Dla polskiego czytelnika lektura tej książki wiąże się z pewnym dialogiem z tym wielkim rosyjskim pisarzem. Jego wrażliwość do pewnego momentu jest nam bardzo, bardzo bliska, aż w którymś momencie nasze wrażliwości się rozchodzą, by potem znowu się spotkać, a potem znowu rozminąć, i tak dalej. Myślę, że nieuniknione jest to twórcze napięcie między rosyjskim „białym” idealistą, a polskim czytelnikiem, nawet tym zafascynowanym rosyjską kulturą.
Powiedzieć, że „Nieszczęsne dni” Iwana Bunina to lektura przygnębiająca to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że to jednocześnie wielka, genialna literatura, to także nic nie powiedzieć. Każdy sam niech się przekona, na czym to polega. Zwłaszcza, że przekład „Nieszczęsnych dni” autorstwa Renaty Lis jest kongenialny. Do tego, tłumaczka jest też wielką popularyzatorką twórczości rosyjskiego noblisty. Mamy więc również w pakiecie jej szczegółowe objaśnienia dotyczące zawiłości językowych, historii Rosji, nieznanych bądź zapomnianych w Polsce postaci i wydarzeń, do których odnosi się Iwan Bunin w swoim dziele. Te słowo od tłumaczki to po prostu wartość sama w sobie.
I na tym by właściwie można zakończyć recenzję. Po prostu, zbiór „Późna godzina. Opowiadania emigracyjne i „Nieszczęsne dni (dziennik z lat 1918-1919)”” to jedno z największych literackich wydarzeń w Polsce w ostatnich latach.
Tę książkę należy potraktować jak jedną, autorska całość. Ale centralną częścią pozostają właśnie „Nieszczęsne dni”. Kolejność, w jakiej ułożone zostały i zamieszczone poszczególne krótkie opowiadania w stosunku do „Nieszczęsnych dni” też jest przemyślana przez Renatę Lis.
Ktoś na przykład może się zastanowić – jaki to klucz, skoro opowiadania pochodzą z lat czterdziestych, a „Nieszczęsne dni” z lat 1918-1919, tymczasem opowiadania są w książce przed zapiskami z okresu rewolucji? Otóż kluczem jest chronologia, ale chronologia nie ta realna, ale literacka. Najpierw są więc dzieła, których akcja toczy się wcześniej, a więc przed upadkiem Rosji (bo dla Bunina rewolucja bolszewicka to był koniec Rosji). Potem opis apokalipsy. Na końcu ni to opowiadanie, ni to wspomnienie, opisujące ucieczkę Bunina (albo, jak kto woli, narratora) przez Morze Czarne, pod wszystko mówiącym tytułem: „Koniec”.
Te pierwsze, wprowadzające opowiadania niby wcale nie dotyczą wielkiej historii i polityki. To pełne melancholii, chwytające za serce, zmysłowe, krótkie historie niespełnionych miłości czy ludzkich upadków w przedrewolucyjnej, „białej” Rosji. Mamy wątki często obecne przecież w literaturze rosyjskiej, choćby u Czechowa, którego Bunin bardzo cenił. Ale nie jego sztuki teatralne, lecz opowiadania. I te opowiadania Bunina wybrane przez Renatę Lis są rzeczywiście trochę jak opowiadania Czechowa. Ale ich moc, groza, jaka z nich bije, polega na tym, że to nie są tylko prostu literackie wizje melancholii, mijającego czasu, losu człowieka. To nie są tym bardziej romantyczne słodko-gorzkie wspomnienia młodości. To relacje ze świata, który niedługo, według Bunina, ma zostać unicestwiony.
Jeśli więc na przykład, bohaterem jest mężczyzna w średnim wieku, dziś żonaty i ustatkowany, który wspomina swoją wielką, młodzieńczą, brutalnie zakończoną miłość sprzed lat, to tu nie chodzi jedynie o niespełnioną miłość i wspomnienia. Podobnie, gdy w tytułowym opowiadaniu „Późna godzina” czytamy o mrocznym powrocie do kraju lat dziecinnych.
Otóż te wspomnienia bohater snuje z dużym prawdopodobieństwem już w nowej, bolszewickiej Rosji. W innym świecie. Nie tylko nie wróci młodzieńcza miłość, ale też nie wróci już tamten dobry świat. To więc nostalgia do kwadratu.
Mimo, że tematem opowiadań jest nieszczęśliwa miłość, to dla kontrastu, Rosja sprzed lat, dawna Rosja, której już nie ma, wydaje się jasna i ludzka. Wspaniała, bujna przyroda, przestrzenie, stylowe ulice i wnętrza, piękni ludzie, widoki, kolory, godne życie. Porządek. Zmysłowość i miłość. Taka była dla Bunina jego ojczyzna, czyli tamta Rosja „przed”.
A z drugiej strony, co jakiś czas wkradają się w ten sielski obraz jakieś zarazki zła, dzikość serca albo chłód serca. Bezsensowne morderstwo czy autodestrukcja. Jeśli nie zabijanie ciała, to zabijanie duszy. Bezinteresowna nienawiść człowieka do człowieka. Zadawanie bólu bliskim. Pustka, duchowe wydrążenie. Bunin zdaje się dyskretnie pytać, czy to nie od takiego indywidualnego, „małego” zła, zaczyna powoli rosnąć i rozprzestrzeniać się wielkie zło, które w końcu pochłonie wszystko i wszystkich? Czy ta podatność na zło to kwestia ogólnoludzka, czy jakieś rosyjskie przekleństwo?
Te pytania wiszą w powietrzu, wydają się ledwie zasugerowane w opowiadaniach. Ale w zapiskach z rewolucji i wojny domowej padają niemal wprost. W tym kierunku zmierzają rozważania przerażonego pisarza i rosyjskiego arystokraty obserwującego ostateczne starcie dobra ze złem, w którym zło wygrywa. Wygrywa nie tylko w sensie przejmowania kraju, ale też wygrywa w pojedynczych ludziach.
Przyznam szczerze, że po przeczytaniu tej książki chodziłem jak struty przez pewien czas. Bo to aż tak sugestywna literacka wizja upadku człowieczeństwa i triumfującego osobowego zła (Bunin pisze dosłownie, że za tym, co widzi, jego zdaniem, musi stać diabeł, siły ciemności, szatan). Nie ma tu nadziei. Bunin co prawda był człowiekiem wierzącym, pisze że w cerkwi znajduje ukojenie, ale to wszystko. Gdy kończy się nabożeństwo i wychodzi ze świątyni, widzi całe, wielkie masy ludzkie, których jego zdaniem nie ma sensu w żaden sposób ani nawracać, ani kochać, ani nie należy nawet się do nich zbliżać, tylko trzeba uciekać. Co więcej, dodaje że obrzydł mu człowiek. Nie tylko rosyjski, lecz ludzkość jako taka. Bo przecież rewolucyjne szaleństwo może ogarnąć każdy kraj. Nie tylko w sensie politycznym, ale też w sensie duchowym.
Konserwatywny pesymista powiedziałby, że tu Bunin miał rację. Twierdziłby, że przecież dziś też nasza cywilizacja naznaczona jest bolszewicką logiką zaprzeczania wszystkiemu, co zastane, odwracania sensu słów, pomieszania dobrego i złego, przemocy werbalnej, symbolicznej i bezpośredniej. Upadlania i niszczenia i instytucji, siebie i innych w przekonaniu, że trzeba przekraczać granice dla szczęścia ludzkości. Jak spojrzy się na niektóre kraje wschodu i zachodu, są też elementy chaosu, terroru i wojny domowej.
Gdy więc wejdzie się w ten sposób widzenia XX wieku, typowy dla integralnego konserwatysty i monarchisty, jakim był Bunin, i przyłoży to nie tylko do historii, ale też do czasów współczesnych, można rzeczywiście stracić wszelką nadzieję. Dla ratowania się, można jedynie uciec na wewnętrzną i zewnętrzną emigrację, choć i to niczego nie gwarantuje.
Ale po jakimś czasie od przeczytania książki przychodzi refleksja. Że o ile bardzo dobrze rozumiem cały ten ból i rozpacz Bunina, i mu współczuję, to jednak jest to bardzo „białorosyjskie”. Na przykład, Bunin uważał, że ta „biała” Rosja była dobrym, ludzkim imperium. I rozwijała się jak żaden kraj na świecie. Jakże obce to naszej pamięci o caracie.
Generalnie, w polskiej myśli politycznej i historiografii, ale również literaturze, dominuje pogląd, że rewolucja była konsekwencją niesprawiedliwości i zacofania Rosji. Utrzymywania mas pod batem i wyzyskiwania przez wieki. Korupcji, zakłamania elit i wyzysku wewnętrznego i zewnętrznego. Spieramy się tylko o to, czy Rosja sowiecka to kontynuacja Rosji białej czy też radykalne zerwanie, zbudowanie na jej gruzach czegoś dużo gorszego od tego, co i tak było złe.
Dla Bunina zaś ancient regime był dobry i miał Boże błogosławieństwo. Dobry nie tylko dla Rosji, ale też dla innych ludów ją zamieszkujących i przez nią podbitych. To, co było złe, to naruszenie tego dobrego porządku. A winę za to ponosi, zdaniem Bunina, inteligencja, która pluła na cara i nie szanowała wiary, natomiast idealizowała lud rosyjski.
Jak zrozumiałem Bunina, lud ten potrzebował jednak mocnego, ojcowskiego uścisku cara, pomazańca Bożego. Innymi słowy, dla dobra Rosji i jego własnego dobra, należało trzymać lud za twarz. I wcale, według wielkiego rosyjskiego pisarza, nie żył tak źle, jak to rysowała inteligencja. Wywrotowe idee pomieszały jednak w głowach prostych ludzi.
A gdy do tego jeszcze zaczęła się wojna światowa, uzbrojono masy, a potem te masy powracały i zapełniły rosyjskie miasta, wsie, drogi i bezdroża, to nieszczęście było gotowe. Wystarczyła niewielka grupa bolszewików, by ich przechwycić, wezwać ich do mordowania i rabowania.
Gdy czytałem w „Nieszczęsnych dniach” Buninowskie opisy tych ludowych mas (nie tylko bolszewickich bojówkarzy i siepaczy, ale czasem prostu, prostych ludzi kręcących się po ulicach), to moja myśl była taka, że w polskiej literaturze próżno szukać takiej pogardy dla Rosjan, jaką okazuje rosyjski arystokrata rosyjskiemu chłopu, robotnikowi czy drobnomieszczaninowi. Bunin w pewnym momencie wdaje się w eugeniczne rozważania na temat czaszek, kości policzkowych, typów urody (czy brzydoty) i ich korelacji ze skłonnościami morderczymi!
Ale też, rozumiem to. Rozumiem Bunina, rozumiem jego strach i rozpacz. Rozumiem też, że był dzieckiem tamtej epoki, gdy takie rozważania były jednak dość powszechne wśród ludzi jego pokroju, nie tylko w Rosji przecież. Rozumiem, że jego wielka miłość do Rosji, rosyjskiej ziemi, kultury, historii nie szła w parze z miłością do większości mieszkańców. Natomiast myślę, że nasi pisarze, myśliciele i politycy tamtych czasów nieco lepiej zrozumieli, dlaczego w Rosji doszło do tego, do czego doszło.
Nie chcę jednak umniejszać Bunina wprowadzeniem tej polskiej perspektywy. Ale nie da się po prostu jej uniknąć. Dla polskiego czytelnika lektura tej książki wiąże się bowiem z pewnym dialogiem z tym wielkim rosyjskim pisarzem. Jego wrażliwość do pewnego momentu jest nam bardzo, bardzo bliska, aż w którymś momencie nasze wrażliwości się rozchodzą, by potem znowu się spotkać, a potem znowu rozminąć, i tak dalej. Myślę, że nieuniknione jest to twórcze napięcie między rosyjskim „białym” idealistą, a polskim czytelnikiem, nawet tym zafascynowanym rosyjską kulturą.
To wszystko to także zresztą przyczynek do naszej polskiej dyskusji, czy Piłsudski powinien był pomóc Kołczakowi i Denikinowi w walce z bolszewikami. Dla Bunina, co wynika z kart książki, to wielcy, niemalże święci bohaterowie, ostatni obrońcy cywilizacji. Bunin rzeczywiście czeka na pomoc między innymi Polaków, lecz czy oznacza to wsparcie idei niepodległości Polski? Pytanie retoryczne… Z czasem pewnie z niepodległością Polski się pogodził, ale wtedy, w latach 17-19 po prostu nie mieści mu się w głowie, że na gruzach Rosji powstają niepodległe kraje. Boli go to.
Mimo tego wszystkiego, wolałbym aby dziś Rosja była Rosją Bunina niż Rosją Putina (oczywiście, nie pod względem terytorialnym). Bunin na przykład, w przeciwieństwie do dzisiejszych rosyjskich płytkich i wykorzenionych miłośników caratu i cara, albo w przeciwieństwie do dzisiejszej rosyjskiej Cerkwi, nigdy nie zgodziłby się na łączenie tradycji „białej” Rosji z Rosją „czerwoną” w imię „świętej Rusi”. Dla niego to byłoby to po prostu bluźnierstwo, efekt diabelskiego pomieszania dobrego i złego.
Marcin Herman
Iwan Bunin, „Późna godzina”. Opowiadania emigracyjne i „Nieszczęsne dni (dziennik z lat 1918-1919)” (Wydawnictwo Sic!). Książka z serii Wielcy pisarze w nowych przekładach. Przekłady i komentarze Renaty Lis.
1 komentarz
opium
28 września 2017 o 23:33Kacap to kacap, Kacapa nikt normalny nie zrozumie.