Piotr Zychowicz w swojej najnowszej książce – podobnie jak w poprzednich – prowokuje. Demitologizując – jak mu się wydaje – tragiczne karty z historii Polski w czasie drugiej wojny światowej stawia kontrowersyjną tezę, że cywilne i wojskowe władze Polskiego Państwa Podziemnego nie zrobiły nic, aby zapobiec ludobójczej czystce etnicznej, którą banderowska OUN przeprowadziła w 1943 roku na ludności polskiej Wołynia.
Według jego argumentacji, dowództwo Armii Krajowej i władze Polskiego Państwa Podziemnego zignorowały napływające z Wołynia i wschodniej Galicji sygnały oraz raporty Biura Wschodniego Delegatury Rządu na Kraj z końca 1942 roku i nie zorganizowały na Wołyniu siły zbrojnej, która mogłaby się przeciwstawić antypolskiej akcji „upowskich rezunów”. Swoją narrację uwiarygadnia obficie cytowanymi przerażającymi relacjami świadków ludobójstwa, gorzkich komentarzami Wołyniaków, że Polska porzuciła ich na pastwę „banderowskiej barbarii”, że AK, zamiast ich ratować, „stała z bronią u nogi”. Aby przedstawić „krótkowzroczną”, „nieudolną”, a wręcz „prorosyjską” politykę najwyższych przedstawicieli władz Polskiego Państwa Podziemnego i „czerwonego lobby” w Komendzie Głównej AK cytuje też dokumenty agend podziemnych i ich terenowych przedstawicielstw, ba, relacjonuje też konflikt kompetencyjny i prestiżowy między wołyńskim delegatem rządu na kraj, ludowcem Kazimierzem Banachem a dowódcą Okręgu Wołyń AK, piłsudczykiem, ppłk. Kazimierzem Bąbińskim, sugerując, że o nieudzieleniu pomocy wojskowej i finansowej Polakom na Wołyniu zdecydowała uporczywie lansowana wizja poszukiwania porozumienia z banderowcami oraz konsekwentne trzymanie się planu realizacji Akcji „Burza”. Wszystko to kosztem życia ludności polskiej na Wołyniu.
Do zweryfikowania narracji Zychowicza wystarczy uważna i pełna lektura źródeł, również tych, które przytacza w swojej książce.
Po pierwsze, nikt, w tym „panowie oficerowie w Warszawie”, nie zdawał sobie sprawy ze wzrastającego zagrożenia ze strony UPA, bo po prostu przeoczono fakt tworzenia się tej formacji i masowej dezercji do niej Ukraińców z Ukrainische Hilfspolizei w marcu i kwietniu 1943 roku. Alarm został podniesiony dopiero wraz z pierwszymi rzeziami. Starczy przejrzeć – a nie wybierać fragmenty pasujące do tezy – raporty Biura Wschodniego Delegatury Rządu na Kraj z kwietnia i lata 1943 roku, agendy, którą Zychowicz stawia za przykład przezorności, i która od 1942 roku ostrzegała przed nadciągającym niebezpieczeństwem. W pierwszym pojawia się mgliste – jawny brak rozeznania w sytuacji – ostrzeżenie o „rozmaitego rodzaju awanturniczych poczynaniach […] elementów skłonnych do rebelii […] niezwiązanych dziś z OUN […] skompromitowanych swoją współpracą z Niemcami”. Ani słowa o OUN-B i UPA.
W drugim sprawa wygląda już poważnie, choć tu również uderzają chybione wnioski: „Z początkiem kwietnia br. milicja ukraińska na Wołyniu w sile ok. 4000 ludzi opuściła posterunki i utworzyła bandy, które jako pierwsze zadanie postawiły sobie mordowanie Polaków. Według wiadomości z połowy kwietnia zamordowano ok. 500 Polaków. Poza tym według relacji z końca kwietnia we wsi Lipniki pow. kostopolskiego wymordowano 170 rodzin polskich. Była to wieś znana ze swego patriotyzmu. Geneza tych wypadków nie jest jeszcze wyświetlona. Wysuwana jest hipoteza składania odpowiedzialności za wypadki mordów na OUN. Biorąc pod uwagę całokształt sytuacji w tej organizacji trudno przypuścić, by jej centralne władze wydały tego typu rozkaz. Możliwym jest natomiast, że wypadki te spowodowały na własną rękę doły organizacji, wychowywane przez lata w nienawiści do Polski. Dla zrozumienia tych wypadków trzeba zdać sobie sprawę, że milicja składała się w znacznej większości z tych samych elementów, które w niej były za okupacji sowieckiej. W milicji skupiały się najgorsze, zdolne do wszystkiego żywioły, a ludzie miejscowi, bardziej uświadomieni, starali się uwolnić od obowiązku wcielenia do milicji. Milicja była powszechnie znienawidzona za nieludzki stosunek do ludności bez względu na narodowość. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że w ostatnich wypadkach wybitną rolę odegrały sugestie sowieckie. Jeżeli zestawi się zanotowane w poprzednim sprawozdaniu systematyczne mordowania Polaków we wschodnich powiatach woj. wileńskiego i nowogródzkiego, niewątpliwe dzieło sowieckich oddziałów dywersyjnych, podobne wypadki na Polesiu, to wydaje się, że wypadki wołyńskie mogą stanowić ogniwo w tym łańcuchu zbrodni sowieckich. Ludność ukraińska w olbrzymiej większości odsuwa się od tej zbrodniczej akcji. Bezbronna ludność polska jest w fatalnym położeniu, grożącym jej zupełną zagładą i zmuszona jest ratować się masową ucieczką do miast. […] Niewątpliwie wypadki te nie byłyby tak groźne, gdyby istniały w terenie polskie oddziały zbrojne, na co bezskutecznie niemal od pół roku przy każdej sposobności i w każdym sprawozdaniu zwracamy uwagę”. Dodajmy, że masakrę w Lipnikach przeprowadził oddział UPA pod dowództwem Iwana Łytwynczuka.
Wbrew temu co twierdzi Zychowicz, ani wiosną 1943 roku, ani w „krwawą niedzielę” – 11 lipca 1943 roku – Armia Krajowa nie mogła udzielić skutecznej pomocy Polakom na Wołyniu. Uważa on, że dowództwo Armii Krajowej za ceną życia Polaków na Wołyniu uporczywie trzymało się planu realizacji Akcji „Burza”. Jakby efektownie nie brzmiały jego koncepcje, trzymajmy się faktów. Rozkaz rozpoczęcia „Burzy”, a więc operacji wojskowej AK przeciwko armii niemieckiej wraz ze zbliżaniem się Armii Czerwonej, wydał komendant główny AK gen. Tadeusz Komorowski dopiero w listopadzie 1943 roku, zaś pierwsze oddziały Armii Krajowej zaczęły powstawać na Lubelszczyźnie latem 1943 roku w związku z obroną ludności polskiej przed przymusowym wysiedleniem w ramach niemieckiej akcji „Werwolf”. Wobec tego i skoncentrowania wzdłuż Bugu znacznych sił SS i policji przedarcie się na Wołyń przerastało możliwości świeżo sformowanych i nielicznych oddziałów AK.
Jedyną możliwością przeciwstawienia się antypolskiej akcji OUN-B i UPA i ograniczenia strat w ludności cywilnej na Wołyniu była lokalna inicjatywa. I dokonano tego. Skuteczna obrona Przebraża i innych samoobron oraz utworzenie 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK są tego najlepszym dowodem.
Opr. TB
Piotr Zychowicz, Wołyń zdradzony…, Rebis, 2019
Ilustracja: fragment okładki książki
3 komentarzy
Kocki
6 listopada 2019 o 08:07Wołyń został zdradzony przez polski rząd, ten polski rząd, jedną nogą z bolszewikami, drugi z Brytyjczykami, za tłuste jedzenie, zdradził Polaków na Wołyniu.
Naród polski i ukraiński padł ofiarą zdrady władz polskich. Zdrada wobec Polaków na Wołyniu trwa do dziś. Władа gra złą grę i jest absolutnie niehonorowa.Narody polski i ukraiński są braćmi, Władа stara się uczynić ich wrogami.
Marek
11 marca 2020 o 13:11Naród polski i ukraiński nie byli, nie są i nie będą braćmi. Nie jest nam po drodze z Ukrainą i żeby było jasne, nie jest nam po drodze również z Rosją.
Jaro
20 kwietnia 2020 o 10:34Każdy naród pragnie mieć własną tożsamość. Bez niej de facto nie istnieje. Dlatego Ukraińcy rozpaczliwie poszukują własnej. Niestety bezskutecznie, bo z próżnego i Salomon nie naleje. Stąd na siłę szukają bohaterów narodowych. A, że nie mają innych jak skrzywiony psychicznie sadysta Stiepan bandera, to muszą naginać prawdę historyczną. Do tego mają pełną świadomość katastrofy, którą sami ściągnęli na swoje państwo. Nikt w historii Europy, a może i świata nie rozpirzył ojczyzny tak skutecznie jak oni w dwie dekady. Dostali od Rosjan zorganizowane, silne, bogate państwo posażne w drugą armię Europy. Utopili go w alkoholu, złodziejstwie, korupcji, degrengoladzie i tumiwisizmie. Patrząc dziś na Ukrainę mam nieodparte wrażenie, że era dzikich pól powraca. A może oni po prostu jeszcze nie dorośli do cywilizacji?