Jaka pamięć pozostała po żołnierzach armii kajzerowskiej czasów I wojny światowej? Jak chłopi rabowali w ‘39 szlacheckie majątki, i co zmuszało sowieckich kołchoźników łamać prawo tzw. trzech kłosów?
W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie radio Svaboda wybrało się do miejscowości Bieniuny w powiecie oszmiańskim na Grodzieńszczyźnie, gdzie zachowały się nie tylko umocnienia obronne z czasów I wojny światowej ale również solidny, wznisiony na podmurówce z głazów polnych dwór.
Jak zauważył autor Dmitrij Bartosik ze Svabody, stan podmurówki, jakość betonu jest tak doskonała, że wzmocnienia przetrwają chyba do końca świata.
Gdy będziecie Państwo wjeżdżać do Bieniun, zwróćcie uwagę na drewnianą altankę, która stoi tuż przy drodze wjazdowej do wsi. Pod nią kryje się żelazna rura, z której „bije źródełko”. Jak wyjaśnia jeden z najstarszych mieszkańców wioski – Wacław Sklapowicz, jest to pamiątka po pierwszych Niemcach.
– To jest nasza studnia. Od czasu gdy wpuścili rurę do ziemi, woda to jest po dziś dzień wspaniała. Wszyscy którzy przyjeżdżają, idą z butelkami po tę wodę. Tyle lat minęło, a ona nawet nie rdzewieje, „ni chrena”. I to nie że w 45 roku, ale tamci Niemcy.
– Pierwsi Niemcy? – pyta dziennikarz.
– Tak. Pierwsi. Wilhelm, wydaje mi się.
Niemieckie wzmocnienia usytuowane są oczywiście na najwyższym punkcie. W pobliżu dawnego dworu szlacheckiego Karczewskich. Otaczający krajobraz sprawia, że z łatwością możesz sobie wyobrazić jak kiedyś wyglądało to miejsce, ten bogaty dwór. Wielki staw. Nad nim ruiny potężnego młyna. I nadzwyczaj dobrze zachowany sam dwór.
– W pobliżu stawu była manufaktura, która produkowała tkaniny z lnu. Były trzy duże gumna, wędzarnia. Rybę trzymał. Wszystko kapitalnie zorganizowane – opowiada pan Wacław.
Jeśli wiejską ciszę przerwie nagle dźwięk dud, nie panikuj. W Beniutach pięć lat temu zamieszkał znany artysta, muzyk Juraś Pankewicz.
– Przeniosłem się na wieś. Mieszkam na Białorusi. Uważam, że człowiek powinien rzeczywistość postrzegać realnie, jeśli jesteś głupcem w mieście, co za różnica, gdzie ty „durak”. Tutaj prawdopodobnie prędzej dopadnie cię pośpiech. Bo w mieście możesz przeleżeć cały rok w cieple, i nikt nie zmusi cię do pracy. Tutaj, nie masz na to szans, choćby dlatego, że trzeba zwlec się z łóźka żeby w piecu napalić. Inaczej zamarzniesz. Ja a priori nie brałem pod uwagę przeprowadzki na tereny wschodniej Białorusi. Tam żyje społeczeństwo na tyle „zdebilizowane” przez imperium rosyjskie, że nie wyobrażam sobie życia tam…. Nie wyobrażam sobie. Tu pierwszy lepszy menel może zwrócić się do ciebie per „pan”. Tam, na wschodzie czegoś takiego nie doświadczysz – konstatuje Juraś Pankewicz.
To, że wśród bieniuczan większość to „panie” i „panowie”, dziennikarz Svabody przekonał się czekając na przyjazd obwoźnego sklepu, w towarzystwie trzech uroczych starszych pań, których imiona wybrzmiały dla młodego przybysza z Mińska, jakby z dawnej epoki; Stanisława Rudzińska, Genowefa Kowańska i Ewa Macewicz. Wszystkie trzy kobiety uśmiechają się, mają dobry nastrój i mnóstwo wspomnień.– Mój teść był parobkiem, woził pana końmi aż do Wilna, – wspomina pani Stanisława. Pan dawał mu broń. Opowiadał, że bandytci po nocach grasowali. Ale mówił, że jak pogonił zaprzęg, to aż pod konie spadali. Ja sama nie byłam parobkiem, pochodzę z zamożnej rodziny, ale wyszłam za parobka. Rodzina miała bryczkę, dobrego konia, młocarnię. Wszystko zabrali. Nawet szopę rozebrali. Zostaliśmy bez niczego. Ja na własnym gospodarstwie już nie pracowałam, już w kołchozie. Za nic tam pracowaliśmy. Na koniec roku sto gram żyta dostawaliśmy i po 10 kopiejek. A tak, kto mógł, to kradł. A to snopek wyniesie z pola, a to trochę siana. Ja po nocy boję się sama chodzić. Do męża mówiłam czasem: – Chodź ukradniemy coś, a on na to” – Ty mnie do więzienia chcesz wyprawić?
– A ja tak lubiłam kraść! Żebyście tylko wiedzieli.
– A jak nie ukradniesz, to nie przeżyjesz. Taka straszna bieda była.Pani Ewa też lubiła coś ukraść. Z ust tej starej, dobrodusznej kobiety, to zdanie brzmi aż nie wiarygodnie, co najmniej dziwnie, ale trzeba zrozumieć, że kradziono z pól kołchozowych tylko dla tego, że chciano przeżyć, przetrwać. Jak pisze Dmitrij Bartosik, – uderzyła mnie opowieść pani Ewy Macewicz o jej pierwszej kradzieży, gdy we wrześniu 1939 roku grabiono dwór Karczewskich.
– Państwo zostało rozkułaczone, zabierali wszystko. I pan mówi: „Rudziński bierz, ty przecież byłeś moim woźnicą, ale on niemiał sumienia brać.
– Dużo ludzi się zebrało, żeby rozebrać między siebie te dobra?
– Zabierali. Tata jałówkę przyprowadził. Zabił, a mięso ludziom rozdał we wsi.
– A co zabierali? Ubrania?
– Całe wazy wynosili. I kasze, i makę. Wszystko. Mama opowiadała: „Ja stoję. Niczego z ubrań nie wzięłam. Gdy wreszcie otworzyli piwnice, a tam pełno serów. Jak się ludzierzucili… Jak ktoś się przewrócił, stratowali go, nikt nie patrzył że ludzie leżą. – A ja, dziesięć serów wzięłam – opowiadała mama. Pod jabłonką zakopała, a potem jeszcze drugi raz. Ot jak rozkradali. Wszystko tam było. A tam takie straszne rzeczy się działy. Ze Smorgońszczzny później wino wozami wozili. We dworze białe kafelki były, to ludzie nawet te kafelki wynieśli, ale nie robili tego ludzie z Bieniun, tylko z okolicznych wiosek.
– A jak na to wszystko reagował pan Karczewski, co robił w tym czasie?
– Mama mówi, że nikt nie zwracał na nego uwagi, Siedział tylko ze zwieszoną głową, nikt na niego nie patrzył. Biegali, rozchwytywali. Czyż lekko było mu na to wszystko patrzeć? Rozgromili wszystko, co człowiek przez całe życie gromadził.Swoje wspomnienia pierwszego dnia nowego „szczęśliwego” życia wspomina pani Genowefa;
– To taka miłość do Pana była? Czy „Urrraaa. Darmocha”?
– Za frajer. Kto miał sumienie, nie poszedł do dworu. Jak tak można, człowieka rabować?
– Mój ojciec sery tylko brał. Odzieży nie brał. A serów tam było bardzo dużo.
– Moją babcię też rozkułaczyli. Ziemię miała. Deportowali do Kazachstanu. Strach Boski. Ziemia tam, – opowiadał, – goraca była. Nogą bosą stanąć nie można było. Ale jak pana wywieźli, można było brać?. Nikt tego nie pilnował.
– A jak postrzegaliście sowiecką propagandę, towarzysza Stalina?
– Byliśmy na niego źli. U nas tu odprawiały się majówki ( Nabożeństwa majowe). Schodziły się okoliczne dziewczęta i chłopcy, tańce organizowaliśmy po zakończeniu modlitw. A Stalin tego zakazał. Nikt tej władzy nie lubił. A jakże ją kochać – odebrali ziemię, zabrali wszystko co dla człowieka najcenniejsze. A teraz już jest lepiej.
Karczewscy słynęli z posiadania wspaniałej biblioteki i sporej kolekcji obrazów. Dwór miał i tak sporo szczęścia, że nie spłonął w czasie wojny, później mieściła się w nim szkoła.
Pan Wacław Sklapowicz, którego humor nie opuszcza, opowiada, że chłodne ściany i martwe okna dworu czasem ożywają:
– Jeden wnuk się tu powiesił. Geniuś. Tutaj była taka kobieta, która szyła. On zakochał się w niej, żenić się chciał. A ojciec – nie pozwolił, syn starego Karczewskiego, który był wójtem w Holszanach. Nawet na motorze jeździł. On nie zezwolił na ten ślub. A syn poszedł i się powiesił. A Czerniczki, bracia tej dziewczyny, przyszli i zabili ojca. Ojaca tego wisielca. Bracia tej dziewczyny – wyjaśnia pan Wacław.
– A dlaczego nie pozwolił?
– No jak dlaczego, oni państwo, a ona biedna krawcowa z parobków.
Syn starego Henryka Karczewskiego – Gideon, który rzeczywiście był wójtem w Holszanach, został zamordowany w więzieniu NKWD w Oszmianie 22 czerwca 1941 roku, po ataku Niemiecna Związek Radziecki. Raczej nie byli to pragnący zemsty bracia zhańbionej dziewczyny, chociaż…. Ale historia niespełnionej miłości panicza i córki parobka żyje do dziś. A źródełko z niemieckiej studni będzie nadal gasić pragnienia podróżnych.Autor Dmitrij Bartosik
Kresy24.pl/za svaboda.org
3 komentarzy
józef III
11 listopada 2016 o 09:36uwaga : nie „szlacheckie” tylko : ziemiańskie. Nie wszyscy posiadacze ziemscy byli herbowi ! Wszystkich natomiast obrabowano, represjonowano albo mordowano. Na Kresach „szlachcic” to pojecie związane nie z majątkiem (folwarkiem) ale zaściankiem albo częściej tzw. „okolicą” szlachecką.
WIST
31 stycznia 2018 o 20:16Tak się w życiu składa ,że zawsze coś lub ktoś pozostaje…
Tak jak dwór oraz potomkowie rodziny Karczewskich.
Widziałem Bieniuny w 1989 roku.Poznałem dyrektora szkoły,oprowadził nas po dworze.
Piękny .
Z opowieści Janiny Woynickiej-byłej mieszkanki dworu,członka rodziny- nie wyobrażałem sobie tej posiadłosci, mimo iz pokazywała mi zdjęcia ,a jednak byłem mile zaskoczony będąc tam,widząc jak POLACY potrafili gospodarzyć.Ciekawa historia ….
Michał
8 stycznia 2020 o 23:59Niestety nie wiem kto kryje się pod nickiem WIST. Szkoda…
Ale jeśli to możliwe to bardzo serdecznie proszę WISTA o kontakt w sprawie Bieniun, Janiny Woynickiej i Karczewskich. To bardzo ważne. Mój mail:
ko*****@os*************.pl