Plan podpisania programu pogłębienia integracji w 20. rocznicę powstania Państwa Związkowego Rosji i Białorusi, czyli 8 grudnia, nie powiódł się. 7 grudnia w Soczi Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin podobno zbliżyli stanowiska i zaplanowali kolejną rundę negocjacji na 20 grudnia w Petersburgu.
Po zakończeniu 5,5 godzinnych negocjacji w rezydencji Putina „Boczarowyj Ruczaj” prezydenci Łukaszenka i Putin nie złożyli nawet oświadczeń dla prasy. Prawdopodobnie to pośredni dowód na to, że nie ma się czym chwalić, uważa politolog Aleksander Kłaskowskij.
W komentarzy dla naviny.by przypomina, jak niedawno Łukaszenka niezadowolony z faktu, że Moskwa nie kwapi się z rozwiązaniem bolesnych dla białoruskiej gospodarki kwesti, z pasją rzucił: „Komu do diabła potrzebny taki sojusz?”.
Zapewne w Boczarowym Ruczaju wybrzmiewała leksyka nieco bardziej dyplomatyczna ale mimo to, pytanie wciąż wisiało nad głowami negocjatorów. I na razie Putin najwyraźniej nie był w stanie udzielić przekonującej odpowiedzi ani swemu białoruskiemu odpowiednikowi, ani opinii publicznej.
Dobrą minę do złej gry próbował robić minister rozwoju gospodarczego Federacji Rosyjskiej Maksim Oreszkin, informując dziennikarzy, że Rosja i Białoruś już zrozumiały, jak postępować w spornych sprawach.
„Dzisiaj był pracowity dzień. W rzeczywistości pracowaliśmy bardzo owocnie w wielu obszarach – rolnictwo, transport, komunikacja, cła, regulacje rynku ropy. Poczyniliśmy bardzo poważne postępy, nawet w kwestii ropy i gazu, nasze stanowiska zostały bardzo poważnie zbliżone” – zapewnił Oreszkin.
Na początku negocjacji w Boczaroym Ruczaju Łukaszenka podkreślił: „Nie prosimy – jak mówią niektórzy, nie chcemy taniego gazu, taniej ropy. Najważniejsze, że powinny istnieć równe warunki”.
Ale równe warunki –to znaczy również obniżenie kosztów energii dla Białorusinów – zauważa Kłaskowskij.
„W 2019 roku Białoruś otrzymuje gaz po cenie 127 USD za tysiąc metrów sześciennych, a Mińsk chciałby kupować po takich samych cenach po jakich otrzymuje obwód smoleński, czyli około 70 USD (plus koszty transportu). Albo jak w przypadku tzw. manewru podatkowego w rosyjskim przemyśle naftowym: rosyjskie rafinerie otrzymują rekompensatę (odwrócony podatek akcyzowy od ropy), a białoruskie rafinerie nie otrzymują nic i tracą setki milionów dolarów rocznie. Oznacza to, że te równe warunki, są po pierwsze zbyt drogie dla Moskwy. Po drugie, jeśli dać od razu wszystko, czego chce Mińsk, to jak zmusić go do realizacji map drogowych?”.
Aleksander Kłaskowski przypomina, że Moskwa chciała pogłębiać integrację już na początku lat 2000. Wszak traktat o utworzeniu Państwa Związkowego Rosji i Białorusi opierał się o tzw. „mapy drogowe”, zgodnie z ich zapisami już w 2005 roku powinna się pojawić choćby wspólna waluta. Ale ten i inne zapisy niewygodne dla Łukaszenki były torpedowane przez Mińsk. Do czasu.
Jak się miało okazać w grudniu 2018 roku – Rosja przypomniała sobie o zapisach traktatu.
Teraz Kreml, nauczony doświadczeniami najwyraźniej nie zamierza zasypywać białoruskiego partnera prezentami, ale będzie nagradzał go w miarę wypełnienia obietnic.
Według Kłaskowskiego, Łukaszenka nie zobaczy ani gazu po cenie, jaką mają na Smoleńszczyźnie, ani pełnej rekompensaty za straty wynikające z manewru podatkowego, ani żadnych innych oczekiwań zgłaszanych przez Mińsk. Jego zdaniem nadal toczyć się będą negocjacje o każdą kopiejkę rosyjskich subsydiów, których strona białoruska za subsydia nie uważa.
Gdy rozpoczynało się spotkanie delegacji Soczi, na sali obrad zgasło światło, co miało dość symboliczne znaczenie. Przypomnijmy, że od prawie roku negocjacje dotyczące „pogłębiania integracji” owiane są tajemnicą.
Próby uzyskania przez białoruską opinię publiczną i deputowanych opozycji jakiejkolwiek informacji o tym, co zawierają pakiety „map drogowych” zakończyły się fiaskiem , co tylko zwiększyło niepokój społeczeństwa.
Kiedy Łukaszenka rozpoczął negocjacje z Putinem 7 grudnia (któremu na pożegnanie wręczył kiełbasę, sało i butelkę), w Mińsku protestujący rwali portrety rosyjskiego prezydenta. Marsz przez miasto i wiece trwały pięć godzin, tyle samo co negocjacje.
Warto zauważyć, że milicja nie rozpędzała akcji – dodajmy – nielegalnej. Ba, w przeddzień akcji władze zaniechały nawet swojej praktyki aresztowania liderów opozycji, nie byli oni izolowani od społeczeństwa pod wydumanymi pretekstami, jak to wcześniej wielokrotnie bywało.
Paweł Sewieryniec, organizator protestu napisał na Facebooku, że „na tym etapie sam rząd jest zainteresowany masowymi demonstracjami niepodległościowymi 7 grudnia”.
Protestujący obawiają się, że w procesie „pogłębiania integracji” Białoruś utraci suwerenność.
Aleksander Kłaskowski przypomina słowa Łukaszenki, który zapewnił niedawno, że nie dyskutuje teraz z Moskwą o kwestiach politycznych i że „nigdy nie zamierzaliśmy i nie będziemy częścią żadnego państwa, nawet braterskiej Rosji”.
Ale tu nasuwa się proste pytanie: po co zatem było angażowanie się w te ryzykowne negocjacje w sprawie „pogłębionej integracji”? Przecież ubiegłoroczne „ultimatum Miedwiediewa” (przemówienie 13 grudnia na unijnej Radzie Ministrów w Brześciu), nie było znowu takie kategoryczne.
Problem polega na tym, że bez rosyjskich dotacji białoruska gospodarka natychmiast zaczyna się trząść, jak narkoman bez działki.
Ale nawet smutniejsze jest to, że teraz, kiedy Rosja wyraźnie nie chce być już dojną krową, białoruskie przywództwo ani myśli przekształcać anachronicznego modelu gospodarczego z dużym udziałem nieefektywnego sektora publicznego (który jest szczególnie żarłoczny i uzależniony od wschodnim sąsiada). Dlatego alternatywy nie ma: trzeba się targować, ryzykując suwerenność. A Moskwa nie pozostawia złudzeń: w ślad za integracją gospodarczą chcą integracji politycznej z politycznym organem ponadnarodowym.
Aby skutecznie oprzeć się planom inkorporacji, Białoruś musi powoli, stopniowo, ale metodycznie, osłabiać swoją zależność gospodarczą od Rosji. Musi.
Bo realizacja map drogowych według zasady „dwa kraje – jeden rynek” grozi jedynie silniejszym związaniem gospodarki białoruskiej z rosyjską. I najprawdopodobniej otworzy rosyjskiemu kapitałowi szeroką drogę do zakupu Białorusi po kawałkach.
W ostatnich latach Mińsk stara się zacieśnić więzi z Zachodem, ale z uwagi na specyfikę reżimu, któremu obce są wartości europejskie, trudno jest rozwijać ten wektor.
No i żeby tak po prostu z powodzeniem handlować z Zachodem, należałoby stworzyć bardziej konkurencyjny, lepiej zaawansowany technologicznie produkt, co jest również niemożliwe bez reform. Tymczasem Rosja, widząc te umizgi do zachodnich stolic jednym ruchem zdyscyplinowała „baćkę”, pompując rurociągiem Przyjaźń brudną ropę. Białoruski eksport benzyny i oleju napędowego do Europy natychmiast się załamał, czyniąc wielomilionowe straty dla budżetu.
Wreszcie, aby oprzeć się inkorporacji, potrzebna jest dojrzała klasa polityczna, silna tożsamość narodowa i silne społeczeństwo obywatelskie. A na Białorusi konkurencja polityczna jest tłumiona (Izba Reprezentantów znów okazała się sterylna), społeczeństwo jest celowo odpolityczniane.
Powiecie, że protesty 7 grudnia odbyły się bez tłumienia? Ależ to wyjątek od reguły, bo akurat były one na rękę władzy.
Ogólnie rzecz biorąc, na Białoruś nadciągają nowe mrozy polityczne – wyraźnie. Stłumiony naród, którego świadomość jest zdeformowana przez rusyfikację, nie może być wiarygodnym wsparciem.
Tak więc, bez względu na to, jak patetyczne przemówienia wygłasza prezydent, specyfika reżimu, jak widzimy, de facto działa na szkodę białoruskiej niepodległości i uniemożliwia wzmocnienie jej bazy.
… W Boczarowym Ruczaju światło zostało szybko przywrócone, ale szanse na „pogłębioną integrację” wciąż pozostają w mrokach ciemności. Strony ogłosiły zamiar kontynuowania negocjacji, ale nie ogłaszają już podpisania żadnych dokumentów. Spotkanie dwóch prezydentów 20 grudnia również może nie przynieść rozwiązania.
W zasadzie Łukaszenka potrzebuje tymczasowego kompromisu, aby spokojnie przeprowadzić wybory prezydenckie w 2020 r.
Ale jest bardzo wątpliwe, czy wieczny prezydent, którego ostatnie lata rządów przypominają stagnację Breżniewa, pójdzie do nich z jakimś innowacyjnym programem.
„Bez reformy modelu gospodarczego i politycznego, ryzyka dla Białorusi, w tym ryzyko inkorporacji przez dużego sąsiada, tylko wzrastają”, kończy swój komentarz Aleksander Kłaskowskij.
Kresy24.pl za naviny.by
oprac ba
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!