„Rok 1939 jest dla mnie pewną zagadką. Z jednej strony, jest to ważne wydarzenie w kształtowaniu się białoruskiej narodowości, ale jeśli rozmawiasz z poszczególnymi ludźmi, którzy osobiście doświadczyli tego wszystkiego, to widzisz, że rok ‘39 – to wiele ludzkich tragedii. I jak to wszystko połączyć?” W międzynarodową trasę rusza film dokumentalny w reżyserii Igora Surskiego, poświęcony wydarzeniom sprzed 75 lat. „Jesień 1939: na granicy pamięci” to obraz, który powstał w ramach projektu internetowego „Białoruskie archiwum historii mówionej”. 6 października zostanie pokazany w ramach Dni Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
W zapowiedzi filmu napisano, że godzinny obraz przedstawia problematykę funkcjonowania ludności na wschodniej granicy Polski, na terytorium dzisiejszej Białorusi, w latach 1921-39. Fabuła jest wynikiem pracy zespołu kierowanego przez Alesia Smoleńczuka, który podczas ekspedycji na Witebszczyznę wysłuchał wspomnień naocznych świadków wydarzeń. Ustne przekazy zostały nagrane. Zespół odbył swój „wyzwoleńczy marsz” wzdłuż północnego odcinka dawnej granicy polskiej w lipcu tego roku, próbując zrozumieć jak wydarzenia z września ’39 wpłynęły na losy tamtejszych mieszkańców, ale także na całą Białoruś.
Reżyser filmu Igor Surskij powiedział radiu Svaboda, że w filmie ukazany jest problem samoidentyfikacji Białorusinów, co jest szczególnie ważne dla mieszkańców tzw. Zachodniej Białorusi, którzy mieszkali wzdłuż granicy II Rzeczpospolitą, są też inne refleksje, dotyczące czasów współczesnych: jak ludzie widzieli wydarzenia z 1939 roku i jaki wpływ wywarły one na ich historię osobistą.
Kierownik ekspedycji, historyk Aleksandr Smoleńczuk mówi o sprzecznościach tamtych wydarzeń:
„Rok 1939 jest dla mnie pewną zagadką. Z jednej strony, jest to bardzo ważne wydarzenie w kształtowaniu się białoruskiej narodowości, bo przecież nasze dzisiejsze granice zostały określone częściowo właśnie w 1939 roku, Białoruś się zjednoczyła, w skali całego narodu, to wydarzenie bardzo ważne, ale jeśli rozmawiasz z poszczególnymi ludźmi, którzy osobiście doświadczyli tego wszystkiego, to widzisz, że rok ‘39 – to wiele ludzkich tragedii. I jak to wszystko połączyć?
A połączyć to jakoś trzeba i musimy wziąć to pod uwagę. Nie powinno być u nas żadnego państwowego, oficjalnego czy politycznego świętowania, ponieważ tak naprawdę wydarzenia tamte były tragedią wielu ludzi. Tym bardziej – my doskonale wiemy, że wydarzenia z 1939 były wynikiem paktu Ribbentrop-Mołotow, który tak naprawdę rozpoczął II wojnę światową. I znowu, jeśli powiemy, że jest to święto dla Białorusinów, to jak można świętować rozpoczęcie II wojny światowej, która skończyła się pasmem tak strasznych tragedii?”
Bohaterowie filmu, to kobiety i mężczyźni, którzy w momencie historycznego „zjednoczenia” mieli po 10-15 lat i wspaniałe bogate życiorysy. Tak jak 88 – letni Marian Bumblis z Postaw: za aktywną walkę o zwrot wiernym kościoła św. Antoniego Padewsakiego został nagrodzony dyplomem za ofiarną pracę na rzecz Kościoła.
96- letnia pani Genowefa Szczuczka z Dubrowszczyny (rejon postawski) do tej pory pozostaje wierna epoce sprzed wkroczenia sowietów i nadal rozmawia po polsku.
Większość rozmówców to zwyczajni ludzie, którzy skończyli kilka klas polskiej szkoły. Być może ktoś, kto obejrzy ten film rozpozna w tych ludziach, którzy być może po raz pierwszy powiedzieli to, czego nie słyszała nawet najbliższa rodzina, swoich dawnych sąsiadów.
87-letnia Walentyna Kasperowicz ze wsi Leśna w rejonie połockim, 87 – Helena Nowik z Lubczy pod Nowogródkiem, Sentymantalnej podróży w czasie towarzyszy muzyka, specjalnie skomponowana przez młodego artystę Piotra Klujewa, który jest również jej wykonawcą.
Helena Nowik opowiada na przykład w filmie, jak trudno było mieszkańcom Lubczy znaleźć zrozumienie z sowietami, którzy jako pierwsi „oswobodziciele” wkroczyli do wsi.
„Wszyscy tylko czekali, tacy zadowoleni, myśleli, że jak otworzą usta, to manna z nieba się posypie. Taaak, od tej manny – oj jak gorzko potem było. Zrobili bramę powitalną z brzózek, wszystko wokół w kwiatach, stół rozstawili, obrus rozłożyli, ściereczki, chleb i sól… Przygotowali się do powitania, a tu okazało się, że czołg nadjeżdża. Miałam 12 lat, nogi wzięłam za pas i uciekłam. Ale powitali, jeden zaczął przemawiać: towarzysze – mówi, kto ma 5 par spodni, ja mam tylko jedną, po co to? Nasi tylko się śmiali mówiąc: no spodni to my dla was nie przynieśliśmy. A kto jak w wodę spoglądał: niedługo i te zdejmą…. Minął jakiś czas, przychodzą do nas: „Gospodyni mleka!”, mama mówi – proszę, a oni nawet nie wiedzieli, że możemy ich nawet chlebem poczęstować: bo przecież na wschodzie, co tam mogłeś z kołchozu wziąć? Figę z makiem. Siedzą, jedzą. Mama postawiła trzylitrowy dzbanek, a jeden nich mówi: nasza orłowskaja krowa przez cały dzień nie da tyle mleka. Wyobrażacie sobie, trzech litrów mleka nie da? (śmiech). „Gospodyni, a wasza ile daje?” – „Z jednego udoju tyle daje” – odpowiedziała im mama, ale przez całą drogę nie mogli tego pojąć”.
Pani Helena opowiedziała uczestnikom ekspedycji, że nawet po tym, jak bolszewicka władza zapanowała już na zachodzie, wschodnie „oswobodzone” tereny Białorusi były nadal niedostępne – do Mińska można było się dostać tylko pod warunkiem posiadania wizy.
I kto wie, jak długo trwałaby taka izolacja, gdyby nie rozpoczęły się działania wojenne w 1941 roku.
„Wiecie wy, czy nie? Aż po Stołbce granica była zamknięta do wojny. Żeby dostać wizę, był to duży problem. Siostra mojego ojca mieszkała w Mińsku, to jest ciocia i wujek i dwie siostry cioteczne. A tu u nas – dwie jej siostry i dwóch braci. I nikomu z naszej rodziny nie udało się tam ( do Mińska – red.) dotrzeć. Dopiero wujek spod Karelicz w 1941 roku miał pojechać, ale nie zdążył. Tak więc wojna otworzyła nam granice.
Przecież od pierwszych dni, jak zaczęli się wycofywać, ruszyli na Stołbce, o wszystkich granicach zapomnieli. Żal ludzi, tyle poległo… A po wojnie co się działo? Zaczęli nas obwiniać, że my z zachodu, tacy – owacy. Mówiąc wprost, traktowali nas jak ludzi drugiego sortu. Ci ze wschodu – to wyższy sort , może pierwszy, a my już tylko drugi. A jak przyszli nas oswabadzać w 1944, to staliśmy się już trzecim sortem, przecież mało tego, że mówili o nas „zapadniki”, to potem jeszcze pod okupacją byliśmy”.
Reżyser filmu Igor Surskij mówi, że podczas kręcenia zdjęć do filmu spotykał się z charakterystycznym zjawiskiem – „zniewolonych zapadników”, którzy żałują, że stracili opiekę władzy sowieckiej, a inni ciepło wspominają „pański ucisk”. Na przykład, Marian Siemasz, na prowokacyjne pytanie – czy nie żałuje, że mieszka teraz na Białorusi – odpowiada wprost: „Aj, może i żałuje. W Polsce lepiej się żyło”.
Internetowy projekt „Białoruskie archiwum historii mówionej” rozpoczął się w 2011 roku i jest „magazynem” dokumentów elektronicznych o historii Białorusi. Zasoby archiwalne powiększają się dzięki materiałom zebranym podczas takich ekspedycji, dzięki historykom, etnografom i innym życzliwym ludziom, którzy przekazują swoje materiały.
Tematyka wywiadów obejmuje obszary odkryte dotąd w niewielkim stopniu, o których ciągle jeszcze mało wiemy: represji, emigracji, etnografii, znaczących wydarzeniach XX wielu, które zaszły w różnych regionach Białorusi.
Kresy24.pl za svaboda.org
1 komentarz
józef III
26 grudnia 2014 o 19:02proszę : Stołpce, nie :Stołbce” !!!