„Grodzieńska Fara pozostawała bez księdza przez 27 lat, ale nie została zamknięta. Świątynia obroniła się dzięki wiernym, którzy modlili się, zbierali datki na kościół i płacili z nich podatki, żeby nie dopuścić do zamknięcia. Trzeba było mieć wielką wiarę i determinację, któż mógł bowiem przewidzieć, że za 30 lat wszystko się zmieni?”
Publikujemy wywiad biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza, którego udzielił portalowi Catholic.by z okazji 25-lecia erygowania przez papieża Jana Pawła II 13 kwietnia 1991 roku Diecezji Grodzieńskiej.
Wasza Ekscelencjo, co ksiądz odczuwał 25 lat temu, kiedy przyszła wiadomość o wyznaczeniu na biskupa grodzieńskiego i, że trzeba stworzyć nową diecezję?
– Uczucia miałem mieszane. Z jednej strony powołanie nowej diecezji dawało nadzieję na odrodzenie się Kościoła na Białorusi. Z innej zaś strony zasmucał wyjazd arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza, bo akurat w tym czasie został on oddelegowany przez Ojca Świętego do pracy w Rosji.
Denerwowałem się też z powodu wątpliwości, czy poradzę sobie z nowymi, bardzo złożonymi i odpowiedzialnymi wyzwaniami.
Wraz ze mną nominację biskupią otrzymał przyszły kardynał, 77-letni Kazimierz Świątek. Pamiętam, jak zwrócił się wówczas do mnie w sprawie biskupiego herbu: zapytał, co sądzę by wziął do herbu słowa „Mater Misericordiae” (Matka Miłosierdzia).
Pracowałem wówczas w Wilnie, którego patronką jest Ostrobramska Matka Boża Miłosierdzia.
Oczywiście, bardzo się ucieszyłem, że mianowicie słowa „Matka Miłosierdzia” staną się mottem biskupa Kazimierza, który został pierwszym Metropolitą nowo powołanej Metropolii Mińsko-Mohylewskiej i administratorem apostolskim Diecezji Pińskiej.
Mottem herbu Ekscelencji zostały słowa „Jesu in Te cohfido” (Jezu, ufam Tobie) z obrazu Jezusa Miłosiernego. Wydaje się, że ten wybór również nie był przypadkowy?
– Obraz Jezusa Miłosiernego ma długą historię. Namalowany w 1934 roku przez Eugeniusza Kazimirowskiego na prośbę siostry Faustyny, w listopadzie 1956 roku został przewieziony z Wilna na Białoruś.
Zawieszono go w kościele pw. św. Jerzego w Nowej Rudzie na prośbę tamtejszego proboszcza ks. Józefa Grasiewicza, który darzył wielkim szacunkiem kult Miłosierdzia Bożego i przyjaźnił się z księdzem Michałem Sopoćko, który zezwolił na przewiezienie obrazu.
Ale potem księdza Józefa przeniesiono do Krzemienicy, później do Kamionki, a obraz wciąż pozostawał w Nowej Rudzie – już bez kapłana. Tak było do roku 1986, kiedy obraz zdecydowano zwrócić do Wilna. Już wtedy był otaczany czcią zarówno na Białorusi, jak i na Litwie.
Ksiądz Józef Grasiewicz postanowił namalować kopię obrazu, która by zastąpiła oryginał w Nowej Rudzie.
Wszystko to było w wielkiej tajemnicy. O zamianie oryginału na kopię oprócz księdza Józefa wiedziały dwie siostry zakonne.
To było w listopadzie 1986 roku. Umówiliśmy się, że obraz zostanie przywieziony do Wilna. Pamiętam, że siedziałem w konfesjonale, kiedy siostra zakonna w cywilnym przebraniu podeszła i mówi: „Przywiozłam obraz”.
– Gdzie on jest?
– Tutaj.
– Proszę postawić zwój obok konfesjonału.
Siostra zostawiła zwój z obrazem przy konfesjonale i odeszła. Później wziąłem go i przeniosłem do zakrystii. Myśleliśmy wówczas o tym, gdzie zawiesić obraz i zdecydowaliśmy, że zawiesimy naprzeciw ambony.
W tym miejscu najpierw wisiał obraz św. Wincentego Ferreriusz, później – wielki krzyż, i tu zawiesiliśmy obraz Jezusa Miłosiernego.
Działo się to już po nowym roku, na początku roku 1987. Akurat przygotowana została pozłacana rama do obrazu. Kiedy obraz zawisł w kościele, widać było, że ludzie z radością idą do niego. Bo to nie był obraz obcy. Kult Miłosierdzia Bożego wówczas jeszcze bardziej się poszerzał.
Dzisiejszy arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz w tamtym czasie również pracował w Wilnie, tylko w innej parafii. Czy prawdą jest, że przez pewien czas był on Waszym wikariuszem?
– To prawda. Nie spotkałem arcybiskupa Tadeusza w seminarium, gdyż ukończyłem go w 1976 roku, kiedy arcybiskup dopiero rozpoczął naukę w seminarium. Po jego zakończeniu otrzymał święcenia prezbiterskie i w 1981 roku, jako wikariusz przyjechał do Ostrej Bramy.
Pod koniec 1987 roku arcybiskup Tadeusz został skierowany na wikariusza parafii Ducha Świętego w Wilnie, w której wówczas byłem proboszczem.
Arcybiskup był praktycznym i pracowitym kapłanem. Już wtedy wykazał się zdolnościami i dał się poznać jako dobry kaznodzieja. Obronił licencjat i dysertację w Kownie. Już wtedy mówiono o nim, jako o przyszłym biskupie.
Takim oto sposobem, dzisiejszy arcybiskup był wówczas moim wikariuszem, ale to trwało krótko, tylko trzy, czy cztery miesiące, gdyż w lutym 1988 roku został wyznaczony na proboszcza do kościoła franciszkańskiego w Grodnie. W tym samym czasie władze miejscowe pozwoliły na odprawianie Mszy również w farnym kościele.
„Zostać biskupem nowej diecezji w czasach odradzania się Kościoła – to ogromna odpowiedzialność”
Jakie oczekiwania wiązaliście wraz zresztą ówczesnego duchowieństwa w związku z powstaniem nowej diecezji?
– To była niespodzianka dla każdego biskupa. Wiedząc, że zostanę pierwszym biskupem tej diecezji, czułem wielką odpowiedzialność. Nawet mając doświadczenie duszpasterskie rozumiałem, że łatwo nie będzie.
Trzeba było brać krzyż i dźwigać go: zostać biskupem nowej diecezji w czasach odradzania się Kościoła – to ogromna odpowiedzialność.
Za minione 25 lat udało się niemało dokonać. Należy z pokorą dziękować Bogu za to, co udało się zrobić z Jego pomocą. Żeby zrobić coś dobrego, zawsze bardzo potrzebna jest modlitwa. Modlitwa wiernych pomagała mi wówczas i pomaga dzisiaj.
Należy zawsze być mocnym nie tracić ducha, starać się iść do przodu. Kościół się rozwija i mnie to cieszy. W większości rejonów dzisiaj są budowane nowe kościoły. A jednak najważniejszym wyzwaniem nawet po 25 latach wysiłków pozostaje katechizacja.
Na ile istotne, zdaniem Ekscelencji, byłoby podpisanie konkordatu? Między Cerkwią Prawosławną a państwem już istnieją pewne porozumienia, w niektórych szkołach został już wprowadzony kurs nauczania podstaw prawosławia. Dzieci katolików natomiast na razie są pozbawione możliwości uczenia się podstaw swojego wyznania w szkole…
– To sprawa niezwykle istotna. Rzeczywiście pewien plan w tej kwestii był już opracowany, ale rozmowy pozostały rozmowami. Dzisiaj, wydaje mi się, że jest dobry moment aby do tej kwestii powrócić.
Kościół Katolicki dzisiaj nie ma możliwości wstępu do szkół.
Czasem dyrektor szkoły może zaprosić kapłana. Raz do roku w niektórych szkołach kapłan katolicki odwiedza uczniów razem z prawosławnym, ale dzieje się tak nie zawsze i nie wszędzie.
Gdyby program nauczania w szkole można było dopracować i dodać lekcje z religii, to te lekcje mógłby prowadzić ksiądz, albo siostra zakonna. Problem katechizacji bowiem jest obecnie jednym z ważniejszych w Kościele Katolickim. Dzieci i młodzież mają niedostateczną wiedzę o Bogu.
Na razie zajęcia z religii są prowadzone tylko przy parafiach. Ale dzieci, przychodzące na te zajęcia po szkole, są już zmęczone. Na dodatek na zajęcia te przychodzą dzieci z katolickich rodzin praktykujących.
Gdyby księża mogli przychodzić do szkół, dzieci z rodzin niepraktykujących katolików mogłyby dowiedzieć się o Bogu więcej…
– Urodziłem się na granicy Litwy i Białorusi, w parafii w Ejszyszkach. Dzisiaj około 80 procent tej parafii znajduje się na terenie Litwy, a reszta – na Białorusi. Jeśli chodzi o katechizację to w moim dzieciństwie dzieci miały z nią łatwiej: obok był kościół parafialny, a otaczające środowisko było przeważnie katolickie. Nauczyciele w szkole byli ludźmi wierzącymi, również w naszej rodzinie każdy dzień zaczynał się od modlitwy.
Dorastałem w wierzącej rodzinie, od małego fascynując się kapłaństwem. Bardzo lubiłem słuchać homilii, wygłaszanych przez mojego proboszcza…
Myśl o kapłaństwie pojawiła się u mnie jeszcze w szkole. Rozważałem to idąc do wojska. W wojsku służyłem w latach 1968-70. Po powrocie z armii przez pół roku pracowałem na poczcie, po czym wyjechałem z domu do seminarium duchownego w Kownie.
30 maja 1976 roku w Poniewieżu otrzymałem święcenie prezbiterskie. Przez pięć lat byłem wikariuszem w katedrze w Poniewieżu. W 1981 roku biskup Romualdas Krikščiūnas pozwolił mi wrócić do rodzimej Diecezji Wileńskiej.
Pamiętam, jako seminarzysta przyjechałem do kościoła w Bieniakoniach. Świątynia tam była już nieczynna, okna kościoła były okratowane, ale przez kraty można było zobaczyć, co jest wewnątrz. W kościele leżała kupa brykietów, gdyż kościół był wykorzystywany jako magazyn…
Pomyślałem wówczas: „Panie Boże, czy przyjdzie czas, kiedy to wszystko się odrodzi?!”
A jednak Litwa, chociaż również była republiką radziecką, nieco się różniła od Białorusi w kwestii religijnej. Na Białorusi było trudniej, dużo świątyń było zamkniętych, brakowało kapłanów. Katolicy białoruscy musieli jeździć do Wilna, żeby zawrzeć ślub kościelny, albo ochrzcić dziecko.
Jeśli na zachodzie Białorusi księża jakoś jeszcze mogli przyjeżdżać do innych parafii, to w obwodach homelskim, czy mohylewskim było to o wiele trudniejsze – kiedy ksiądz umierał, zamykany był też kościół.
W Grodnie na przykład kościół farny pozostawał bez księdza przez 27 lat, ale nie został zamknięty. Świątynia obroniła się dzięki wiernym, którzy modlili się, zbierali datki na kościół i płacili z nich podatki, aby kościół nie został zamknięty. Trzeba było mieć wielką wiarę i determinację, któż mógł bowiem przewidzieć, że za 30 lat wszystko się zmieni?
Jakie kwestie pozostają aktualne w Diecezji Grodzieńskiej po 25 latach jej istnienia?
– Jak już mówiłem – katechizacja. We współczesnym świecie kultury masowej wszystko się wymieszało, więc chrześcijanie muszą się uczyć odróżniać dobro od zła, żeby się nie zagubić w ogromie informacji i nie zapomnieć o prawdziwych wartościach.
Wiarę trzeba uświadamiać, gdyż wiara nie jest jakąś formułą matematyczną, której można się nauczyć…
Kiedy w rodzinie brak wiary, praktyki i świadomości religijnej, to pozostanie tylko formuła. Dlatego bardzo ważne jest, żeby dzieci chodziły do kościoła razem z rodzicami. Lepiej od rodziców nikt nie nauczy.
W 1988 roku do Grodna przyjechał kardynał Józef Glemp. Park na placu Sowieckim cały był wypełniony przez ludzi. Euforia!
Ale we współczesnej sytuacji nie euforia jest potrzebna, lecz gruntowna praca u podstaw, żeby ludzie pozostawali w Kościele nie pod wpływem emocji, tylko z głębokiego przekonania i prawdziwej potrzeby serca. Dlatego zdrowa atmosfera i nauka są we współczesnym Kościele bardzo istotne.
Każdy z nas się różni od drugiego i potrzebuje indywidualnego podejścia intelektualnego. Trzeba mieć siłę i cierpliwość, aby dotrzeć ze Słowem Bożym do ludzi. I, co jest najważniejsze, trzeba się modlić, aby łaska Boża działała w nas.
Syn powinien modlić się za matkę, matka – za syna, proboszcz – za swoich parafian, a parafia – za proboszcza. A Pan Bóg będzie działać dalej. A jeszcze trzeba umieć z radością patrzeć w jutro.
Czego Ekscelencja życzyłby kapłanom Grodzieńszczyzny na 25-lecie diecezji?
– Chcę im życzyć, aby byli jednością. Chrystus prosił Ojca, aby Jego uczniowie byli jedno. To jest aktualne dzisiaj zarówno dla zwykłej rodziny, jak i dla rodziny kapłanów.
Żeby nie było podziałów, żebyśmy się spotykali ze sobą i rozmawiali, dzielili się radością, wiedzą i modlitwą. Żeby jednoczyła nas miłość, bo jesteśmy – braćmi w kapłaństwie.
Rozmawiał Ilja Łapato, zdjęcia Witalija Paliniewskiego oraz z prywatnego archiwum biskupa
Znadniemna.pl za Catholic.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!