Prognozy wielu ekspertów nie sprawdziły się. Protesty w Armenii nie ustały, na ulice Erywania wciąż wychodzą tysiące Ormian, a spontaniczny u zarania ruch zaczyna wyraźniej formułować żądania wobec władz. Czy to możliwe, że dzisiejsza Armenia to Białoruś za kilka lat?
Demonstracje na ulicach Erywania nie milkną ani o poranku, ani wieczorem. Do wtorku 17 kwietnia, gdy parlament poparł kandydaturę byłego prezydenta Serża Sarkasjana na stanowisko premiera, wielotysięczne tłumy skandowały: «Zrób krok, odrzuć Sierża!». Teraz postulaty się zmieniły. Jest twarde żądanie jego dymisji. Większość demonstrantów to młodzież, choć nie brakuje i starszych. Jak relacjonuje Biełsat, przed kamerami zagranicznych stacji telewizyjnych ludzie mówią co ich boli, wyrzucają z siebie wszystko, co przez lata w nich wzbierało.
„Mamy ich już dość. I korupcja, i brak funkcjonującej prokuratury, Komitetu śledczego, nie ma policji, niczego nie ma. A on strzela do nas, widzicie, jaką policję przeciwko nam wystawił … Po co?” mówi uczestnik protestów.
Pomimo tego, że w poniedziałek konfrontacja między policją a demonstrantami doprowadziła do starć, po których kilkadziesiąt osób trafiło do szpitala, w ostatnich dniach władze łagodniej zareagowały na protest. Zatrzymano kilkudziesięciu działaczy. Z jednej strony przedstawiciele rządzącej partii Armenii wzywają do rozmów lidera opozycji Nikolę Paszyniana, z drugiej zaś przekonują, że protesty nie przyniosą rezultatów.
„Mamy dwie rzeczywistości. Pierwsza to ta – którą widzi i chce kontynuować Serż Sarkasjan. To jest republikańska rzeczywistość narodu niewolników, narodu bydła, który nie ma głosu i nie może podnieść głowy. I druga rzeczywistość, która teraz wyrasta za moimi plecami. Ta druga, pozytywna rzeczywistość, za wolną Armenię, za niezależnego obywatela, zyskuje na sile. A dziś, jutro albo za jakiś czas, nieuchronnie wyrośnie i zwycięży”, komentuje uczestnik manifestacji.
Przywódcy protestów nazwali wydarzenia w Armenii „aksamitną rewolucją” – brzmi niemal jak kolorowa. Termin, którym zwykle straszy się obywateli krajów postsowieckich. Ale większość demonstrantów to ludzie młodzi, którzy nie dadzą się nabrać na bajki o marionetkach CIA. Dlatego rozpowszechnia się inna wersję; protesty inspirowane są z Moskwy, i stoi za nimi były premier, a obecnie pierwszy wicepremier Karen Karapetian, ściśle związana z rosyjskim 'Gazpromem’. Ta wersja działa lepiej na wyobraźnię. Ci, którzy w nią wierzą, częściej odmawiają udziału w demonstracjach.
„Te plotki rozgłasza głównie Rosja lub jakieś środowiska prorosyjskie. Są niezadowoleni z tego co się dzieje. Opłaca im się rozpuszczać takie plotki, by podzielić opozycję, poddać w wątpliwość prawdziwe zamiary opozycji, protestujących”, powiedział Biełsatowi politolog Edgar Vardanian.
Jak oficjalny Erywać tłumaczy pozostanie Serża Sarkasjanam przy władzy? Nie sili się bynajmniej: Armenia w pełni zgadza się z oczekiwaniami UE dotyczącymi przeprowadzenia reform politycznych w zakresie demokratyzacji. Wobec tego, na drodze referendum zastąpiono prezydencką formę rządów na republikę parlamentarną.
Tymczasem pogłoski o podobnych zmianach konstytucyjnych, także na drodze referendum, pojawiają się w białoruskiej prasie i Internecie.
Wprawdzie – jak pisze Biełsat, może być to sposób, na formalną poprawę stosunków z Zachodem. Ale to wszystko to tylko gra.
„Jest to wypróbowany w historii i przetestowany mechanizm, który pozwala tej samej elicie pozostawać przy władzy, poprzez wielokrotne reelekcje. Dla elit politycznych, ta opcja jest dobra, ale już nie dla społeczeństwa”, mówi telewizji Jewgienij Krasulinin badacz cywilizacji pozaeuropejskich.
Ale o bezpośredniej paraleli pomiędzy reżimami w Mińsku i Erywaniu mówić nie wolno, podkreśla Krasulinin.
„Bo tu mamy przypadek z Azerbejdżanem i gorącym konfliktem o Górski Karabach, a z drugiej strony Turcja. W przypadku obu krajów granice są zamknięte. Armenia zamknięta jest w krąg realnych, a nie potencjalnie wrogich sąsiadów. Mimo to w Armenii opozycja jest lepiej reprezentowana w parlamencie, a mechanizmy wyborcze są bardziej przejrzyste. Przyczyną może być to, że władze częściej patrzą na społeczność międzynarodową i ormiańską diasporę w Stanach Zjednoczonych, od których zależą finansowo. Ponadto ormiańskie władze są głęboko zainteresowane uzyskaniem zachodnich kredytów i dobrych stosunków z UE. Dlatego na każdy możliwy sposób będą unikać różnego rodzaju represji wobec nieposłuszeństwa obywatelskiego. Jeśli jednak protesty będą eskalować, przybierać na sile, to władza może zmienić swoją politykę. Ale może się to dla niej okazać bardzo kosztowne” – kontynuuje Vardanian.
Proces powolnego wchodzenia w głębszą relację z Unią Europejską odbywa się również na linii Bruksela-Mińsk.
Biorąc pod uwagę coraz większą międzynarodową izolację Rosji, która dla Armenii i Białorusi jest nadal poważnym sojusznikiem gospodarczym i wojskowym, Mińsk i Erywań będą próbowały szukać wsparcia gdzie indziej. Armenia wkroczyła na tę ścieżkę wcześniej i dlatego dziś obywatele tego kraju mają większy wpływ na władze.
„W Armenii pojawiło się nowe pokolenie, które myśli zupełnie inaczej, oni mają bardziej rozwiniętą świadomość obywatelską, poczucie obowiązku i odpowiedzialności, chcą zmian i wiedzą, jak wywierać presję na władze – dodaje Edgar Vardanian. – I dlatego dzisiejsze protesty w Armenii, nawet jeśli nie zakończą się dymisją Serża Sarkisjana, nie ucichną całkowicie, ale mogą znów wybuchnąć przy pierwszej porażce rządu, bo niezadowolenie z osoby byłego prezydenta działa przeciwko niemu nawet wewnątrz jego własnej partii.
Tak więc kto wie, czy obecne ocieplenie stosunków między Mińskiem a Brukselą nie doprowadzi za kilka lat do takich samych zajść na Białorusi?
Kresy24.pl/za Biełsat/belaruspartisan.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!