Zdzisław J. Winnicki
Białoruski historyk Anatol Wialiki opisuje nieznane dotychczas fakty i szokujące kulisy działań sowieckich władz, które za wszelką cenę chciały uniemożliwić po II wojnie światowej wyjazd z BSSR tysięcy Polaków. Do jakich sposobów uciekało się sowieckie kierownictwo i czym zakończyła się tzw. “druga repatriacja” – przedstawiamy w naszej recenzji jego najnowszej pracy, pionierskiej w warunkach białoruskich.
Zagadnienie ewakuacji Polaków z ZSSR w latach 1945-46 i repatriacji z lat 1955-59 doczekało się kilku monografii polskich, z których najbardziej znane są opracowania K.Kersten i M.Latucha. Cenne informacje dotyczące uwarunkowań repatriacyjnych z tego okresu zawiera też zbiór dokumentów pod redakcją B.Kackiej i S.Stepki. Do najbardziej aktualnych, sumujących dotychczasowe ustalenia i aktualizujących dane o „drugiej repatriacji” należy monografia M.Ruchniewicz “Repatriacja ludności polskiej z ZSRR w latach 1955-59” (Warszawa 2000). Temat w piśmiennictwie polskim można zatem uznać za zasadniczo zbadany. W tych okolicznościach szczególnie cieszy podjęcie kwestii przez badaczy z terenu, z jakiego „ewakuacja-repatriacja” się odbywała. Wybitny a zarazem praktycznie jedyny na Białorusi badacz tej kwestii, doc. dr Anatol Wialiki, wykładowca Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego w Mińsku, na podstawie wnikliwych badań źródłowych i kwerendy na Białorusi i w Polsce, przedstawił w ostatnim czasie dwa świetne źródłowe opracowania kwestii. Drugiemu z nich jest poświęcone niniejsze omówienie.
Opracowanie białoruskie jest monografią pionierską, bowiem ani piśmiennictwo okresu BSSR, ani Republiki Białoruś, zagadnienia tego dotąd w tak pełnym wymiarze nie podejmowało z dwóch powodów. Po pierwsze – politycznych, po drugie – z powodu, jak należy sądzić, swoistego “kompleksu polskiego” jaki panuje na współczesnej Białorusi. “Polityczność” pierwszego powodu jest w zasadzie oczywista, a jego szczególnym rysem była chęć wyciszenia problemu polskiej mniejszości w tej sowieckiej, a zarazem przygranicznej z Polską (PRL) republice. A przecież to właśnie tam – w sposób zwarty – na obszarze Grodzieńszczyzny i zachodniej Mińszczyzny mieszkała i nadal mieszka największa liczba Polaków. Spisy sowieckie, dalekie od rzetelności, ukazywały liczby ponad półmilionowe. Mniejszość ta, nieznana w ówczesnej Polsce, nie miała niemal żadnych kontaktów z Krajem. Nie miała też, poza nielicznymi parafiami katolickimi, jakichkolwiek instytucjonalnych organizacji polskojęzycznych (w sąsiedniej Litewskiej SSR mniej liczebna grupa Polaków posiadała szkolnictwo i wcale liczną prasę polskojęzyczną). Politycznie i w ogóle – publicznie – Polacy na Białorusi nie istnieli. Nie przypominano zatem w ówczesnym piśmiennictwie, że ponad 300 tysięcy spośród nich w dwóch wielkich falach opuściło białoruski Kraj Sowietów.
W PRL kwestii także nie podnoszono, z obawy przed reakcją nie tyle Mińska, co Moskwy. Drugi powód, współczesny, jest diametralnie inny. Na fali “pieriestrojki” oraz w pierwszych latach prób budowy ustroju demokratycznego w BSSR-RB nastąpiło zjawisko niezwykle dynamicznego ujawnienia się polskiej mniejszości narodowej, która niemal natychmiast i powszechnie utworzyła swoją kilkudziesięciotysięczną organizację społeczno-kulturalną: Związek Polaków na Białorusi (ZPB). Ta aktywizacja Polaków spotkała się z podwójną niechęcią, a nawet z obawami. Ze strony ówczesnych władz – zarówno centralnych jak i terenowych – oraz ze strony białoruskiej opozycji narodowej. Wówczas to pojawiły się trwające do dziś twierdzenia, że na Białorusi nie było i nie ma Polaków, a są tylko spolonizowani lub skatolicyzowani Białorusini, co najwyżej – tzw. “paszportowi” lub „kościelni” Polacy. Padały nawet zarzuty o nielojalności oraz dążeniu białoruskich Polaków do oderwania „Zachodniej Białorusi” od RB.
Tendencja nieuznawania realnej polskości na Białorusi przez tamtejsze piśmiennictwo jest w zasadzie powszechna. Także w odniesieniu do tych, którzy wyjechali w ramach ewakuacji i repatriacji do powojennej Polski. Dwa przykłady. Z.Szybieka w wydanej w Polsce „Historii Białorusi” pisze: „Wymiana ludności z Polską – (…) zdołało wyjechać 232.200 osób, wśród których większość stanowili Białorusini” (s.368), zaś atlas demograficzny Białorusi (i Białorusinów na świecie) zamieszcza mapkę województwa olsztyńskiego, na której zaznacza „10 proc.” równomiernego zasiedlenia Białorusinów, tj. polskich repatriantów z BSSR. Podnoszenie zatem kwestii polskiej – a nieoficjalne dane świadczą o co najmniej 1 milionie Polaków w 10-milionowej Białorusi, mieszkających zwarcie na zachodzie i północy kraju – powoduje swoistą niechęć badawczą. Nieliczni badacze oraz politycy białoruscy nie są nią owładnięci. Do takich rzetelnych i nieuprzedzonych, nielicznych w RB, należy docent Wialiki, czego dowodem – recenzowana tu jego monografia. Wialiki nie kwestionuje polskości tamtejszych Polaków. Nie ciąży na nim metodologia sowiecka. Jest obiektywnym narratorem i komentatorem źródła. Rozprawa Wielikiego ma bowiem tę podstawową zaletę, że jest oparta głównie o sowieckie źródła archiwalne, w większości niedostępne badaczom z Polski.
Omawiana monografia, oprócz wstępu, zakończenia, wykazu skrótów, literatury i źródeł oraz aneksu, składa się z trzech merytorycznych rozdziałów (I. Na kierunku wschodnim ucichło, II. Chruszczowowska “odwilż”: przełom na kierunku wschodnim, III. Pozwólcie nam wyjechać…). Charakterystyczne, że Autor nadał tytułom formę opisową zaczerpniętą z języka dokumentów jakie przebadał. Podobnie uczynił z paragrafami – podrozdziałami (por. niżej). Oddaje to nie tylko istotę problematyki ale – co w opracowaniach naukowych rzadkie – podkreśla dramatyzm sytuacji w jakiej znalazły się setki tysięcy ludzi postawionych przed pytaniem: “Wyjeżdżać czy pozostać?”. A jeśli wyjeżdżać, to jak „dobić się” często wręcz nieosiągalnego pozwolenia, wobec obstrukcji lokalnych białoruskich władz sowieckich? Niezwykle cenny poznawczo jest zamieszczony aneks, w którym A.Wialiki pomieścił tabele, sprawozdania i raporty władz związane z akcją repatriacyjną. Już w tym miejscu zwracamy uwagę, że są to dokumenty w 99 proc. opatrzone gryfem „tajne”, a zatem – w większości nie mogły być dotąd przedmiotem oglądu badaczy z Polski. Wialiki te dokumenty wydobył i upublicznił, przez co wprowadził do obiegu naukowego.
Jak już zaznaczono, opracowanie powstało przede wszystkim na podstawie analizy merytorycznego materiału archiwalnego, a zatem „czystego źródła”. W większości na Białorusi dotąd nie eksplorowanego i nieznanego badaczom polskim. To ogromna zaleta recenzowanego opracowania, gdyż relacjonuje materię w oparciu o utajnione, a zatem urzędowo „szczere” informacje sowieckie. Obok archiwów wschodnich Wialiki dokładnie zapoznał się z zasobami merytorycznych polskich zespołów archiwalnych. Ustalenia i wnioski skonfrontował z literaturą, to jest z przyczynkami białoruskimi i rosyjskimi (sowieckimi i współczesnymi) oraz polską literaturą przedmiotu. Baza źródłowa dla prezentowanych treści i postawionych tez jest jak najbardziej właściwa.
W rozdziale pierwszym, w pierwszym podrozdziale, na blisko 20 stronach Wialiki prezentuje zmiany w podejściu do sprawy, dla Polaków w dzisiejszej Polsce niezrozumiałej lub kontrowersyjnej, a mianowicie – problemu ideologicznego podejścia do znaczenia nadawanego obchodom „Rocznicy 17 Września”, traktowanego przez wszystkie współczesne kierunki polityczne w RB (podobnie jak za Sowietów) za: „sprawiedliwy akt zjednoczenia Zachodniej Białorusi z BSSR”. Podkreślamy to z uwagi na fakt tegorocznych propozycji jakie na Białorusi zgłosili politycy i historycy związani z obecną władzą, by 17 Września uznać za oficjalne święto państwowe RB. Pisze zatem Wialiki, że obchody „święta zjednoczenia Białorusinów” w różnych latach miały różne natężenie. Bezpośrednio po wojnie obchodzono je umiarkowanie, zaś apogeum nastąpiło w 10. rocznicę, w roku 1949 (zaledwie 4 lata po zwycięstwie na Niemcami – sic!), z tym, że obchody owe przeniesiono na październik, datę związaną z „przyjęciem Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy do ZSSR” przez ówczesną Radę Najwyższą ZSSR. Wialiki uważa to za próbę ukrycia daty paktu Ribbentrop-Mołotow.
Podrozdział zawiera ciekawe spostrzeżenie odnośnie stosunku miejscowych Polaków do okoliczności ówczesnego (1949) świętowania „zjednoczenia”. Stosunek ten był powszechnie krytyczny. Przejawiło się to przede wszystkim w masowych odmowach, przez całe wsie i rejony w większości zamieszkałe przez Polaków, składania podpisów pod powszechnym „spontanicznym” dziękczynnym listem „Białorusinów do Stalina”. Jak świadczą przytaczane przez autora zapiski milicji i KGB, Polacy – poza generalnie niechętnym stanowiskiem wobec zaistniałych warunków – motywowali odmowę tym, „że ma to być list od Białorusinów”, zatem ich, Polaków, nie dotyczy.
Szczególne podkreślenie dziesięciolecia, obok „okrągłej” rocznicy, miało – jak zaznacza autor – utwierdzić mieszkańców BSSR, a obwodów zachodnich w szczególności, że „zjednoczone” obszary na trwałe należą do sowieckiej Białorusi. Gdyż jak podkreśla Wialiki, podając przykłady wypowiedzi, w szerokich kręgach nie tylko społeczności miejscowych Polaków, ale nawet dygnitarzy partyjno-państwowych BSSR wyrażano niepokój co do kwestii granicznych. Nadal zaś utrzymujący się podział na „zachód” i „wschód”, widoczny w praktyce życia obu części BSSR, martwił władze dążące wszelkimi sposobami do jego przezwyciężenia. Do obchodów w dniu 17 września powrócono w latach późniejszych, gdy uznano trwałość bytu sowieckiej republiki. W dwudziestolecie (1959 rok) obchody były już znacznie skromniejsze. Warto poznać powody (stricte polityczne), o których pisze Wialiki: „(…) dlaczego święto stało się byle jakie i beznamiętne? Bo (…) strategiczne zadanie zunifikowania zachodniej części republiki ze wschodnią było już wykonane. Generalnie postępująca sowietyzacja, dwie fale repatriacyjne (Polaków), przymusowa kolektywizacja, wyniszczenie resztek antysowieckiego podziemia polskiego i białoruskiego, w dziedzinie gospodarczo-społecznej – stabilizacja, postępy w powszechnej dziedzinie edukacyjno-kulturalnej ludności oraz powszechne procesy urbanizacyjne – zunifikowały w znacznej mierze republikę” (s.28-29).
Wialiki nazywa to logicznym skutkiem „procesu jednoczenia narodu, które zaczęło się we wrześniu 1939 roku”. Tu będziemy z autorem w sporze. Pisze on bowiem dalej, że odtąd kolejne rocznice nie znajdowały znaczącego traktowania. Zdawkowe teksty w gazetach, akademie i to wszystko. Pisze też, że 50. rocznica pozostała niemal „niezauważona”. Zapewne tak. Dlaczego jednak w książce wydanej w 2007 roku Anatol Wialiki nie zauważył rocznicy ostatniej 60-ej, z roku 1999? Ta bowiem obchodzona była z niebywałym rozmachem. Głównie intelektualnym. Artykuły prasowe na pierwszych stronach i przez kilka dni, wywiady z działaczami KPZB, specjalne konferencje naukowe i publikacje ich efektów miały wymiar powszechny i jednoznacznie gloryfikujący. A było to – przypomnijmy – już w okresie gdy BSSR przestała istnieć – w suwerennej Republice Białoruś. W przypomnieniu święta nie uczestniczyli już sprawczo działacze KPB, ale bezpartyjni dziennikarze i działacze społeczni oraz naukowcy, w znacznej mierze orientacji narodowo-niepodległościowej. Co było powodem? Naszym zdaniem, sytuacja jakby paralelna do tej z 1949 roku. Po pierwsze – masowe, publiczne ujawnienie polskiej mniejszości narodowej. Jej równie masowe zorganizowanie się w ZPB, powszechne odrodzenie parafii katolickich (wówczas – odmiennie od dnia dzisiejszego – wyłącznie z polskojęzyczną liturgią). Wreszcie – upadek ZSSR, zaistnienie w pełni suwerennej Polski, a zatem podświadomie i świadomie wyrażane na Białorusi obawy, że „Polacy odbiorą Zachodnią Białoruś”. Trzeba było „dać odpór”. O jego sile pisaliśmy w cytowanej w przypisie pracy. O ówczesnych lękach Białorusinów świadczyły też liczne inne publikacje. Zacytujmy kilka reprezentatywnych.
Miński badacz L.W.Tierieszkowicz pisał: „rozwój procesów aktywności odrodzenia i rozwoju narodowości polskiej wyraził się w powstaniu w 1991 roku Związku Polaków na Białorusi (…), znaczącą rolę w rozwoju ruchu polskiego odgrywa Kościół. Zdecydowaną większość kapłanów katolickich stanowią etniczni Polacy, uznający wszystkich katolików na Białorusi za Polaków. Popularność katolicyzmu, który w odróżnieniu od prawosławia zawsze był w opozycji wobec reżimu komunistycznego, szczególnie wśród młodzieży, jest znacząca. Powodzeniu prowadzonej przez księży polonizacji sprzyja znaczne rozprzestrzenienie się nastrojów polonofilskich, wzmocnionych oczywistymi w porównaniu z Białorusią, sukcesami Polski na drodze odchodzenia od totalitaryzmu i zachodzącymi tam zmianami ekonomicznymi. W takiej to sytuacji oraz w warunkach deetnizacji na Białorusi, liczba mieszkańców uważających się za Polaków może znacząco wzrosnąć. W pełni realną staje się perspektywa polonizacji, w przyszłości nawet swoiste rozdarcie północno-zachodniej Białorusi od reszty kraju”.
W podobnym tonie, a nawet jeszcze bardziej alarmistycznym, wypowiadali się zarówno białoruscy działacze opozycyjni jak i publicyści związani z różnymi kręgami postsowieckiej władzy. W.Zadalja, dziennikarz i radny grodzieński, w miejscowym tygodniku „Pahonia” (kwiecień, 1993) pisał: „…na Grodzieńszczyźnie rozgrywa się obecnie rosyjską i polską kartę (…), w miejsce byłych komitetów KPB, w każdym rejonie obwodu utworzono regularne organy Związku Polaków na Białorusi (…), musimy dać temu odpór”.
Późniejsze wydarzenia pokazały oczywisty fakt, że „Polacy” (tj. suwerenna od 1989 roku Polska) nie zamierzają odbijać ani Wilna, ani Lwowa, ani Grodna, Nowogródka czy Baranowicz. Kompleks jednak pozostał. Niejednokrotnie, zwłaszcza w kontekście przystąpienia RP do NATO, władze RB określały polską mniejszość mianem “piątej kolumny”. Sam zatem fakt tak znacznego wyeksponowania przez A.Wialikiego kwestii „zjednoczenia” (cecha całego piśmiennictwa białoruskiego) już w pierwszym rozdziale książki o drugiej fali wyjazdów Polaków z BSSR, świadczy o swoistej traumie Białorusinów w odniesieniu do – jak się okazuje – wciąż aktualnej dla nich “kwestii polskiej” w ścisłym związku z efektami „17 Września 1939 roku”.
Jak zaznacza Wialiki na wstępie, w połowie 1946 roku, po zakończeniu wynikającej z umów BSSR – rząd powojennej Polski ewakuacji, strona sowiecko-białoruska oraz w ogóle sowiecka uznała, że problem jest rozwiązany ostatecznie: „kto chciał – ten wyjechał i dalszych migracji nie będzie”. W dzisiejszej Polsce panuje powszechne przekonanie, że podobnie uważały komunistyczne władze w PRL. Nic bardziej błędnego. Z opracowań Wielikiego wynika jednoznacznie, że wskutek znajomości realiów na miejscu (BSSR) jak i stałego, a po roku 1955-56 – masowego nacisku w tej sprawie przez zainteresowanych w Polsce, ówczesne PRL-owskie MSZ, na miarę politycznych możliwości, stale monitorowało problem, zamierzając w dogodnym momencie dopomóc setkom tysięcy Polaków w ZSSR (w tym uwięzionym – sic!) w wyjeździe do nowej dla nich Polski. Wialiki dowodzi, że ówcześni peerelowscy dyplomaci w Moskwie (Moskwa nie zgadzała się na wielokrotne próby ustanowienia Konsulatu Generalnego PRL w Mińsku) wielokrotnie podejmowali tematykę repatriacji, ale „odbijali się, jak od głuchej ściany” (s.35).
Rozmowy, a raczej ich próby ze strony polskiej dotyczyły najpierw spraw osób, które wprawdzie zarejestrowane – nie zdołały wyjechać w latach 1944-46 oraz miały krewnych w Polsce (ówczesna koncepcja akcji „łączenia rodzin”). Nawet te ostatnie, wydawałoby się oczywiste i stosunkowo nieliczne przypadki (ambasada PRL przedstawiła listę 3.411 takich rodzin) spotkały się z kategoryczną sowiecką odmową. Osobista interwencja na najwyższym szczeblu – rozmowa do jakiej doszło między ambasadorem Naszkowskim a szefem sowieckiego MSZ Mołotowem sprowadziła się do tego, co podkreśla Wialiki, że ten ostatni – nie wykluczając wyjazdów w ściśle indywidualnych wypadkach – oświadczył, że „(…) są to ludzie (Polacy w ZSSR), którzy asymilowali się w systemie sowieckim i czują się tutaj u siebie” (s.34). Okazało się w praktyce – tu już sowiecko-białoruskiej, że nawet o indywidualnych wyjazdach mowy być nie może. Autor wskazuje na powody, dla których, jego zdaniem, władze zajęły tak nieprzejednaną postawę: chodziło o co najmniej 300 tysięcy ludzi zdecydowanych jeszcze we wcześniejszym okresie na wyjazd. Wraz z pozostałymi, gdyby wyjechali, groziło to ogołoceniem zachodnich rejonów BSSR, z siły roboczej, w tym upadkiem kołchozów i wielu innych zakładów pracy.
W międzyczasie nastąpiła jednak specyficzna i dwukierunkowa „repatriacja” w związku z demarkacją delimitowanej w 1944 roku granicy polsko-sowieckiej. Na odcinku BSSR autor omawianej monografii określił ją wymownie jako „demarkację granicy białoruskiej bez udziału Białorusi”. Pokreślić bowiem trzeba, że umowy o ewakuacji, jakie polski rząd komunistyczny, za zgodą władz centralnych ZSSR, bezpośrednio zawierał z przygranicznymi republikami sowieckimi, Moskwa traktowała raczej paternalistycznie. Jednak po ich wykonaniu wszelkie kwestie stosunków międzynarodowych powróciły bezwarunkowo do moskiewskiej centrali. Wialiki podkreśla, że w przypadku BSSR (pisze zamiennie „Białoruś” bez dodatku: “sowiecka”, co uważamy za nieuprawnione) była to jedyna umowa, jaką zawarła ona z Polską za cały okres swego istnienia. Autor, jak wielu współczesnych badaczy w RB, zadaje przy tym dosyć naiwne pytanie: „Gdzie była strona białoruska przy demarkacji?” I dalej: „(…) Moskwa całkowicie zignorowała kierownictwo Białorusi (…)” (s.44). Autorowi i Jego Kolegom można odpowiedzieć: bo to nie była Białoruś, państwo – samodzielny podmiot, lecz BSSR w składzie ZSSR. Rozważania prawno – międzynarodowe są wobec tego zasadniczo zbędne.
Wytłumaczenie jest raczej proste (Wialiki częściowo o tym wzmiankuje): w latach 1944-46 pozorna samodzielność BSSR miała dowodzić jej podmiotowości w związku z przeforsowaniem członkostwa w ONZ. Ponadto szło o utrwalenie pozorów naturalnego jakoby „zjednoczenia” z 17 września 1939 roku. Demarkację natomiast prowadzono wyłącznie w imieniu ZSSR i mowa była o granicy ZSSR, a nie BSSR, z powojenną Polską. Demarkacja wywołała wiele problemów, gdyż strona sowiecka usiłowała wymusić ustalenie linearne, co w praktyce dzieliło nie tylko wsie, ale pojedyncze gospodarstwa. Na wniosek polski zrealizowano zasadę wymiany całych miejscowości, z możliwością dobrowolnych przesiedleń ludności. Jak pisze Wialiki, wzajemne przesiedlenia wywołały znaczne niepokoje wśród ludności, zwłaszcza części wiosek białoruskich, których mieszkańcy byli przekonani, że przesiedlenie jest obowiązkowe. Zdarzyły się zatem przypadki, że kilka wiosek już ewakuowanych powróciło na stronę polską, dowiedziawszy się o opcji dobrowolnej. Podobnie, choć w mniejszym zakresie, (indywidualna opcja zainteresowanych) dotyczyło to niektórych wiosek polskich po stronie sowieckiej.
Opis wymiany demarkacyjnej dokonany przez autora – to wyjaśnienie lokalnej ale ważkiej i szerzej nieznanej problematyki badawczej. Akcję, o której pisze Wialiki, zakończono w czerwcu 1948 roku. W efekcie – dowiadujemy się, że na odcinku białoruskim granicy polsko-sowieckiej po stronie polskiej znalazło się 37 miejscowości z ludnością 6.121 mieszkańców. Po stronie ZSSR-BSSR z kolei – 22 miejscowości z 2.379 mieszkańcami. Były wszakże korekty, w wyniku których w kwietniu następnego roku z sowiecko-białoruskiego rejonu sopoćkińskiego (do dzisiaj zamieszkałego w ponad 90 proc. przez Polaków) dokonano cesji na rzecz Polski: 19 wiosek z 5.367 mieszkańcami i jeszcze w roku 1955 – kolejnych dwóch wiosek „i 4 chutorów”, z ludnością 1.835 mieszkańców. Przypomnienie tego mało znanego epizodu, wraz z opisem okoliczności, to istotne ustalenie badawcze.
Jeszcze ważniejsze ustalenia, tym razem zupełnie nie odnotowane wcześniej w literaturze przedmiotu, zawarł Anatol Wialiki w kolejnym podrozdziale zatytułowanym dosyć przewrotnie, bo: „Pomiędzy prawosławną Moskwą, a katolicką Warszawą”. Nadając taki tytuł autor zdaje sobie sprawę, że ani ówczesna „Warszawa” (władza), ani tym bardziej „Moskwa” nie były takimi, jak je nazywa. Były środowiskami politycznie antyreligijnymi i ateistycznymi. To, co autor chce pokazać, dotyczy raczej zagadnienia cywilizacyjnego, a w danym konkretnym wypadku – akcji zaaranżowanej przez najwyższe kręgi władz sowieckich, z pełnym zaangażowaniem zadziwiającego zestawu uczestników: władz partyjno-państwowych ZSSR, BSSR, Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego, przedstawicieli Cerkwi w BSSR oraz nacjonalistycznie nastawionych księży katolickich, zaangażowanych w białorutenizację Kościoła (a raczej jego resztek) w BSSR. Wialiki dodaje, jak zaznacza – „z pewnym zdziwieniem”, że do akcji włączyła się także „część (białoruskiej) inteligencji twórczej”, przytaczając w tej mierze antykatolickie i antypolskie zarazem wypowiedzi tak znanych literatów jak M.Tank, P.Piestrak i R.Szyrma.
W tym miejscu dodajmy, że podobnie jak nie można traktować BSSR jako „Białorusi” (państwa), nie można również uważać sowieckich „działaczy frontu kultury”, np. sowieckich pisarzy z BSSR, w kategoriach znanych z demokratycznych państw – jako „przedstawicieli inteligencji twórczej”. Chyba, że są w opozycji do systemu. Piestrak i Tank opozycjonistami nie byli. Co więcej, „Tank” (właściwie Jauhen Skurko) był sztandarową postacią Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi – organizacji agenturalnej, wywrotowej i okresowo terrorystycznej wobec polskiego władztwa państwowego II RP. Zdziwienie Wialikiego w obiektywnym kontekście jest więc również i tu nieuprawnione.
Idea, którą na podstawie archiwaliów przedstawił Wialiki, opierała się na założeniu, że bazą miejscowej polskości jest Kościół i katolicyzm, zaś celem winna być depolonizacja „białoruskich katolików”, prowadzona dwukierunkowo: poprzez białorutenizację liturgii oraz – co ciekawsze – „zneutralizowanie duchowieństwa rzymsko-katolickiego w regionie zachodniobiałoruskim i zawrócenie na łono rosyjskiej Cerkwi prawosławnej wierzących katolików z tego regionu” (s.55). Wszystko zaś po to, aby zlikwidować „polski problem” poprzez zmianę świadomości narodowej tutejszych Polaków na Białorusinów (Białorusinów – prawosławnych lub przynajmniej Bialorusinów – katolików). Wialiki ukazuje więc niezwykłe przedsięwzięcie, jakim był sojusz ateistycznego państwa, prawosławnej Cerkwi, białoruskiej „inteligencji twórczej” i nacjonalistycznych (do czasu tolerowanych) białoruskich księży katolickich (wspomina o tak znanych postaciach jak ks. A.Stankiewicz oraz ks. W.Szutowicz, podkreślając, że pierwszy z nich złożył partyjno-państwowym władzom BSSR specjalny projekt w tej sprawie) w “dziele”, które można określić jako zorganizowane działanie depolonizacyjne.
Dla badaczy problemu to nic nowego (Wialiki także to podkreśla). Wiadomo przecież o depolonizacyjnych działaniach caratu, a podczas II wojny światowej – okupantów niemieckich, pospołu z kolaborantami białoruskimi. Zawsze pierwsze uderzenie skierowane było w wolność sumienia i (…) język polski w Kościele. Tym razem jednak „front” przybrał formułę zaskakującą nawet znawców. Autor nie podaje szczegółów realizacji tej akcji. Pisze natomiast w konkluzji, nieco eufemistycznie, że mimo praktycznego wyniszczenia miejscowych kapłanów i likwidacji parafii, zamysł nie udał się na żadnym z podjętych kierunków, wobec niezłomności polskich duchownych i wiernych Polaków, a „(…) bizantyjska prawosławna Moskwa w regionie zachodniobiałoruskim w wojnie o dusze wiernych przegrała z katolicką Warszawą” (s.67). Katolicy w BSSR w swej masie pozostali Polakami, gdy idzie o samoświadomość. Ważnym postulatem badawczym jest by tak znakomity i obiektywny znawca problematyki, jakim jest Wialiki, przedstawił tę interesującą kwestię w odrębnym, pogłębionym studium. Tym bardziej, że problem zyskał na aktualności współcześnie. Usilna białorutenizacja liturgii, a zatem Kościoła w RB, jaką obserwujemy w ostatnich czasach – to kolejny etap przedsięwzięć depolonizacyjnych na tym terenie. Tym razem jednak prym w owej powszechnej akcji wiodą duchowni, którzy w ostatnich latach przybyli na Białoruś… z Polski!
W rozdziale II Autor wskazuje na okoliczności, w jakich wystąpił problem repatriacji Polaków z ZSSR i BSSR w związku z „chruszczowowską odwilżą”. Wialiki powraca do sygnalizowanej wyżej, a mało znanej w piśmiennictwie polskim, kwestii prób uzyskania zgody Moskwy na utworzenie w Mińsku Konsulatu Generalnego PRL. Mogło to w znacznym stopniu (takie były zamiary władz PRL) ułatwić powrót do rozmów o kontynuacji repatriacji i stworzyć jakieś formy opieki nad tutejszą ludnością polską. Konsulat wówczas, jak wiemy, nie powstał, zaś problem wielkiego parcia społecznego tutejszych Polaków na wyjazd – narastał. Jeszcze przed nim, w latach 1951-52, udało się częściowo, dzięki konsekwentnym naciskom peerelowskich władz, uzyskać zgodę na powrót 211 polskich sierot i dzieci zagubionych przez rodziców przebywających już w PRL. Problem ten zna polska literatura przedmiotu. Zasługą Wialikiego jest uzupełnienie na podstawie sowieckich archiwaliów, szczegółów przedsięwzięcia. Cenne są informacje o celowych utrudnieniach czynionych przez centralne i lokalne władze BSSR. Wialiki zaznacza jednak, że części dzieci udało się wyjechać później, w ramach drugiej fali repatriacji z BSSR.
Rok 1956 był rokiem przełomowym dla wieluset tysięcy Polaków w ZSSR, w tym BSSR. Cytując białorusko-sowiecki dokument z tamtego czasu jako tytuł kolejnego podrozdziału Wialiki celnie zauważa: „Repatriacja (…) głęboko rozchwiała (nastroje) w całej zachodniej części BSSR”. Nacisk zarówno oddolny, jak polskiego MSZ i ambasady PRL w Moskwie, jeszcze przed podpisaniem porozumienia o masowej repatriacji, spowodowały niemal niemożliwe – w 1955 roku i na początku roku 1956 zdołało wyjechać z ZSSR aż 30.800 osób (głównie Polaków), w tym z BSSR – 5.938, z czego 5.800 narodowości polskiej. Dane polskie (M.Ruchniewicz) mówią w tym przypadku o liczbie znacznie wyższej – aż 10.067. Wialiki podkreśla, że chodzi tu nie tyle o wyjazd z BSSR, co o osoby znajdujące się w innych częściach ZSSR, które po przyjeździe do Polski podały miejsce urodzenia na terenie późniejszej BSSR. Stąd różnice w liczbach. W tym rozdziale, zwłaszcza tam gdzie Wialiki opisuje i analizuje praktyczną realizację sowiecko-polskiej umowy o „repatriacji niektórych kategorii byłych obywateli polskich z terytorium ZSSR” z kwietnia 1957 roku, dowiadujemy się o niezwykle ważnych, mało znanych dotąd okolicznościach. Ogólny przebieg i rezultaty liczbowe tej repatriacji są znane w polskiej literaturze przedmiotu, Wialiki przedstawił jednak kwestię z punktu widzenia realiów BSSR, w tym stosunku tamtejszych władz (od centralnych – do najniższych, w tym nawet kierownictw wybranych kołchozów!). Ta lokalna specyfika, praktyka oraz wydarzenia obficie cytowane z dokumentów, stanowią o wartości badawczej i poznawczej tej części jego monografii. To oryginalny wkład badawczy w z natury ogólniejsze ustalenia badaczy polskich.
Wialiki zwraca uwagę na kilka praktycznych w tym ogromnym przedsięwzięciu kwestii. Pierwszą była sama informacja o tym, że repatriacja jest możliwa. Wialiki podkreśla, że na informacje o zawarciu porozumienia o repatriacji władze sowieckie, tak centralne jak i republikańskie, nałożyły srogą „blokadę informacyjną”. Żadnych artykułów, ogłoszeń czy obwieszczeń. Nawet na prośbę ambasady polskiej i pełnomocnika rządu polskiego ds. repatriacji. “Ale i tak wszyscy o tym wiedzieli!” – dodaje Wialiki. Wiedzieli od krewnych w Polsce, gdzie akcja – jak zaznacza autor – ze względów politycznych (gomułkowska „odwilż”) była nagłaśniana w środkach przekazu. Wielu krewnych przybyło wówczas w odwiedziny do BSSR, jeszcze więcej przysyłało listy i zaproszenia. Wialiki podkreśla na marginesie, że według danych archiwalnych, cała korespondencja z Polski była kontrolowana przez KGB. Ponadto odbierano audycje I Programu PR. Pełnomocnik polski, a nawet wojewódzkie organy administracji w przygranicznym Białymstoku, wydały specjalny „Informator repatrianta” (40 stron dokładnych informacji praktycznych po polsku) rozpowszechniany nieoficjalnie w obwodach grodzieńskim i mołodeczańskim. Wialiki pisze, że informator ten był nawet oznaczony specjalnym gryfem (na podobieństwo Biuletynu Informacyjnego AK – Z.J.W.). Na pierwszej stronie był napis: „nie niszcz – przeczytaj i przekaż innym”.
Władze lokalne raportowały o „emisariuszach z Polski” oraz domagały się zaprzestania tej nielegalnej, w ich mniemaniu, akcji. Donosy słali nawet dyrektorzy kołchozów, wyraźnie przestraszeni rozmachem akcji oraz jawnym już negatywnym stosunkiem do nich i sowieckiej rzeczywistości ze strony ludzi, którzy ocknęli się z kołchozowego koszmaru. Autor cytuje niejakiego A.Białouskiego (Białowskiego) – dyrektora kołchozu im. Żdanowa w Krywiczach (k. Mołodeczna). Pisał on do MSZ ZSSR (nie BSSR – sic!): „(…) przyjeżdżający z Polski urlopowicze prowadzą jawną robotę nacjonalistyczną z celem namawiania do wyjazdów do Polski i zaraz wszystkie te rodziny otrzymują zaproszenia. My tu na miejscu uważamy, że nie byłoby pożądanym przesiedlanie tak wielkiej liczby ludzi, a w dodatku przyniosłoby to wstyd naszemu państwu. To nie są Polacy, tylko katolicy (…)” (s.122). Wialiki konkluduje, że mimo totalnej blokady, dzięki krewnym, Polskiemu Radiu, listom, przywożonym gazetom i „nielegalnej” akcji ambasady polskiej w Moskwie – cała „Zachodnia Białoruś” dokładnie poznała warunki repatriacji.
Problem zaczął się w momencie uruchomienia akcji. W BSSR władze partyjne, państwowe i organa milicji – mimo, że w myśl porozumienia sowiecko-polskiego miały jedynie wykonywać porozumienie – w praktyce przystąpiły do totalnej obstrukcji akcji. Najważniejszym problemem stało się udowodnienie (uznanie) narodowości polskiej, a gdy to zostało rozstrzygnięte – sama możliwość złożenia dokumentów lub ich przyjęcia przez lokalne organa milicji. Na samym wstępie rokowań o kształt umowy repatriacyjnej strona polska wysunęła propozycję określania narodowości według powszechnie uznanego w cywilizowanym świecie kryterium subiektywnego, to jest określenia się przez samych zainteresowanych. Wialiki nazwał tę koncepcję (wysunął ją polski Pełnomocnik rządu ds. repatriacji M.Popiel) „rewolucyjną propozycją” (s.129).
Strona sowiecka zakwestionowała ten oczywisty sposób określania narodowości, zgadzając się jedynie na dowód z dokumentów. I tu jak, zaznacza autor przywołując obiekcje strony polskiej, zaczął się problem. Po blisko 17 latach (sic!) od ustania władztwa polskiego na tych obszarach „mało kto” posiadał polskie dokumenty utracone w czasie wojny, zniszczone w obawie przed represjami, skonfiskowane, zagubione itd. Zasadniczym problemem stały się także późniejsze, z lat 1944-56, woluntarystyczne decyzje lokalnych organów sowieckich w kwestii zapisów o narodowości miejscowych Polaków. Co do „rewolucyjności” propozycji strony polskiej to wypada skonstatować, że w owym czasie była to uznana w prawie i stosunkach międzynarodowych w obrębie systemu ONZ zasada, co do jakiej poza ZSSR i innymi państwami totalitarnymi nikt nie wnosił obiekcji. Tak pozostało po dzień dzisiejszy w prawie międzynarodowym i w prawie wewnętrznym demokratycznych państw. Godzi się podkreślić, że tak właśnie tę kwestię reguluje współczesna konstytucja Republiki Białoruś (praktyka jest niekiedy odwrotna).
W latach 1948-1956, a więc w okresie gdy władze BSSR uznały, że wszyscy Polacy już wyjechali (pozostali w BSSR tylko „Białorusini – katolicy”) zaś ci, którzy wyjechać nie zdążyli (nie mogli) – a było ich zarejestrowanych jeszcze ponad 300 tysięcy – stracili nadzieję na zmiany graniczne, nastąpiła poważna erozja formalnych stwierdzeń (zapisów urzędowych) narodowości polskiej. Wialiki wymienia szereg przyczyn tego zjawiska, z których do najważniejszych zalicza: zapisy w tzw. kołchozowych „księgach gospodarczych” (Polacy pozostali w BSSR mieszkali głównie na wsi), gdzie dokonywano wpisów „Białorusin” lub pomijano wpis narodowościowy, traktowany później tak samo, ukrywanie narodowości w obawie przed represjami lub ze względu na przyszłość dzieci, zobojętnienie narodowe mniej uświadomionych Polaków lub nieuznawanie narodowości polskiej zainteresowanych przez lokalną administrację. W latach tych nastąpiło bezprecedensowe zjawisko całkowitej zmiany narodowościowej całych rejonów (powiatów) z polskiej na białoruską (formalnie). Bywało ponadto, że rodzice i dzieci otrzymywali różne wpisy o narodowości. Tak więc, jak zaznacza autor, „na przestrzeni lat 1944-49 zachodniobiałoruskie wsie przemieniły się z polskich w “białoruskie” (s.132). Wialiki zaznacza, że w ten sposób ogromna liczba ludności zatraciła swoją polskość, ale jednocześnie nie nabyła białoruskości, stając się w okresie późniejszym bazą społeczną dla tzw. kategorii „ludzi radzieckich”, którym narodowość była obojętna. Klasycznym przykładem, jaki przywołuje Wialiki, była wioska Siwce w powiecie Krywicze (ówczesny obwód Mołodeczno), która – według urzędowych zapisów – z czysto polskiej w ciągu pięciu lat „stała się czysto białoruską”.
Te zjawiska były więc podstawowym hamulcem repatriacji, gdyż nowe lub sprzeczne wpisy stały się podstawą odmowy uznania narodowości w latach późniejszych, a zatem – odmowy prawa do wyjazdu z BSSR. Niemniej, jak zaznacza autor, były i takie rejony, gdzie ludność nie poddawała się naciskom i wynik był następujący: w rejonie Ilja (dziś centralna RB) Polaków było 72,6 proc., Świr – 72 proc., Ostrowiec – 62 proc., Widze – 52 proc. Jeszcze bardziej trwała “narodowościowo polska” sytuacja okazała się w obwodach przygranicznej Grodzieńszczyzny. Ludność zdołała zachować wpisy, a ponadto w znacznej liczbie posiadała niepodważalne dokumenty (polskie dowody osobiste, legitymacje wojskowe, świadectwa urodzeń, itp.). Władze posunęły się zatem do przedsięwzięć bezprecedensowych. Wialiki ustalił (to zagadnienie nie było dotychczas znane w polskiej literaturze przedmiotu), że posunięto się do metody kwestionowania narodowości polskiej za pomocą zastosowania danych rosyjskiego spisu narodowości z roku 1898, w którym – na zasadzie „językowej” – przodków osób posiadających dokumenty o narodowości polskiej zaliczono ex ante do Białorusinów.
Kolejną zaletą omawianej pracy jest właśnie ukazanie ówczesnej sowiecko-białoruskiej praktyki traktowania narodowości. Po pierwsze – generalnie wobec sprzeczności zapisów z różnych lat odmawiano uznania narodowości polskiej (organa milicji odmawiały przyjmowania podań w takich przypadkach), a zatem – prawa do repatriacji. W przypadkach odwołań (do władz lokalnych, ale głównie do ambasady polskiej w Moskwie napływały tysiące listów i próśb od zrozpaczonych Polaków) sprawy rozpatrywały plenarne posiedzenia powiatowych komitetów partyjnych, nie będące przecież organami przewidzianymi w sowiecko-polskim porozumieniu o repatriacji. W rezultacie obstrukcja, tendencyjność, zła wola, wreszcie skrajnie biurokratyczny tryb „załatwiania” podań stały się powodem ogromnej liczby przypadków trwałej niemożności wyjazdu. Wialiki przedstawia liczne dowody, cytaty z dokumentów, szereg przykładów. Wskazuje również na wielorakie wysiłki ambasady PRL oraz Pełnomocnika rządu PRL ds. repatriacji nakierowane na pomoc zainteresowanym.
Cennym ustaleniem Wialikiego są również ujawnione przez niego przesłanki, gdy pomimo udowodnienia narodowości i obywatelstwa polskiego władze sowiecko-białoruskie, zgodnie z przyjętą w ZSRR generalną zasadą utrudniania, odmawiały wydania zgody na wyjazd do Polski. Te przesłanki to: a) udział partyzantce akowskiej, a zwłaszcza poakowskiej (działała na terenie „zachodnich obwodów BSSR” do 1948 roku, a pojedyncze przejawy działalności trwały do roku 1954); b) służba w armii sowieckiej, która wiązała się z dostępem do wiadomości tajnych; c) udokumentowane przejawianie nastawienia antysowieckiego; d) powiązanie z kontrwywiadem “byłej pańskiej Polski” (s.155); e) ustalony przez władze zamiar późniejszego (z PRL) wyjazdu do krajów kapitalistycznych. Z tego powodu odmawiano wyjazdu głównie polskim Żydom, których również obejmowało sowiecko-polskie porozumienie o repatriacji; f) „podejrzane kontakty z cudzoziemcami z Zachodu” na terenie ZSSR.
Ponadto powodem wstrzymywania już przyznanych zezwoleń bywała konieczność wypełnienia rozmaitych obowiązków, np. spłacenie podatków, pożyczek, wykonanie określonych prac, itp. Indywidualnie odmawiano prawa wyjazdu osobom pozostawiającym w BSSR starych i chorych krewnych, nie mających innej opieki rodzinnej. Wialiki podkreśla, że mimo prowadzenia repatriacji na terenie niemal wszystkich republik ZSSR, najwięcej skarg na przeszkody w realizacji pochodziło właśnie z BSSR. Wylicza, za danymi archiwalnymi, że ambasada polska w Moskwie porządkowała skargi aż w 12 kategoriach.
W tym kontekście ponownie zwraca uwagę przywoływany przez autora fakt ogromnego zaangażowania peerelowskiej dyplomacji w akcję pomocy Rodakom, co przejawiło się między innymi w doprowadzeniu do wydelegowania rządowej komisji sowieckiej na Białoruś. Jej pobyt na miejscu spowodował zmianę decyzji odmownych dla kilkuset polskich rodzin. Bo też powody wielokroć były tyle bezprawne co prozaiczne, takie jak stwierdzenia: „potrzebni są robotnicy do pracy”. Na przykład nowogródzki przewodniczący sielsawieta (gminy) oświadczał wprost (pisemnie!): „cała gmina składa się wyłącznie z Polaków, jeśli będę wydawał zgodę na wyjazd do Polski to zostanie mi garstka ludzi (do pracy)” (s.161). Wialiki podaje cały szereg podobnych przykładów obstrukcji, których efektem był ludzki dramat. Rozdział kończą dane o ostatecznych wynikach omawianej II repatriacji. Są one znane w polskim piśmiennictwie, więc ich nie przytaczamy. Zgodnie z międzypaństwową umową, akcja zakończyła się w kwietniu 1959 roku. Pozostały tysiące niezałatwionych spraw, głównie z powodów o jakich wspominano wyżej. I znów wskutek nacisków dyplomacji PRL Moskwa wysłała delegację do BSSR. Ta wymusiła na miejscowych władzach pozytywne orzeczenia i – jak cytuje Wialiki – „według stanu na 25 września 1959 roku, w Białoruskiej SSR z ogólnej liczby 572 rodzin wydano zezwolenia 475 rodzinom, 11 rodzin zrezygnowało z wyjazdu, 4 rodziny nie złożyły wymaganych podań, 5 rodzin – wymaganych dokumentów, co do 4-ch – nie udało się ustalić gdzie się znajdują” (s.180).
W kolejnym podrozdziale Wialiki przedstawił mało znaną kwestię „powrotów do ZSSR”. Mowa w nim o próbach zastosowania paralelnej sytuacji wobec Białorusinów zamieszkałych w Polsce, głównie na Białostocczyźnie, oraz pojedynczych przypadkach powrotu Polaków. Obie kwestie nie należały do masowych. Polacy wracali głównie z powodów niemożności asymilacji w zupełnie nowym dla nich środowisku lub ze względu na uciążliwości życia codziennego (Wialiki komentuje to w takim kontekście, że wielu z nich nabyło mentalność sowiecką i przejawiało postawy roszczeniowe, nie rozumiejąc, że nawet w ówczesnej Polsce realia były inne, a ludzie umieli troszczyć się sami o siebie. Część przybyszów tego nie umiała albo nie chciała). Dla władz sowiecko-białoruskich było to zaskoczeniem. Rozwiała je zgoda rządu ogólnozwiązkowego, który zezwolił na uprawomocnienie powrotów. I – jak ustalił Wialiki – „w roku 1957 wróciło 11 osób”. W tym samym roku wyjechało z BSSR do PRL 28.131 repatriantów. Ilu wróciło do roku 1959 autor nie przedstawił z powodu braku danych. W całym okresie II repatriacji (1956-57) do PRL wyjechało 82.746 osób. Dodajmy, że po zakończeniu tej drugiej repatriacji, w niecałe dwa lata później (1959) spis ludności w BSSR wykazał 538.881 Polaków. Na co dzień po polsku mówiło jeszcze 261.768 spośród nich. Tylu ich było oficjalnie, to znaczy tylu „uznały” sowiecko-białoruskie organa spisowe. W praktyce znacznie więcej. Repatriacja Białorusinów z Polski do BSSR w tym samym czasie – jak pisze autor – „nie odbyła się” (s.183). Dlaczego – nie podaje. Pozostaje sądzić, że nie było chętnych…
Na tym Wialiki kończy przegląd genezy, przebiegu, wyników i skutków repatriacji Polaków (i Żydów) z sowieckiej Białorusi. Książce nadał jednak szerszy tytuł: „Białoruś-Polska w XX wieku”. Z zastrzeżeniem, że „Białoruś” w tym okresie – to BSSR, a relacje zewnętrzne, mimo pozorów samodzielności (dopiero w 1944 roku, w związku z „akcesją BSSR” do ONZ w rządzie sowiecko-białoruskim utworzono Ministerstwo Spraw Zagranicznych) określała Moskwa – o żadnych poważnych “stosunkach białorusko-polskich” w tym okresie nie mogło być mowy. Przypomnijmy, że oba podmioty nie miały zawartych między sobą stosunków dyplomatycznych, nawet na poziomie konsularnym. Stąd tytuł ostatniego z podrozdziałów monografii Wialikiego: „Z Mińska do Warszawy przez… Moskwę”. Podrozdział niewielki, ale ważki bo relacjonuje stan „stosunków” (można strawestować: tyle tekstu ile “stosunków”), czy raczej ich prób.
Dowiadujemy się zatem, że wszelkie kontakty z „towarzyszami z PRL” wymagały (gdy z inicjatywą występował wojewódzki komitet PZPR z Białegostoku albo Lublina, rzadziej z innych miast): opinii obwodowego komitetu KPB, stosownej rekomendacji centralnego komitetu KPB i ostatecznie – zgody centralnego komitetu KPZR. Nawet w przypadku wizyty polskiej „delegacji młodzieżowej” (tu: Związek Młodzieży Socjalistycznej) załatwianie takiej wizyty trwało średnio pół roku. Jak wynika z ustaleń Wialikiego, inicjatorem kontaktów była na ogół strona polska, przede wszystkim – przygraniczne województwa. Centralnie inicjatorem także była Polska. Jak podaje autor, już w 1955 roku Wydział Kultury przy KC PZPR wyszedł z inicjatywą zorganizowania „polsko-białoruskich dni przyjaźni”. Zwrócił się z tym jednak nie do CK KPB w Mińsku, ale – co podkreśla Wialiki – do ambasady ZSSR w Warszawie, czyli do organu ogólnozwiązkowego, a nie bezpośrednio – do władz „bratniej republiki”. Z kolei wizyty sowiecko-białoruskie w przygranicznych województwach polskich, jak podkreśla autor, miały przede wszystkim „charakter zbierania informacji o życiu społecznym i politycznym w PRL” (sic!).
Wialiki przyznaje wprost: Moskwa w pełni nadzorowała wspomniane kontakty, dozowała je i pilnie baczyła by nie nastąpiło jakiekolwiek zbliżenie polsko-białoruskie, czy odwrotnie. W tym kontekście nawet dla polskich komunistów dziwnym było, że bezpośredniej wizyty państwowej w Mińsku (przy przychylnej opinii władz sowiecko-białoruskich) odmówiono Ministrowi Spraw Zagranicznych PRL Adamowi Rapackiemu. Najbliżsi sąsiedzi, formalnie „bratni” i „zaprzyjaźnieni”, nie mogli nawet podjąć próby naturalnej przyjaźni, czy choćby sąsiedztwa. Wyjątkiem była fasadowa wizyta W.Gomułki w listopadzie 1958 roku, ale uczestniczyła w tym spotkaniu specjalna delegacja z Moskwy. „Przyjechali po to, by nie pozostawiać Białorusinów i Polaków sam na sam” – pisze Wialiki (s.201). Dodaje, że „Moskwa nie chciała wpuszczać Warszawy (tj. przedstawicieli władz PRL) na Białoruś, gdyż w tej republice mieszkała największa liczba Polaków w całym Związku Radzieckim” (s.205). Zatem ani Białorusini, ani Polacy – jako zwykli ludzie – nic o sobie nie wiedzieli. Trudno oprzeć się spostrzeżeniu, że obecnie – pomimo, że sowiety już nie istnieją – nic się w tej kwestii nie zmieniło. Najbliżsi sąsiedzi, cywilizacyjnie także najbardziej podobni, nadal praktycznie się nie znają. Ale to już kwestia na inną analizę…
Zgodnie z przyjętą przez siebie konwencją (podawania archiwalnych, dokumentalnych sytuacji) Wialiki przedstawił na końcu specyficzną ciekawostkę z zakresu „bratnich kontaktów” – skwapliwie spisaną przez „towarzyszy z Brześcia” relację o wizycie u nich delegacji Komitetu Wojewódzkiego PZPR z Lublina. W dniach 23-25 stycznia 1956 roku, w ramach delegacji „młodzieżowej”, przybyli do Brześcia “z przyjacielską wizytą” lubelscy sekretarze KW: Eugeniusz Curuś i Piotr Karpiuk, którzy poprosili o sekretną rozmowę z kierownictwem partyjnym obwodu brzeskiego. W czasie rozmowy… złożyli donos na popaździernikowe stosunki polityczne w województwie i w ogóle – w Polsce – jako zagrażające „budownictwu socjalistycznemu”.„Towarzysze” sowiecko-białoruscy uznali to za prośbę o interwencję ZSSR w sprawy PRL…
Aneksy zamieszczone w końcu monografii, jak już zaznaczano, to cenne źródła (tabele, meldunki, sprawozdania). O ile dane ogólne w nich zawarte są znane piśmiennictwu polskiemu to szczegóły – oceny i opis „kuchni” repatriacyjnej z lat 1955-57 – są niezwykle cenne i z pewnością będą pomocne polskim badaczom problematyki. Nie tylko tematu repatriacji, ale także wewnętrznych stosunków w BSSR oraz – co ważniejsze – życia tamtejszej polskiej mniejszości narodowej.
Monografia Wialikiego to cenne opracowanie. Dla czytelnika białoruskiego – pionierskie. Na tamtym rynku wydawniczym i w obiegu naukowym to zupełna nowość. Białorusini wiele dowiedzą się o niedawnej przeszłości ich kraju. Polacy – pozyskają dodatkowe źródłowe dane oraz, co równie cenne, samą informację o istnieniu kapitalnych źródeł w archiwach białoruskich. Nieliczne mankamenty oraz inny ogląd opisywanej przez Wielikiego rzeczywistości przedstawiliśmy powyżej. Poważnym mankamentem rozprawy jest natomiast jej… mikroskopijny nakład – zaledwie 100 (słownie: sto) egzemplarzy.
Zdzisław J. Winnicki
Zdjęcia z: „Poland, 1946 – the Photographs and Lettres of John Vachon”, dzięki uprzejmości Pana Stanisława Karlika – Archiwum Kresowe
11 komentarzy
jan narusz
30 marca 2013 o 13:15Urodziłem sie w Wolkowysku w 1941r, a w 1946r emigrowaliśmy do Polski. Pamiętam okropne warunki w jakich przemieszczaliśmy się na tereny dzisiejszego województwa warm- maz. Prosiłbym o informację gdzie mogę znalezć materiały zródłowe opisujące ten okres np transporty,punkty graniczne,nazwiska przesiedleńców itp
Robert Szukajło
18 czerwca 2014 o 13:21Moi dziadkowie Mikołaj i Janina Szukajło również w roku 1946 wyjechali z okolic Wołkowyska (Ozierzysko, Łopienica). Przed samym wyjazdem urodził sie mój tata Ryszard. Osiedlili sie w obecnej płn. Wielkopolsce. Mój mail r.********@wp.pl
Wron
26 sierpnia 2014 o 00:13Zgadzam sie z szanownym panem prof. Winnickim, ze publikacje Wialikiego sa, jak na Bialorus, pionierske. Trudno sie dziwic, poniewaz pan Wialiki ma, w odroznieniu od innych badaczy, prawie nieograniczony dostep do zasobow archiwalnych Archiwum Narodowego Bialorusi, gdyz jest jego etatowym pracownikiem i osoba zaufana.
Wron
26 sierpnia 2014 o 00:23Zgadzam sie z szanownym Panem prof. Winnickim, ze publikacje Wialikiego, jak na Bialorus, sa bezprecedensowe. Trudno sie temu dziwic, poniewaz Wialiki, w odroznieniu od innych badaczy, ma prawie nieograniczone mozliwosci korzystania z zasobow Archiwum Narodowego Bialorusi, gdyz jest jego etatowym i zaufanym pracownikiem.
Mariola
10 listopada 2015 o 13:06Czytam różne publikacje nt. repatriantów z Białorusi i nie zgadza mi się to wszystko z opowieściami mojej mamy na ten temat. Moja mama wyjechała z rodziną, jako repatriantka. Nie miała żadnych problemów aby uzyskać zezwolenie od władzy w Baranowiczach. Od ręki uzyskała wszystkie papiery zezwalające na wyjazd. Przyjechali do Świdnicy, później Trzebnicy. Nie zapominajmy, że wschodnia Białoruś była okupowana w okresie międzywojennym przez Polskę. Likwidowano białoruskie szkoły, obsadzano na stanowiskach urzędniczych Polaków, którzy przyjeżdżali z Polski centralnej. Wynarodowianie Białorusinów było celem strony Polski. Nie twórzmy wizji biednych, niewinnych, prześladowanych Polaków.
Dolowski
19 lutego 2017 o 21:56Widocznie mama ci nie opowiedziala jak to bylo przed wojną.Po pierwsze wschodnia Bialorus nie byla w granicach Polski przedwojennej,zas zachodnie tereny nie byly okupowane przez Polskę,ale naležaly do Polski wedlug traktatu Ryskiego.A že te tereny przez 125lat nalezaly do Rosji ,to urzednikow przesylano z Polski,bo nie wystarczalo miejscowych,szkoly bialoruskie nie mogly byc zakrywane,bo ich nie bylo.Co do wynarodowienia Bialorusinow takze nie jest prawda,tym bardziej ze to bylo celem Polski.Nie znajac rzeczywistosci lepiej nie pisac wcale.
S. Markowska
8 sierpnia 2018 o 10:32Czy wśród komentujących jest ktoś kogo rodzina wyjechała do Polski z Pińska? Bardzo prosiłabym o kontakt :
st*********@wp.pl
Japa
25 sierpnia 2016 o 16:29Mariola ma racje. Polacy nie byli lubiani na Białorusi. Po wojnie bolszewickiej traktowali te ziemie jak podbite. Wyrzucali z majatków włascicieli i osadzali b. żołnierzy i oficerów. Do dziś spotyka się osoby, które maja przekaz od rodziców, czy dziadków i stronią od Polaków. Dobrze, że Łukaszenka nie pozwala na nacjonalizmy i faszyzowanie, bo mielibyśmy taki problem jak na „zapadnoj UPAinie”. Tak w ogóle Białorusini to pogodni ludzie nie okazujący wrogości nikomu. Jest tam czysto, ład i porzadek, a młodzież nie uległa , jeszcze, amerykańskiemu stylowi życia. Szkoda, że obowiązują wizy, bo fajnie byłoby tam odpoczywać, czy pozwiedzać.
Dolowski
19 lutego 2017 o 22:21Niema Mariola racji jak i sam Japa,bo piszesz takie glupoty,bo z majątkow nikt nikogo nie wyrzucal,bo osadnicy otrzymywali nadzialy wolnej ziemi,z majątkow zas wyrzucali wlascicieli ale i palili w nich barbarzyncy,ktorzy przyszli ze wschodu w1939r.O amerykanskim stylu zycia napewno nie masz zielonego pojecia.Radze pojechac pozwiedzac,ale tak glębiej,mozliwie zmienisz zdanie,czyžby nie stac na kupienie wizy,za jedno i wezprzesz Bialorus.
Halina
25 lipca 2020 o 23:01Tak Dolowski ma racje moja babcię z rodzina wyrzucili,zniszczyli zabudowania ,nawet sad zadnego drzewka nie ma ,sladu ,tak jak stali wygonili,rozkradli majatek i zniszczyli,udało sie babci drugim transportem przyjechac tu na zachod ,rozdzielili sie z mezem zeby moc wydostac sie mieli wielkie problemy z wyjazdem ,oj Mariola nie masz pojecia co przeszli moi ,i inni Polacy ,czesc rodziny pozostała nie dano im wyjechac ,a jechali w jakich warunkach ,zreszta tak jak pisze Dowolski i radzi zobaczyc i nie pisac bo wiedzy zadnej u Ciebie moja droga ,a na Wołyniu co sie działo dziadkowie w lasach chowali sie ,spalili cały dobytek ,zabijali ,szok co sie działo.Pozdrawiam wszystkich
Pawel
4 lutego 2021 o 18:31Z tego co się dowiedziałem od ciotki to nie było łatwo wrócić do Polski. Ona miała 12 lat a mój ojciec 6 jak wrócili z Zacierzewa pod Mińskiem. Było to w 1958 cześć rodziny wróciła rok później. Brat i siostra dziadka zostali tak jak część rodziny babci bo nie było łatwo. Dziadek podobno dwa lata załatwiał wszelkie dokumenty.
Babcia jeszcze żyje i ma 96 lat zawsze dobrze wspominała Białoruś