Ukrainie nie powiodła się letnia kontrofensywa. W związku z tym na Zachodzie coraz głośniej słychać wezwania do kompromisu i przekazania Rosji okupowanych terytoriów ukraińskich. Głosy te wynikają jednak z błędnego przekonania, że Władimir Putin będzie zadowolony z utrwalenia obecnego status quo i nie będzie kontynuował agresji w tej czy innej formie. Pisze o tym „Foreign Policy”, analizując sytuację z dostawami broni na Ukrainę i wezwań pod jej adresem do kompromisu z agresorem.
Amerykańscy dziennikarze zwracają uwagę na to, że strategia partnerów zachodnich „w praktyce, jeśli nie w słowach” miała zapewnić Ukrainie przetrwanie, ale nie zdecydowane zwycięstwo. Obecnie na Zachodzie jest wielu ludzi, którzy naprawdę boją się, że Rosja może wygrać, więc czas na kompromis, zanim będzie za późno.
„Rzeczywistość na Ukrainie – a przede wszystkim w Rosji – sugeruje jednak, że opcja negocjacji nie jest możliwa. (…) Zwolennicy negocjacji zakładają, że Putin przyzna, że nie może osiągnąć bezpośredniego zwycięstwa i będzie usatysfakcjonowany dotychczasowymi zdobyczami terytorialnymi. Jednak pogląd o tym, że Putin rzeczywiście zgodzi się na negocjacje i będzie dążył do zakończenia wojny, ignoruje strategiczne znaczenie, jakie sama wojna nabrała dla jego władzy” – zauważa Foreign Policy.
Dziennikarze gazety zauważają, że rosyjska propaganda w dużej mierze odeszła od narracji o walce z nazistami na Ukrainie i przedstawia wojnę jako obronę ojczyzny przed atakiem kolektywnego Zachodu. A taka narracja, zdaniem autorów artykułu, oznacza dla Kremla, że wojna musi trwać, bo sam Putin nic nie zyska na jej zatrzymaniu.
„Wybór, jaki stoi przed Zachodem, nie leży pomiędzy wojną a kompromisem, ale pomiędzy porażką a zwycięstwem. Trajektoria, po której zmierza Zachód – utrzymanie obecnego poziomu wsparcia lub być może jego zmniejszenie poprzez naleganie na negocjacje – zwiększa szanse na porażkę. To jasne, że porażka „nie ograniczy się do Ukrainy. Zwycięska Rosja nie ograniczy się jedynie do okupacji pięciu zaanektowanych regionów i za ich pośrednictwem wpływów politycznych lub kontroli nad Kijowem” – czytamy w artykule.
Autorzy publikacji dodają, że po zwycięstwie na Ukrainie Rosja z pewnością będzie stanowić zagrożenie dla Mołdawii, a prawdopodobnie także dla krajów bałtyckich i Polski.
Opr. TB, foreignpolicy.com
2 komentarzy
qumaty
27 listopada 2023 o 22:05Trochę panikarskie te spojrzenie na rosję. Mroczny Mordor u bram. Na dziś nie są gotowi do niczego poza opanowaniem do końca Donbasu. Może i mogą w kilka lat odbudować potem liczebnie armię. Zakładając że przejęcie schedy po putinie przejdzie gładko i nie wezmą się za łby. Zakładając, że rosjanie karnie zacisną jeszcze pas (a znaczna część ich społeczeństwa żyje w nieznanej u nas biedzie) i grzecznie dadzą sobie dokręcić jeszcze mocniej śrubę (co wcale nie takie jest pewne patrząc na nastroje społeczne) to owszem.. przestawią cały przemysł na tory wojenne, napną się i natrzepią w parę lat te kilka tysięcy czołgów i bwp.. ale jakich? Nic nowego, przełomowego nie zdąrzą w tym czasie opracować, przetestować, wyprodukować i wdrożyć. Więc nie trzeba być prorokiem by przewidzieć, że ruszą na podbój Europy z tym co dziś już widzimy. To będą te same „nietanalogowe” T-90 wypierniczające po trafieniu w kosmos swe wieże, rozpadające się na milion kawałków na minach kartonowe BWPy, kretyńskie przez silnik z tyłu BTRy z których wyskoczyć w biegu to zadanie dla kaskadera, naklepią trochę Goździków, Akacji, Non czy holowanych D-30, ale już nie góry amunicji do nich. Te bezdenne składy co mieli naszykowane dziesięcioleciami przez nieboszczkę CCCP na podbój świata już wystrzelali, a natrzepanie nowych już tak lekko nie pojdzie. Nie te moce co kiedyś. W lotnictwie to już całkiem dramat, bo to co mają do latania powoli wyczerpuje resursy, te nowsze lataki są w śladowych ilościach, a najnowsze Szachmaty i inne „nietanalogi” to bardziej makiety niż realne projekty. Flotę z Morza Czarnego im zegnała nacja niemal bez własnej marynarki, więc też wielkie operacje ruskiej floty za siedmioma morzami przeciw US Navy słabo widzę. Mogą rakietami namieszać na tyłach, ale czy tyle ich mają i na tyle rozwiną by rzucić przemysł całej Europy na kolana? Wojna jądrowa? W niej oberwą conajmniej tak samo.
Więc owszem milion ludzi z kałaszami zbiorą, czymś ich tam wesprą i pognają jak bydło na targ na podbój tej znienawidzonej „gejropy”, ale skutek to myślę będzie podobny co tej trzydniowej „esweło” co już ponad 600 dni trwa. Przecież te bydło na biedniutkiej Ukrainie było w szoku od „dobrobytu” lokalsów, a kradzież sedesów, lodówek i wszystkiego innego znacząco bardziej ich zajmowała niż napieranie naprzód. Cóż oni dziś wielkiego na polu boju pokazują? Gdyby Ukraińcy od początku dostali pełne wsparcie sprzętowe, bez tych rozterek gdzie przebiega ta czy inna „czerwona linia”, ta wojna skończyła by się już dawno pełnym ich pogromem. Nie wolno ich niedoceniać, ale nie przeginajmy i w drugą stronę. Dzięki tej wojnie mamy czas by się przygotować i wiemy z czym przyjdą. Róbmy swoje.
Kocur
28 listopada 2023 o 08:33Coraz bardziej nabieram przekonania, że Zachód tak wspiera Ukrainę, aby rosja wojny nie przegrała. A na pewno nie mają interesu żeby w tym kraju zapanował chaos i co gorsze rozpad kraju. A ja powtarzam, że oni muszą być rzuceni na kolana, bo w przeciwnym wypadku ruski mir się odrodzi i wszyscy popłyniemy.