielkich transformacji politycznych, gospodarczych i kulturowych, a przy tym znaczącego zagubienia warto- ści i korzeni kulturowych. Z przetrwania polskości na «węższych kresach», przywiązania do imponderabiliów mocno już w dzisiejszej Polsce zapomnianych można czerpać na nowo.
Stan świadomości w powyższej materii dotyczy jednak, co trzeba podkreślić, tak zwanej najszerszej populacji. Na pocieszenie można dodać, że, jak to wyżej wskazano, w zasadzie nie jest to nic nowego. Poprawy znaczenia i rozumienia już nie tyle Kresów, co polskiego na nich trwania w nowych warunkach geopolitycznych można upatrywać w rozwoju form współpracy – tak państwowej, jak i regionalnej, gdzie mniejszości narodowe po obu stronach mogłyby Mieszkańcy Wojstomia przy grobie Ignacego Chodźki stać się wzajemnie ubogacającym pomostem, przy poszanowaniu stanu politycznego w naszej części Europy.
Tak więc świadomość Kresów we współczesnej Polsce kultywują, propagują i stymulują wobec organów państwowych oraz opinii publicznej organizacje społeczne. Z drugiej strony starają się o to sami kresowi Polacy z Kresów poprzez swoje organizacje przypominający zarówno o swym istnieniu, jak i kulturowym obowiązku Macierzy. Drugą płaszczyzną są działania grup badaczy problematyki od strony naukowej, choć jak wyżej wspomniano nie oddziałuje to wprost na stan ogólniejszej świadomości.
Tym nie mniej, skutki mimo wszystko są widoczne poprzez finansowanie przez stronę polską szkół, ośrodków kulturalnych, festiwali kresowych, stwarzania możliwości nauki w Polsce dla kresowej młodzieży. Określoną rolę spełniają merytoryczne komisje parlamentarne, zwłaszcza senacka. Wspominanie «kresów» w Polsce, działalność organizacji wspierania Polaków na tamtym terenie jest niemile odbierane w krajach, których to dotyczy.
Samo pojęcie «kresy» wywołuje gniewne niekiedy opinie oraz ma świadczyć o polskich zamysłach rewindykacyjnych. Tymczasem, jak się wydaje, kresowość nie jest w Polsce ani w modzie, ani nie przejawia się w szerszej świadomo- ści społecznej. Zainteresowanych tą problematyką badaczy i dzia- łaczy w Polsce zjawisko to nieco smuci, zważywszy na tak wielowątkowe znaczenie kresowości dla historii i kultury polskiej oraz z uwagi na fakt istnienia nadal tak znaczącej mniejszości polskiej na Białorusi, Ukrainie i Litwie.
Julian Winnicki
Magazyn Polski NR 8 (116) SIERPIEŃ 2015
Od Redakcji: Niniejszy artykuł na prośbę redakcji przekazał Profesor Zdzisław Julian Winnicki, tekst pochodzi z jego książki «Szkice i obrazki zaniemeńskie», wydanej w 2000 roku
4 komentarzy
Andy
23 lutego 2016 o 14:05Taaak…..a kolejnym dowodem na tezy przedstawione w artykule o zapominaniu i rozmywaniu się tożsamości narodowej w odniesieniu do utraconego terytorium, jest fakt że od 15-go września nikt nic nie miał do powiedzenia w tym temacie – a szkoda. Niestety są to lata propagandy i ukrywania faktów, a dziś nie widać woli polityczno-społecznej aby to zmienić. Staliśmy się za bardzo poprawni politycznie, żeby nie powiedzieć konformistycznie, ba ! Po prostu nijacy i tchórzliwi wręcz. Bez włąsnego zdania, zarówno szary ogół jak i reprezentujący go politycy nic nie mogący wskórać na arenie międzynarodowej. Szkoda. Ale czy mogło być inaczej skoro elity systematycznie i celowo były unicestwiane przez najeźdźców ? Dziś w większości zostało – kolokwialnie rzecz ujmując – bydło – któym w zamierzeniu miało być naszym zaborcom czy okupantom łatwo rządzić. Chyba trochę przez przypadek odzyskaliśmy tą iluzoryczną niepodległość. A może to Matrix ?
Sebastian
5 maja 2017 o 18:14Śląsk i reszta ponoć był przekazany za odszkodowania, a nie za ziemie wschodnie. Zatem poprawnie Jałta nie przesunęła granic Polski, ale zabrała nam połowę terytorium. Czyli była wrogim sojuszem. A podobno byliśmy w koalicji zwycięskiej, a Ukraina wśród przegranych. Jednak na życzenie Stalina to Ukraina wygrała, a Polska przegrała.
Nie można mówić o dziejowej sprawiedliwości (czyli na wieczność), bo taką się wymierza co pół stulecia.
Zgodnie z prawem Polska dzierżyła Kresy Mniejsze, jako że odziedziczyła je po Kazimierzu Wielkim, a i wcześniej były polskie za Mieszka I, bo Lechitom zabrał je książę ruski. I wywalczyła je w walce z Rosją, która nie miała praw do tych ziem. Podległość Ukrainy Rosji (podbicie) wykluczała jakiekolwiek prawa tej pierwszej do spornych ziem. Wreszcie państwa zachodnie uznały granicę Polski.
Wreszcie Niemcy za mało dały Polsce po drugiej wojnie. Bo przecież zniszczenia, kilka milionów Polaków wyznania katolickiego zginęło, a i żydzi to obywatele polscy. Razem z resztą chrześcijan, obywateli polskich, Polaków to około 10 mln.
Ze zdziwieniem pewien człowiek ponad 100 lat temu odkrył, że większość ludzi w Wielkopolsce to Polacy. Jak pisał, niedługo okaże się, że i dalej na zachód mieszkają Polacy. Podobnie jest ze wschodem. Większość na Kresach Mniejszych w wówczas to Polacy i tacy, których za Polaków można było uznać. Zatem Ukraina nie miała żadnych praw do tej części majątku rozwodowego po I RP. Nawet ludnościowych. Bo przewagę osiągnęła poprzez przesiedlenia i mordy. Dzierży te ziemie prawem kaduka.
Od polityków spodziewam się wizji, kilku biegów, jak w samochodzie. Niech postępują jednocześnie w kilku kierunkach. Owszem, dzisiaj nie ma możliwości przesunąć granic, ale może taka możliwości pojawić się za kilkadziesiąt lat. Już dzisiaj politycy winni być do takiej ewentualności przygotowani, ale i utrzymywać poprawne stosunki w miarę możliwości.
Ukraina taką wizję ma. Podbijać jak najwięcej ziem, przez osiedlenie, przedstawiać ziemie polskie jako ukraińskie, a wreszcie zajmować je prawem kaduka. Pojęcie Ukrainy też jest wędrowne.
Należy propagować kulturę polską wszędzie gdzie się da. Spory z sąsiadami temu nie mogą przeszkodzić. Ani popieraniu naszych obywateli i ich praw na od wieków przez nich zasiedlonych ziemiach. Tyle i aż tyle.
edmundas
10 sierpnia 2023 o 20:48Proponuję używać: Kresy bliższe (te w granicach lat1918-1939) i dalsze (te z czasów I Rzeczpospolitej). Na Kresach urodzili się: Mickiewicz, Słowacki, Goszczyński, Bohdan Zaleski, Paderewski i wiele, wiele kompozytorów, polityków, działaczy, wybitnych duchownych itd. itp.. I nie tylko mało znany przed wojną Bruno Schulz
Ewa
16 czerwca 2017 o 20:27To smutny i niestety prawdziwy artykuł. Rodzinnie nie jestem powiązana z Kresami, ale temat jest mi strasznie biski. I tak bardzo mi przykro, że nikt z moich znajomych zupełnie nic nie wie w tym temacie. Jedyne co ja mogę zrobić, to mówić moim małym jeszcze dzieciom o Kresach,ich polskiej tożsamości, o Polakach zza wschodniej granicy i fałszowanej, albo przemilczanej prawdzie dotyczącej tych terenów. Kiedyś, kiedy byłam jeszcze w podstawówce chciałam znaleźć na mapie PRL-u Drohobycz, gdzie urodził się Bruno Schulz, nie udało mi się, więc spytałam nauczycielkę. Ona nic nie powiedziała, tak dziwnie na mnie patrzyła. Teraz dopiero wiem, że, albo nie wiedziała, albo nie wiedziała czy może mi odpowiedzieć na to pytanie, albo jak mi wytłumaczyć że tam kiedyś była Polska a teraz już jej nie ma. A teraz kiedy już można mówić prawdę , ona nikogo nie interesuje.