W Grodnie, język białoruski nie stanowi dla polskiego konkurencji. W jednej ze szkół, gdzie otwarto pierwszą klasę z białoruskim językiem nauczania, zgłosiło się … 5 dzieci. W ubiegłym roku nie było ani jednego. Dla porównania, do pierwszej klasy w szkole polskiej, przyszło w tym roku 89 dzieciaków i z roku na rok jest ich coraz więcej.
Skąd taka dysproporcja? W Towarzystwie Języka Białoruskiego (TBM) uważa się, że problem z naborem do szkół z wykładowym językiem białoruskim, nie wynika jedynie z lekceważącego stosunku władz do języka ojczystego, ale przede wszystkim to rodzice nie czynią dostatecznych wysiłków by posyłaćdo nich swoje pociechy.
We wspomnianej szkole (Nr 37) w Grodnie, istnieje jeszcze jedna, trzecia klasa z białoruskim wykładowym, a w niej … trójka uczniów. Władze szkoły zapewniają, że dzieciaki nie mają żadnych problemów z nauką, są podręczniki i wspaniali nauczyciele. Innego zdania są działacze TBM. Ci robią co mogą, by zachęcić rodziców i dzieci do nauki po białoruski. W tym roku odbyli w grodzieńskich szkołach ponad 50 spotkań z rodzicicami, dziećmi i nauczycielami.
Wykładowca z uniwersytetu medycznego, profesor Aleś Ostrouski mówi, że podczas spotkań z rodzicami odczuwał pełne zrozumienie potrzeby kształcenia po białorusku. Według niego wina leży po stronie władz, które nie tylko nie ułatwiają, ale wręcz robią wszystko by język się nie rozwijał.
„Rosyjskojęzyczna jest cała przestrzeń informacyjna, więc trudno jest człowiekowi podjąć nagle decyzję i posłać dziecko na naukę białoruskiego. Absolutna większość ludzi postępuje według zasady; lepiej postąpić tak jak wszyscy.
Histork Aleś Kraucewicz opowiada, że stosunek administracji szkół do propozycji spotkań z rodzicami i uczniami, był zgoła formalny, a przedstawiciele TBM tolerowani byli w murach szkolnych jedynie dlatego, że dyrekcja mogła sobie odznaczyć kolejny punkcik i pochwalić się, że zorganizowała coś na terenie placówki.
„Język białoruski świadomie, celowo usunięty został ze wszystkich dziedzin życia, więc rodzice myśla schematem; – wysłać swoje dzieci do białoruskiej szkoły – to jest droga przez pole minowe. Walczyć o otwarcie klasy białoruskojęzycznej, znaleźć podręczniki i nauczycieli ….. Czy to teraz ludzim jest potrzebne, a czy wielu znajdzie się takich bohaterów ? Nie ma ich – konstatuje smutno Kraucewicz.
Była nauczycielka języka białoruskiego Irina Daniłowskaja wspomina, jak po referendum w latach 90., niszczona była nauka po białorusku. Według niej, najszczęśliwsi byli wtedy nauczyciele. A teraz ci samai nauczyciele, którzy przez całe życie nauczają przedmiotów po rosyjsku, nadal są przeciwni wprowadzaniu języka białoruskiego do szkoły. Daniłowskaja również zwraca uwagę na brak inicjatywy ze strony rodziców, ale tłumaczy to ich obawami przed narażeniem się gronu pedagogicznemu.
Przewodniczący TBM w Grodnie Aleś Krawcewicz, sam miał wiele spotkań z rodzicami i nauczycielami. I on zauważa wszystkie te obiektywne przyczyny, o których wspominali jego poprzednicy i dochodzi do wniosku, że problem polega przede wszystkim na w świadomości społecznej: „Ciężko o tym mówić, ale głównym powodem jest to, że my nie staliśmy się jeszcze Białorusinami, a nie staliśmy się nimi dlatego, że nie rozumiemy, że język jest bardzo ważny. To jest podstawowa przyczyna, jeśli tak wszystko podsumować”.
Kresy24.pl/nn.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!