Rodzina Rutkowskich mieszkała w Wilnie.
Jedynie na okres wakacji przyjeżdżali do majątku Podgórze. Pp. Dzierżyńscy, z tego co Mama pamięta, przed wojną mieszkali w Dzierżynowie, również w 1939 r. Z chwilą wybuchu wojny część rodziny Mamy była w Podgórzu, pozostali: ojciec Witold, brat Eustachy, siostra Justyna i moja Mama byli w Wilnie. Eustachy wkrótce został aresztowany i wywieziony na Sybir. Witold jeszcze pracował. Razem z córkami zlikwidował wileńskie mieszkanie i wszyscy przenieśli się do Podgórza.
Maria i Ludwik Wierszyłłowscy byli w tym czasie we Lwowie z małym synkiem Witoldem. Po ucieczce z zajętego przez sowietów miasta dotarli również do Podgórza. Zarówno Dzierżyńskich, jak i Wierszyłłowskich połączyła wspólna sprawa – zaangażowanie w ruch oporu na tym terenie. Stąd też i przyjaźń, mimo, że różnica wieku była znaczna. Mama wspomina, że czasami widywała pp. Dzierżyńskich i chodziła do ich majątku. Bardzo lubiła p.Łucję. Natomiast ciocia Maria Wierszyłłowska, ur. W 1909 r., wspomina w swoich zapiskach, że jeszcze z dzieciństwa pamięta właścicieli Dzierżynowa, a więc mogą to być lata ok. 1920r. i póżniej.
Powstanie Iwienieckie (na podstawie wspomnień Marii z Rutkowskich Wierszyłłowskiej i Heleny z Rutkowskich Kasta)
Częstym gościem u Marii i Ludwika Wierszyłłowskich mieszkających w Iwieńcu był Kazimierz Sosnowski, podsołtys Iwieńca. W tym czasie siostry Marii: Justyna, Helena i Jadwiga przebywały również w miasteczku dla bezpieczeństwa. Od Sosnowskiego dowiedziano się, że planowana jest akcja zbrojna na dn.04.06.1943 r. i poradził, żeby dzieci wywieźć do Podgórza (syn Witold i córka Grażyna – dzieci Marii i Ludwika), co uczyniono. Zbliżał się ów dzień, ale nic się nie działo szczególnego. Do Oddziału Kacpra Miłaszewskiego dołączyło sporo żołnierzy w różnym wieku. Przyjmowano osoby umundurowane, z bronią, a do oddziału konnego z koniem i pełnym wyposażeniem. Ochotnicy pochodzili z dworów, zaścianków,miasteczek, kolonii i wiosek. Byli wśród nich Polacy i ci, którzy czuli się Polakami pochodzenia białoruskiego i tatarskiego. Jednak ostateczny termin ataku wyznaczono na 18.o6.1943 r. Na dzień 19.06.1943 r. Niemcy ogłosili werbunek do samoobrony dla mężczyzn powyżej 18 lat oraz spęd koni dla potrzeb wojska. Dowództwo AK zadecydowało, że atak odbędzie się 18.06., a celem ma być załoga niemiecka w Iwieńcu. Plan działania opracowano w ścisłej współpracy z mieszkańcami miasteczka i byłymi podoficerami KOP-u, którzy dobrze znali zwyczaje i plan Iwieńca. Wyznaczono godz.12.00 w południe, bo o tej porze żandarmi i oficerowie gospodarczy jedli obiad w gmachu żandarmerii. Przed posiłkiem zostawiali broń w innym pomieszczeniu. Żandarmeria mieściła się w piętrowym , murowanym budynku usytuowanym przy dawnej ul.Piłsudskiego nad stawem, vis a vis białego kościoła.
Maria Wierszyłłowska zaznaczyła w swoich wspomnieniach, że datę uderzenia (04.06.1943 r.) na Niemców wyznaczyło dowództwo Oddziału AK. Autorzy pierwszych publikacji podawali ją jako datę właściwą.(?) Autor publikacji, nieżyjący już Paweł Kosowicz „Orzechowski”, również uczestniczył w akcji. Datę tą skorygował po konsultacji z Marią Wierszyłłowska, która była również w centrum tych wydarzeń. A więc atak na Niemców w Iwieńcu odbył się w piątek 18.06.1943 r. Niestety nie wiadomo dlaczego figuruje data 19.06.1943 r. Ponownie autorka tych wspomnień zwróciła uwagę na nieprawidłowośc (Paweł Kosowicz już nie żył), lecz nikt nie poprawił jej. Być może dlatego, że nie było świadków.
W Iwieńcu panowała nerwowa atmosfera. Akcja rozpoczęła się o godz. 12.00 biciem dzwonów na Anioł Pański na wieży białego kościoła. Rozpoczęli ją AK-owcy, którzy byli już w miasteczku. Dołączyc mieli pozostali partyzanci z Oddziału idący z majątku Kul. Do dowództwa doszła również wiadomośc, że partyzanci sowieccy chcieli wziąć również udział, ale nie zgodzono się na taką „pomoc”, wiedząc co za tym idzie. Zlikwidowano obserwatora niemieckiego na wieży kościoła św.Michała. Zastrzelił go Michał Romanowicz, żołnierz KOP-u. Kolejnym celem była centrala telefoniczna i radio-telefoniczna. Jan Misiaczek, przedwojenny oficer KOP-u, naprawiał te urządzenia, więc doskonale orientował się i miał wstęp do budynku. Razem z Janem Niedźwieckim „Janek” wszedł do gmachu. W tym momencie zaczęła się strzelanina na ulicy. Jeden z żandarmów wrzucił granat w kierunku drzwi wejściowych zabijając Niedźwieckiego. Misiaczek zdołał dostac się na piętro, zniszczył centralę i uciekł przez okno i po rynnie. Niemcy otworzyli ogień. Polacy namówili oficera niemieckiego Hentschkego, który sprzyjał Polakom, aby wszedł do gmachu żandarmerii i przekonał załogę do poddania się. Został wpuszczony do środka i zastrzelony przez „kolegów Niemców”. Wojsko niemieckie strzelało na oślep i rzucało granaty. Wtedy został ciężko ranny w brzuch Antoni Aleksandrowicz „Tolek”. Następnego dnia zmarł. W budynku żandarmi mieli zgromadzoną amunicję, więc korzystali z niej. Partyzanci zapchali słomą okna na parterze, oblali benzyną i podpalili. Budynek płonął, a zmagazynowana w piwnicy amunicja eksplodowała. W koszarach policji ukryła się grupa, którą AK-owcy namawiali do poddania się. Nie udało się. Zastrzelono ich. Kolejny obiekt ataku to koszary KOP-u, gdzie przebywali na urlopie niemieccy lotnicy. W wyniku chaotycznej strzelaniny zginął Stanisław Mołczanowicz, który szedł gościńcem z Iwieńca do Kamienia. Pod wieczór zapanował spokój i oddział partyzantów przygotowywał się do wymarszu. Przed domem, w którym mieszkali Maria i Ludwik Wierszyłłowscy zgromadziła się grupa AK-owców, dla których siostry Marii: Justyna, Helena i Jadwiga Rutkowskie szyły opaski na rękawy, haftowały orzełki na furażerki i czapki. Oddział powoli wycofał się do lasu, a z nim również Ludwik Wierszyłłowski. Jak wcześniej wspomniałam zginęło trzech młodych ludzi. Było kilku lekko rannych. Zdobyte z magazynów niemieckich leki, spirytus w beczkach, żywnośc, niemieckie buty wojskowe, skóry, niemieckie samochody, broń, armatka, amunicja zasiliły oddział. Z majątku Nowy Dwór zabrano konie i bydło i partyzanci wyruszyli do Rudni Nalibockiej, odległej od Iwieńca o kilkanaście kilometrów w Puszczy. Po zakończonej akcji, ze względu na zagrożenie odwetem ze strony Niemców, większośc mieszkańców Iwieńca opuściła miasteczko, również Maria Wierszyłłowska i jej siostry: Justyna, Helena i Jadwiga. Około godz. 5 rano kierując się w stronę majątku Podgórze, widziały nadlatujące samoloty zwiadowcze, które krążyły na Iwieńcem i okolicznymi lasami.
Iwonna Kasta
3 komentarzy
Ławrynowicz
15 marca 2013 o 22:27Posiadam zdjęcie P.Justyny Rutkowskiej z albumu Mojej tesciowej Marii Pupko.Na odwrocie zdjęcia napisane Na pamiatkę kochanej siostrze Marysi od Justyny Rutkowskiej. Podgórze 9.07.1938r
Olgierd Karol Rutkowski
14 stycznia 2014 o 22:47Bardzo mnie zainteresowała ta informacja.Maria i Justyna Rutkowskie to moje starsze siostry, już nie żyjące. Mam po nich nieliczne pamiątki gdyż wszystko w czasie wojny zaginęło. Może zechciałby Pan mi tę fotografię przekazać o ile nie jest dla Pana istotną pamiątką.
Proszę o kontakt.
Pozdrawiam
Olgierd Rutkowski
Michał
25 listopada 2021 o 12:33Mój dziadek pochodzi ze wsi Dzienisy, kilka kilometrów na południe od Iwieńca. Sztab wojskowy AK z Ludwikiem Wierszyłłowskim oraz Sergiuszem Howorko ukrywał się w czasie wojny przez około 3 tygodnie w stodole u moich pradziadków. Po wojnie między inymi za przetrzymywanie partyzantów dziadek, jego brat i siostra zostali przez władze sowieckie skazani i zesłani na Syberię.