Dywersyjna akcja na głębokich rosyjskich tyłach była wyjątkowo podstępna.
Dywersanci ukraińskiego wywiadu wojskowego spalili 28 października napalmem siedzibę rosyjskich władz i pojazdy policji w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym, zwanym Bramą Syberii, prawie 2400 km od frontu na Ukrainie – podaje RBK, powołując się na źródła w ukraińskich służbach.
Atak w mieście Miegion zaplanowano bardzo starannie. Dywersanci wybili okna na parterze gmachu, wlali do środka trudny do ugaszenia napalm, podpalili, a jednocześnie zgłosili telefonicznie lokalnemu FSB alarm bombowy.
Z tego powodu rosyjska straż pożarna nie mogła wejść do budynku, obawiając się detonacji, a w tym czasie spłonęła kancelaria, gabinet zastępcy mera i szereg innych pomieszczeń. Kiedy uwaga wszystkich rosyjskich służb była skierowana na płonący gmach, partyzanci zakradli się na pobliski strzeżony parking policyjny i spalili napalmem co najmniej pięć radiowozów.
Rosyjskie media podają, że w tej sprawie zatrzymano już jedną podejrzaną – to 38-letnia miejscowa Rosjanka, która jakoby „została do tego namówiona przez nieznanych sprawców”. Jest jednak oczywiste, że takiej akcji nie byłaby w stanie przeprowadzić sama.
To pierwszy tak duży ukraiński atak dywersyjny na obiekty rosyjskich władz położone tak daleko w głębi Rosji. Wcześniej dochodziło tam jednak także do podpaleń lokalnych komisji wojskowych, albo śmigłowców na lotniskach. Dotychczas było to robione rękami wynajętych lub namówionych do tego miejscowych mieszkańców, najczęściej emerytów, kobiet lub nieletnich uczniów.
Zobacz: Dzieciaki znowu puściły z dymem rosyjskie śmigłowce! (WIDEO).
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!