Wyjątkowość konfliktu armeńsko-azerbejdżańskiego jest taka, że był to konflikt utrzymywany zasadniczo w dość określonych granicach, kontrolowany. Wynikało to z tego, że interes regionalnych mocarstw (Iran, Turcja, Rosja) był stały i zasadzał się na nie eskalowaniu wojny. Otwarte zaangażowanie się w jego obecną fazę Ankary, będzie musiało pociągnąć za sobą odpowiedź Rosji, która zaangażowana jest na zbyt wielu, jak na jej potencjał, frontach. Co oznacza, że może działać gwałtownie.
Natura wszystkich konfliktów czy sporów terytorialnych w sferze poradzieckiej jest taka, że pozostają one ze sobą powiązane. Państwa, które powstały po rozpadzie ZSRR w większości odziedziczyły chroniczną niestabilność, słabość instytucjonalną i brak wypracowanych mechanizmów rozwiązywanie wewnętrznych sporów. Dodatkowo zrodziła je ta sama fala nacjonalizmu, która z czasem zaczęła jednak zagrażać ich własnemu istnieniu. Od lat 90. można było dostrzec, że wybuch wojny w jednym zakątku postsowieckiego subkontynentu oddziaływał na inne, czasami odległe jego rejony. Wyjątkowość konfliktu armeńsko-azerbejdżańskiego jest taka, że był to konflikt utrzymywany zasadniczo w dość określonych granicach, kontrolowany. Wynikało to z tego, że interes regionalnych mocarstw (Iran, Turcja, Rosja) był stały i zasadzał się na nie eskalowaniu wojny. Otwarte zaangażowanie się w jego obecną fazę Ankary, będzie musiało pociągnąć za sobą odpowiedź Rosji, która zaangażowana jest na zbyt wielu, jak na jej potencjał, frontach. Co oznacza, że może działać gwałtownie.
Geopolityczny kontekst konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem od kontrolowany od lat 90. przez Ormian nielegalnie, według prawa międzynarodowego od lat 90. Górski Karabach (w nomenklaturze armeńskiej Arcach) jest sprawą bardzo złożoną. Na najniższym poziomie to konflikt narodowościowy między karabachskimi Ormianami a Azerbejdżanem, czyli jedno z wielu dziedzictw sowieckiej polityki narodowościowej, która przyznała Górski Karabach Azerbejdżanowi, mimo że był etnicznie zdominowali przez Ormian.
Narodziny „Republiki Arcachu”
To właśnie w związku z przynależnością Karabachu do Azerbejdżańskiej SRR rozwinął się w latach 80. armeński ruch demokratyczny, początkowo domagający się przyłączenia spornego terenu do „macierzy”, ruch który z czasem zaczął wysuwać żądanie niepodległości dla samej Armenii. Azerbejdżan nigdy nie zgodził się na oderwanie swoich zachodnich terenów i przyłączenie ich do Armenii; w grę wchodziły tutaj nie tylko sprawy prestiżu, ale też skomplikowany temat narodowościowy w samym Azerbejdżanie (o czym poniżej). Wybuch antyazerskiego powstania na początku lat 90. wspartego przez siły Republiki Armenii, zaowocował zwycięstwem strony ormiańskiej i trwającej od tego czasu okupacji zachodnich połaci Azerbejdżanu (dużo większych niż sam Górski Karabach) przez Armenię.
Gdy szukać winnego konfliktu i zrodzonej w jego efekcie nienawiści między narodami, to obie strony – Ormianie i Azerowie – widzą winnego po drugiej stronie. Samo powstanie miało być sprowokowane czystkami etnicznymi jakie miały spotkać żyjących w Azerbejdżanie Ormian; Azerowie twierdzą z kolei, że dążenia separatystyczne były podżegane przez ormiańskich nacjonalistów już od końca lat 80. Sami Azerowie także padli ofiarami czystek etnicznych, większość z nich (w liczbie 30-40 tys.) musiała z Karabachu uciekać. Co roku w lutym Baku przypomina o tzw. masakrze w Chodżaly, gdzie wedle Azerów w 1992 r. zginąć miało przeszło 600 azerskich cywilów, zamordowanych przez siły ormiańskie.
Obie strony są więc w jakiejś mierze, jeśli nie na równi, odpowiedzialne za wybuch konfliktu w przeszłości. Wieloletnie rozmowy pokojowe zawsze kończyły się patem. Armenia nie utrzymuje ani z Azerbejdżanem, ani z Turcją normalnych stosunków dyplomatycznych, gospodarcze również są bardzo ograniczone. Azerbejdżan nie posiada militarnego potencjału zdolnego przeważyć szalę, przez lata to Armenia dominowała wojskowo, choć obecnie można mówić o znacznym wzmocnieniu wojskowym Azerów. Baku przyjmował zazwyczaj postawę bierną, na wyczekanie, stawiając podczas kolejnych negocjacji żądania, które blokowały porozumienie; liczył na zamrożenie konfliktu. I taktycznie akceptował status quo, stan, który nie dawał mu kontroli nad dużą połacią kraju, lecz jednocześnie umożliwiał blokowanie wysiłków dyplomatycznych Erewania. Który to Erewań dziś nie stoi na stanowisku bezpośredniej inkorporacji Archachu, lecz chce wyłącznie, jak utrzymuje, być adwokatem tej de facto niezależnej republiki.
Ostatnie negocjacje między oboma stronami miały miejsce w styczniu br. Premier Armenii Nikol Paszinian postanowił w ich czasie odwiedzić Górski Karabach, co oczywiście zostało uznane przez Baku za prowokację. W lipcu strona azerska miała wedle Erewania dokonać koncentracji wojsk na granicy Archachu, a kilku żołnierzy miało nawet ją przekroczyć. Tego typu oskarżenia są stałym elementem przekazu mediów obu krajów.
Ostatnie doniesienia o postępach armii azerbejdżańskiej – zajęcie strategicznych punktów, jak przyznaje samo Baku, pozwalających kontrolować komunikację między Armenią a Archachem, może jednak wskazywać, że obecnie plany Azerbejdżanu idą znacznie dalej. Ostatni otwarty konflikt miał miejsce w kwietniu 2017 r. (nazwany przez to „wojną kwietniową”). Wielu obserwatorów ma nadzieję, że i ten obecny zakończy się podobnie jak ten sprzed trzech lat. Jednak w tym przypadku stopień przygotowania operacyjnego armii azerbejdżańskiej jest znaczny na tyle, że wielu obserwatorów, w tym rosyjskich, uważa że konflikt w tym momencie był planowany. Z drugiej strony Moskwa może świadomie przesadzać, aby usprawiedliwić własne posunięcia.
Klan karabachski
Przez 20 lat Armenią rządziła siła polityczna określana jako „klan karabachski”, czyli grupa ludzi wywodzących się z tego terenu, która przejęła władzę w Erewaniu po w latach 90. odwołując się do mocno nacjonalistycznego przekazu, wskazując kwestię niezależności Archachu od Azerbejdżanu jako narodowy obowiązek. Armenia skonfliktowana z sąsiadami, w tamtych latach dużo mniej zamożna, była krajem izolowanym, zdominowanym przez zamknięty układ, coraz bardziej skorumpowanej i autorytarnej władzy. Rewolucja 2018 roku była w dużej mierze skierowana przeciw dominacji rzeczonego klanu w polityce, a nowy premier Nikol Paszinian miał być zapowiedzią radykalnych reform, usprawnienia państwa i jego oczyszczenia. A nawet uniezależnienia się od Rosji.
Spełnił te oczekiwania raczej skromnie, choć Armenia od lat notuje spory wzrost gospodarczy, jej PKB per capita jest teraz porównywalne z azerskim. Baku zgubiło to, że całą gospodarkę opierało na eksporcie ropy i gazu, surowców dziś o wiele tańczych niż dekadę temu. Paszinian nie tylko nie był w stanie wyłamać się z geopolitycznych uwarunkowań, co więcej, nie mógł, ciągle podejrzewany i oskarżany o porzucanie sprawy Karabachu, wyrwać się z konieczności trwania w nacjonalistycznej narracji. W sierpniu w Archach odwiedziła grupa kobiet z żoną premiera Armenii na czele, która uczestniczyła tam w pokazowych ćwiczeniach wojskowych. Uczestnictwo w tego typu propagandowych akcjach ze strony ormiańskich oficjeli to stał rytuał.
Pomimo przestróg pierwszego prezydenta Armenii, Ter Petrosiana, że taka polityka zakończyć się może wyłącznie uzależnieniem od Rosji, politycznym, militarnym i gospodarczym, Erewań determinujący politykę zagraniczną narodową ideologią, która postrzega Azerów i Turków jako wrogów, stała się pionkiem w rosyjskiej układance geopolitycznej. Już kilka miesięcy temu Baku zaczęło sugerować, że działania Armenii, wtedy jeszcze w postaci oskarżeń skierowanych przeciw stronie azerskiej, mają na celu wyłącznie wciągnięcie do konfliktu Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), czyli organizacji wojskowej zdominowanej przez Rosję (nazywanej czasem w publicystyce „rosyjskim NATO”). 29 sierpnia Erewań ogłaszając, że jego suwerenność jest zagrożona, zgłosił gotowość uruchomienia tzw. wojskowego protokołu ODKB. Na marginesie można zauważyć, że zaangażowanie się otwarte Kremla w konflikt całkowicie zmarginalizuje rząd w Erewaniu, a wszelkie próby wybicia się Pasziniana na niezależność skończą się nim realnie się zaczęły.
Turcja, Rosja i gaz
Na ogólnym poziomie układanka geopolityczna jest prosta: Azerbejdżan to jeden z najwierniejszych sojuszników Turcji, która otwarcie ogłosiła gotowość jego wsparcia i oskarża Armenię o prowokację. Nie brak głosów uznających, że za całym konfliktem stoi właśnie Ankara, która jak donoszą niezależne media syryjskie, ma na teren Azerbejdżanu przerzucać syryjskich mudżahedinów. Mowa jest także o siłach libijskich (przypomnijmy: w wojnie domowej w Syrii Turcja potajemnie wojskowo wspiera uznawane międzynarodowo libijskie władze przeciwko rebeliantom wspieranym przez m.in. Rosję).
Współpraca azersko-turecka ma też istotny wymiar gospodarczy: Azerbejdżan od lat buduje swoją pozycję jako alternatywne względem Rosji źródło gazu i ropy dla Europy. Gdy na Zachodzie mówi się o dywersyfikacji dostaw tych surowców, myśli się głównie właśnie o Baku. Korytarz południowo-kaukaski, biegnący od Azerbejdżanu, przez Gruzję i Turcję (TANAP – rurociąg Trans-Anatolijski), dostarcza dziś Europie tylko około 10 mld bcm, lecz w przewidywalnej przyszłości może ulec zwiększeniu do 30 mld (choć, dla porównania, tylko jeden Nord Stream w 2019 r. dostarczał 58 mld). Turcja jako kraj tranzytowy i ważny inwestor odgrywa zasadniczą rolę w europejskiej strategii.
Armenia oraz przyczółki rosyjskie w Gruzji dają jednak Moskwie łatwość zablokowania całego projektu. Wizja stałej obecności wojsk rosyjskich w Karabachu musi niepokoić Ankarę i Baku. Wybuch lokalnego konfliktu, który łatwo może ulec umiędzynarodowieniu, wpłynie poważnie na zachowanie inwestorów. Stąd też oczy szukających odpowiedzialnego za obecny konflikt zwracają się w stronę Kremla. Czy Rosja sprowokowała konflikt jako taktyczne odwrócenie uwagi od Białorusi? Czy może to część większej strategii?
Niestabilny Azerbejdżan
Jak w najbliższym czasie może się rozwijać się konflikt o Karabach? Erewań i Baku bardzo odmienne postrzegały dotychczas cele tego konfliktu i wykazywały przy tym odmienne strategie wojenne i polityczne. Mówiąc inaczej, dla Azerów przegrana nie jest zagrożeniem dla niepodległości ich kraju (teoretycznie), podczas gdy dla Górskiego Karabachu była to zawsze kwestia jego istnienia lub nie. Stąd Azerowie mogli „odpuścić” sobie działania wojenne, gdy te były dla nich zbyt kosztowne, będąc przy tym świadomymi, że poza utratą kontroli nad częścią ich terytorium (mniej istotną i peryferyjną), niewiele tracą, o ile będę wstanie „zamrozić” konflikt. Tak więc podobnie jak w 2017 roku Baku może nagle zdecydować o zakończeniu działań wojennych.
Jednakże jest kilka spraw, które tym razem mogą determinować Azerbejdżan do kontynuowania ofensywy. Pierwsza sprawa to Nachiczewan. Jak długo terytorium zachodniego Azerbejdżanu jest okupowane przez Armenię, tak długo Baku ma utrudniony dostęp do eksklawy. Nawet odzyskanie tych terytoriów dalej oznaczać będzie, że między Azerbejdżanem a Nachiczewanem rozciąga się terytorium Armenii, ale dystans ulegnie jednak znacznemu skróceniu.
Dla Baku jednak istotniejsza są wewnętrzne sprawy narodowościowe. I obawa, czy po ewentualnym uzyskaniu przez Arcach samodzielności, inne tereny zamieszkałe przez pozostałe mniejszości etniczne na terenie Azerbejdżanu nie zaczną domagać się autonomii lub nawet niepodległości. Azerowie dziś stanowią oficjalnie 90% mieszkańców kraju, jednak zamieszkuje go kilka zwartych grup etnicznych, liczących sobie po kilkadziesiąt tys. ludzi.
W latach 90. ujawnił się separatyzm Lezginów (żyjących na północy), których organizacja była współodpowiedzialna za atak na metro w Baku oraz Talyszów (ludności irańskiej, których w Azerbejdżanie żyje, wedle różnych statystyk od 100 tys. do około pół miliona), którzy także w latach 90. ustanowili trwającą tylko kilka miesięcy separatystyczną republikę, której Azerbejdżan oczywiście nie uznał. Pomimo, że Azerom udało się oba te ogniska separatyzmu wygasić, co jakiś czas dają one o sobie znać. Wedle władz Azerbejdżanu za separatyzmami tymi stoi Rosja i Armenia, której służby działają na rzecz rozbicia kraju lub pogrążenia go w wojnie domowej.
Trzecim powodem, dla którego Azerowie nie są chętni zgodzić się na oderwanie Górskiego Karabachu jest fakt, że niepodległy i uznany Arcach szybko zostałby wchłonięty przez Erewań. Dla Baku jest dość oczywiste, że narracja o walce o niepodległość górskiej republiki to przykrywka dla marzeń Armenii o terytorialnej ekspansji. Oznaczałoby to istotną zmianę geopolityczną, umocnienie terytorialne Armenii i zmianę zbalansowania sił na terytorium Południowego Kaukazu. Armenia nawet pod liberalnymi rządami w dalszym ciągu pozostaje sojusznikiem Rosji, stanowiącym klin wbity między Baku i Ankarę, naturalnego sojusznika, oraz Gruzję, ważnego partnera gospodarczego (wspomniany Korytarz gazowy). Dla Azerów utrzymanie tego sojuszu jest kluczowy dla ich politycznych i gospodarczych interesów.
Dla świata zachodniego, gdzie w kręgach dyplomatycznych i politycznych różnego szczebla wyczuwa się sympatię dla Ormian, sprawa Karabachu stanowi nie lada problem. Po doświadczeniu z Kosowem, Abchazją i Osetią Południową to kolejny przykład, gdy pryncypia wspierania integralności terytorialnej wystawiane są na próbę separatystycznych dążeń. Sprawa Karabachu to nie tylko konflikt natury politycznej, ale też aksjologicznej, spór wielu wartości: wspomnianej integralności, samostanowienia narodów, ale też przeciwstawianie się praktyce czystek etnicznych. Inaczej wyglądałby los Kosowa, gdyby nie uciekli z niego żyjący tam Serbowie, podobnie w Abchazji jak i w Karabachu miały miejsce poważne zmiany etniczne, a dopiero po nich zapadały politycznej wyroki. Gdyby świat uznał zmianę terytorialną, mającą za podstawę czynnik etniczny, przymusowe zmiany etniczne, do tego spowodowane działaniami militarnymi jednej ze stron, to jak miałby się ustosunkować do sprawy Krymu, Donbasu, Naddniestrza, Republiki Serbskiej w Bośni itp.?
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!