Żyją jeszcze na Białorusi ludzie, którzy nie świętują Dnia Zwycięstwa, dla których data 9 maja nie oznacza wcale końca wojny, a najstraszniejsze wspomnienia związane są z latami powojennymi.
Dmitrij Bartosik z Radia Svaboda wybrał się do wsi Bajrasze pod Iwjem…
Na ile Białoruś utkwiła w czasach radzieckich najlepiej widać przy okazji świąt majowych. Na ulicach miast łopoczą zielono-czerwone flagi, z radioodbiorników wartkim potokiem wylewają się sowieckie marsze i pieśni wojskowe, w telewizji raz po raz puszczają film „Wyzwolenie” albo serial o Stirlitzu. Można odnieść wrażenie, że Dzień Zwycięstwa świętują na Białorusi dosłownie wszyscy. Tym bardziej zaskakuje postawa starszej kobiety, która na grzecznościowe pozdrowienie: „Z Dniem Zwycięstwa” nie tylko nie wykazuje entuzjazmu, ale jest oburzona – pisze Bartosik.
– 9 maja – czy dla Pani to święto?
– Nie. My tego dnia nie świętujemy. Dla nas to nie święto.
– Dlaczego?
– Oglądamy telewizję. Jakie tam święto? To ich „dzień zwycięstwa”. Miałam siedem lat. Wszystko pamiętam, co się tu wyprawiało, te ich szyderstwa. Jak zabierali kury spod pieca – partyzanci radzieccy… Pamiętam to dobrze. Jak kopaliśmy na polach jamy, żeby prosiaczka tam przed nimi schować.
Rozmowa ma miejsce we wsi Bajrasze, skrytej w leśnej gęstwinie, niedaleko trasy Mińsk-Grodno. Mojej rozmówczyni, Janinie Biczel, niedługo stuknie 80 lat, ale siłą i głosem mogłaby obdzielić jeszcze wielu młodych. Emocjonalnymi wspomnieniami również.
– O partyzantach mogę mówić co mi się podoba. Taki Sarnacki był, partyzant. Nie wiadomo czy on jeszcze żyje, czy nie, ten Sarnacki. Przyszli do nas krowę odebrać. A tam tańce akurat były w tej izbie, gdzie partyzanci byli. Mama pobiegła tam i on nie pozwolił odebrać nam tej krowy naszej. Została. Jeśli jeszcze żyje, niech mu Pan Bóg wynagrodzi. A inni… Zabierali wszystko, nawet sukienki brali.
-Wasze dziecięce sukieneczki zabierali?
– Mieliśmy pochowane materiały. No i akurat szwaczka przyjechała, wyjęliśmy tkninę, żeby uszyć. I akurat wtedy przyszli. Co lepsze – od razu na siebie. Nachapali się naszego… Żeby na tamtym świecie dobra nie zaznali! Ja mówię o tych, którzy z naszego terenu byli…
– A nazwisk nie pamiętacie?
– Jeden z Bajrasz był. Mar. Josif Mar. On zabierał nam wszystkie nasze towary.
– Grabił?
– A co innego robił? Ale później zastrzelili go.
– Kto go zabił?
– A kto to wie?
– Kto walczył z sowiecką partyzantka w tych okolicach – wiadomo dokładnie. Armia Krajowa. I ta walka trwala do lat 50-ch – do rozmowy włączył się sąsiad Janiny, pan Wiktor Pol. Starszy mężczyzna orał pole, ale usłyszawszy rozmowę, podszedł.
– Chodzili tu do 51 roku. To byli nasi, „biali”, nasi miejscowi chłopcy, którzy sowieckiej władzy nienawidzili.
– Polacy byli też z Polski?
– U nas tu, na zachodniej Białorusi przecież wielu Polaków – tłumaczy pan Wiktor. – Niektórzy stąd szli do partyzantki sowieckiej, ci którzy nie szli do partyzantki, szli do „band”, jak o nich mówili, do Armii Krajowej. Ci, którzy przyjmowali ich do swoich domów, pomagali im w jakiś sposób, tym po 25 lat łagrów potem dawali. Potem wypuszczali. Oj, ile zdrowia ludzie w więzieniach stracili! – wspomina Wiktor Pol.
Armia Krajowa na Białorusi liczyła tysiące ludzi. Jej ostatni partyzant Wacłw Ozim zginął w potyczce z NKWD pod Zelwą w kwietniu 1954 roku, niedawno minęło 60 lat. Żeby tak długo prowadzić podziemną walkę, rezultat której był do przewidzenia, trzeba było naprawdę nienawidzić nowej władzy. A było za co. Bardzo często ludzie z tzw. Zachodniej Białorusi jako najstraszniejszy okres wspominają nie rok 1939 i nie1941, ale początek 1940-go. Czasy masowych zsyłek, kiedy ludzie zamarzali od lutowego, ponad czterdziestostopniowego mrozu.
Dla Marii Budnik luty 1940 roku to również najstraszniejszy czas, choć miała wówczas 19 lat. Wtedy zamarzło troje dzieci jej sąsiada – Dawgula.
– Czyje dzieci zamarzły w drodze na Juraciszki?
-Dawgula.
– A kim on był?
– Miejscowy. Z tej wioski, prosty rolnik, choć wypić lubił. Pijanica był. To nagle się stało. 40 stopni mrozu było.
– A jego za co, prostego rolnika?
– W armii polskiej był kiedy wojna w 1920 roku wybuchła. Dobrowolnie się zgłaszali wtedy do wojska.
– Tych co walczyli w 1920-tym potem zabierali?
– Tak, tych brali. Brali wszystkich, biedotę. To najczęściej ludzie przyjezdni byli, biedota. To było takie straszne, że lepiej nie mówić.
– A skąd oni wiedzieli, że ten konkretny to Dawgul, że służył w 1920 roku? Przez archiwa dowiadywali się, czy może ludzie „podpowiadali”?
– Przez archiwa! Gdzie tam ludzie!
-Ludzie nie wydawali?
– Nie, to biedacy byli, dopiero co się osiedlili. Oni się jeszcze tu na dobre nie zdążyli zagospodarować.
….
Jak mówi pan Wiktor Pol, szczególnie gorąco było tu w 1949 roku.
– W Gułanowiczach akowcy dwie walki stoczyli z wojskami sowieckimi. Jednego sowieci przekupili. Dali mu radio. Jak tylko banda do wsi miała się zbliżać, on do Juraciszek dzwonił.
– Dwa razy Gułanowicze płonęły… Strasznie się tłukli. Z naszych wsi czterech chłopców było w AK. Łączność mieli dobrą, wiedzieli co i gdzie, w której izbie tańce się odbywają. W dzień po lasach się skrywali, a nocą do wsi przychodzili, do ludzi.
– Który to był rok?
– 1949. Jednego ranili. Odwieźli do szpitala do Juraciszek, tam go wyleczyli. A on wygadał jak na spowiedzi kto gdzie był, a wtedy to już wszystkich pod rząd…. Na 25 lat, na Sybir.
– Jak ludzie do tych „białych” się odnosili?
– Nasi ludzie ich szanowali. Bo to Polacy byli. I my Polacy. Niczego nam nie zabierali, prędzej z jakiegoś magazynu…
– A ludzi nie grabili?
– Nie, nie, ludzi nie ruszali. Nie okradali nas. Nas tylko ruscy partyzanci grabili.
Dmitrij Bartosik kończy swój reportaż ze wsi Bajrasze słowami pani Janiny, które być może nosiła w swoim sercu długie lata. Chciała się starsza osoba wygadać wreszcie, przecież do niedawna jeszcze mówienie o tym było niebezpieczne. I jak sama powiedziała, ma do tego prawo. I jako córka weterana wojennego i jako świadek tamtych wydarzeń.
– Nam tu było bardzo ciężko żyć. Miałam 7 lat jak wojna była. A teraz u nas dawni partyzanci największą rolę odgrywają! A oni nas tyle wymęczyli, tyle wszystkiego nam odbierali, ludzie skórki od chleba nie mieli. Wy, dzieci, tego nie pamiętacie jaka ta wojna straszna była. Mój tata poszedł na wojnę i doszedł do Berlina, ale chwała Bogu wrócił.
Ale jak widzę jak idą teraz z medalami… Ja nawet patrzeć na nich nie chcę! No jakie to dla nas święto? Dla nas święto to Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wniebowstąpienie. Ot, to są nasze święta…
Autor: Dmitrij Bartosik
Kresy24.pl za Radio Svaboda
4 komentarzy
józef III
21 września 2014 o 18:29Juraciszki = obwód AK „Cis”, Bajrasze duża wieś polsko – tatarska ; Iwje miasteczko polsko – tatarsko – białoruskie, do dzisiaj czynny meczet polskich Tatarów.
Chwała Armii Krajowej !
Polak Patriota
25 czerwca 2015 o 18:45zdjęcia nie pokazują się, jakiś błąd.
Mariusz
12 stycznia 2023 o 14:05Z tej miejscowości pochodzi moja rodziną o nazwisku Czurejno
gość.
26 grudnia 2016 o 09:52Chociaż są Święta,ale ta hołota w Pana Boga nie wierzy-czerwona hołota-na pohybel im i tej ich sowieckiej bandzie.